Terry Pratchett Straz! Straz! (2) 

do ÂściÂągnięcia; ebook; download; pdf; pobieranie

  • Index
  • r 01.05 (3)
  • 4 (46)

WÄ…tki

  • Index
  • Carr, Terry (Ed.) [Anthology] Universe 10 [v1.0]
  • Brooks Terry 01 Krolestwo na sprzedaz
  • Carr, Terry (Ed.) [Anthology] Universe 7 [v1.0] i
  • Carr, Terry (Ed.) [Anthology] Universe 4 [v1.0] i
  • Brooks Terry 04 Kabalowa szkatula
  • Carr, Terry (Ed.) [Anthology] Universe 8 [v1.0] i
  • Brooks Terry 05 Napar czarownic
  • Brooks Terry 02 Czarny jednorozec
  • Barbara Wood Green City in the Sun (epub) id
  • Bahdaj Adam Gdzie twoj dom Telemachu
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • btsbydgoszcz.opx.pl

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Hmm - mrukn¹³ Nobby.Przez chwilê obserwowali panikê.Wreszcie odezwa³ siê sier­¿ant.-Jesteœ pewien co do tych czu³oœci?- Tak.Ca³kiem pewien.- Wola³bym, ¿ebyœ nie by³, ch³opcze.Znowu spojrzeli na przera¿one miasto.- Przecie¿ zawsze pan opowiada³, sier¿ancie - zacz¹³ Nobby -jak to w wojskuzdobywa³ pan nagrody za strzelanie z ³uku.Mia³ pan szczêœliw¹ strza³ê i zawszepilnowa³, ¿eby j¹ znaleŸæ, i jeszcze.- No dobrze, dobrze.Ale to nie to samo.Poza tym nie jestem bohaterem.Dlaczego mam to robiæ?- Kapitan Vimes p³aci panu trzydzieœci dolarów na miesi¹c -przypomnia³Marchewa.- W³aœnie.- Nobby wyszczerzy³ zêby.- I dostaje pan jeszcze piêæ dolarówdodatku za wy¿sz¹ odpowiedzialnoœæ.- Ale Vimesa nie ma - odpar³ gniewnie Colon.Marchewa spojrza³ na niego surowo.-Jestem przekonany — oznajmi³ — ¿e gdyby by³ z nami, pierw­szy by.Colon uciszy³ go gestem.- Wszystko œwietnie - powiedzia³.- A co bêdzie, jeœli spud³uj¹?- Niech pan na to spojrzy od jaœniejszej strony - zapropono­wa³ Nobby.- Pewnienigdy siê pan nie dowie.Smêtna mina sier¿anta przekszta³ci³a siê w desperacki, z³oœli­wy uœmieszek.- My siê nie dowiemy, chcia³eœ powiedzieæ.-Co?-Jeœli ci siê wydaje, ¿e stanê na jakimœ dachu ca³kiem sam, to siê mylisz.Rozkazujê wam, ¿ebyœcie mi towarzyszyli.Zreszt¹ - do­da³ Colon - ty te¿dostajesz dolara za odpowiedzialnoœæ.Nobby skrzywi³ siê przera¿ony.- Wcale nie! — zawo³a³.— Kapitan Vimes mówi³, ¿e mi go od­biera, bo jestemhañb¹ ludzkiej rasy!- No to mo¿esz go teraz odzyskaæ.Poza tym dobrze siê znasz na czu³oœciach.Widzia³em, jak siê bijesz.Marchewa zasalutowa³.- Proszê o zgodê na zg³oszenie siê na ochotnika, sir - rzek³.-Dostajê tylkodwadzieœcia dolarów miesiêcznie w okresie próbnym i wcale mi nie zale¿y, sir.Sier¿ant Colon odchrz¹kn¹³.Potem poprawi³ na sobie pó³pan­cerz.By³ to jeden ztych, które maj¹ wyt³oczone potê¿ne miêœnie piersiowe.Brzuch i pierœ sier¿antapasowa³y do niego tak, jak gala­reta pasuje do salaterki.Co by teraz zrobi³ kapitan Vimes? Poszed³by siê napiæ.Ale gdy­by nie pi³, toco by zrobi³?