[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie by³o w niej œladu miêkkoœci i serdecznoœci.Z szyi nie zwiesza³y siê per³y.G³os mia³a donoœny i dŸwiêczny, g³os dowódcy, a nie ³agodny g³os kucharki,zapowiadaj¹cej wspania³y posi³ek.Jezu, co tu siê dzieje, pomyœla³ Guinlan.- Martha? - odezwa³a siê oszo³omiona Sally.-O nie, tylko nie ty, Martho.- Nie miej takiej zaskoczonej miny.- Nie rozumiem - powiedzia³a Sally.- Jesteœ