- Potrzebujemy Planu - oznajmi³ sier¿ant.Zabrzmia³o to ca³kiem nieŸle.To jedno zdanie warte by³o pen­sji.Jeœlicz³owiek ma Plan, to jest ju¿ w po³owie drogi do celu.Zdawa³o mu siê, ¿e s³yszy wiwatuj¹ce t³umy.Ludzie stali wzd³u¿ ulicy i rzucalikwiaty, a inni nieœli go w tryumfie przez wdziêczne miasto.Jedyny problem, jak podejrzewa³, tkwi³ w fakcie, ¿e nieœli go w urnie.***Lupine Wonse cz³apa³ zimnymi korytarzami do sypialni Patrycjusza.Nigdy nieby³a okaza³¹ komnat¹; sta³o tam w¹­skie ³Ã³¿ko, kilka odrapanych szafek iw³aœciwie niewiele wiêcej.Teraz, kiedy zniknê³a œciana, wygl¹da³a jeszczegorzej.Cho­dz¹cy przez sen lunatyk ryzykowa³ wejœcie wprost do ogromnejja­skini, w jak¹ zmieni³ siê g³Ã³wny hol.Mimo to Wonse zamkn¹³ za sob¹ drzwi, by uzyskaæ z³udzenie od­osobnienia.Potemostro¿nie, czêsto zerkaj¹c czujnie na wielk¹ pust¹ przestrzeñ za sob¹,przyklêkn¹³ na œrodku pod³ogi i podwa¿y³ deskê.Z otworu wyj¹³ czarn¹ szatê.Potem siêgn¹³ g³êbiej w zakurzo­n¹ ciemnoœæ i pomaca³ rêk¹.Potem jeszczeg³êbiej.Wreszcie po³o­¿y³ siê, wsun¹³ w otwór obie rêce i zamacha³rozpaczliwie.Ksi¹¿ka przelecia³a przez pokój i trafi³a go w ty³ g³owy.- Tego szuka³eœ, co? - odezwa³ siê Vimes.Wonse uklêkn¹³; na zmianê otwiera³ i zamyka³ usta.Ciekawe, co chce powiedzieæ, myœla³ Vimes.Czy „Wiem, jak to wygl¹da", czy mo¿e,Jak siê tu dosta³eœ?" albo „Pos³uchaj, mogê wszystko wyt³umaczyæ"? Chcia³bymmieæ teraz w rêku na³adowane­go smoka.Wonse powiedzia³:- No dobra.Sprytnie to wymyœli³eœ.Oczywiœcie, zawsze istnieje niewielka szansa na coœ innego, do­da³ w myœlachVimes.- Pod pod³og¹ - stwierdzi³ g³oœno.- Ka¿dy by tam zajrza³.To trochê niem¹dre,nie s¹dzisz?- Wiem.Chyba nie przypuszcza³, ¿e ktokolwiek bêdzie tu szu­ka³.— Wonse wsta³i otrzepa³ siê z kurzu.- S³ucham? - rzuci³ uprzejmie Vimes.- Vetinari.Sam wiesz, ¿e knu³ bez przerwy i w ogóle.By³ za­mieszany wwiêkszoœæ spisków przeciw sobie.Taki mia³ styl.Bawi³o go to.NajwyraŸniejprzywo³a³ tu smoka i nie umia³ nad nim zapa­nowaæ.Smok okaza³ siê jeszczesprytniejszy od niego.- A co ty tu robi³eœ?- Pomyœla³em, ¿e mo¿e uda siê odwróciæ zaklêcie.A mo¿e we­zwaæ drugiego smoka.Wtedy by walczy³y.- Coœ w rodzaju równowagi terroru, tak?- Warto spróbowaæ - zapewni³ z przekonaniem Wonse.Zbli­¿y³ siê o krok.-Wiesz, z t¹ twoj¹ prac¹.Obaj byliœmy wtedy trochê przemêczeni, wiêcoczywiœcie, gdybyœ chcia³ wróciæ, to ¿aden.- To musia³o byæ straszne - przerwa³ mu Vimes.— WyobraŸ so­bie, co wtedymyœla³.Przywo³a³ smoka i odkry³, ¿e to nie jego na­rzêdzie, ale ¿ywa bestia zw³asnym rozumem.Umys³em takim jak jego, tyle ¿e bez ¿adnych zahamowañ.Nasamym pocz¹tku, s¹dzê, by³ przekonany, ¿e postêpuje s³usznie, dla dobra miasta.Musia³ byæ szalony.Albo by oszala³ prêdzej czy póŸniej.- Tak - zgodzi³ siê chrapliwie Wonse.— To musia³o byæ straszne.- Na bogów, chcia³bym go dostaæ w swoje rêce! Przez tyle lat zna³em go przecie¿i nie zdawa³em sobie sprawy.Wonse milcza³.- Biegnij — rozkaza³ cicho Vimes.- Co?- Biegnij.Chcê zobaczyæ, jak biegasz.- Nie ró¿u.- Widzia³em, ¿e ktoœ ucieka tamtej nocy, kiedy smok spali³ dom.Myœla³em wtedy,pamiêtam, ¿e biega doœæ dziwacznie, tak jak­by podskakiwa³.A nastêpnego dniazobaczy³em ciebie, jak uciekasz przed smokiem.To w³aœciwie móg³ byæ ten samcz³owiek, pomyœla­³em.Prawie skacze.Jak ktoœ, kto podbiega, ¿eby nie zostaæ wtyle.Któryœ z nich prze¿y³, Wonse?Wonse machn¹³ rêk¹ w sposób, który pewnie wydawa³ mu siê nonszalancki.- To œmieszne.¯aden dowód — stwierdzi³.- Zauwa¿y³em, ¿e ostatnio sypiasz tutaj - powiedzia³ Vimes.-Pewnie król chceciê mieæ pod rêk¹.- Nie masz ¿adnego dowodu - szepn¹³ Wonse.- Oczywiœcie.To, jak ktoœ biegnie.Ton g³osu.Nic wiêcej.Aleto przecie¿ bez znaczenia, prawda? Nie mia³oby znaczenia, nawet gdybym znalaz³dowody.Bo komu mia³bym je przedstawiæ? I nie mo¿esz oddaæ mi stanowiska.- Mogê! Mogê, i to nie zwyk³ego kapitana.- Nie mo¿esz oddaæ mi stanowiska — powtórzy³ Vimes.— Nie nale¿a³o do ciebie,wiêc nie mog³eœ mi go odebraæ.Nigdy nie by³em przedstawicielem miasta,przedstawicielem króla ani przedstawicie­lem Patrycjusza.By³emprzedstawicielem prawa.Mo¿e naginane­go i skorumpowanego, ale jednak jakiegoœprawa.A teraz nie istnie­je ¿adne prawo prócz jednego: Jeœli nie bêdzieszuwa¿a³, sp³oniesz ¿ywcem".Gdzie tu miejsce dla mnie?Wonse podskoczy³ i chwyci³ go za ramiê.- Ale mo¿esz mi pomóc! - szepn¹³ b³agalnie.- Przecie¿ musi byæ jakiœ sposób nazniszczenie smoka.W ka¿dym razie mo¿emy pomóc ludziom, pokierowaæ sprawamitak, ¿eby oszczêdziæ im naj­gorszego, dojœæ do porozumienia.Cios Vimesa trafi³ Wonse'a w szczêkê i obróci³ w miejscu.- Smok tu jest! —warkn¹³ kapitan.— Nie mo¿esz nim kierowaæ, przekonywaæ go aninegocjowaæ.Nie ma uk³adów ze smokami.Œci¹­gn¹³eœ go tutaj i tutaj ju¿zostanie, ty draniu!Wonse opuœci³ d³oñ zakrywaj¹c¹ jasn¹ plamê na policzku, w miejscu gdzie trafi³apiêœæ Vimesa.- I co teraz zrobisz? - zapyta³.Vimes nie wiedzia³.Przemyœla³ z dziesiêæ mo¿liwych rozwi¹zañ, ale w³aœciwiejedynym odpowiednim by³o zabicie Wonse'a.A teraz, stoj¹c z nim twarz¹ w twarz,nie potrafi³ siê do tego zmusiæ.- To ca³y problem z takimi ludŸmi jak ty — stwierdzi³ Wonse i wsta³ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agafilka.keep.pl
  • top

    twitter facebook rss

    Copyright © ZadurzyÅ‚em siÄ™ w Percym - wyrzuciÅ‚ z siebie Nico. - Taka jest prawda. Taki jest mój wielki sekret. | design from css3templates.co.uk

    Darmowy hosting zapewnia PRV.PL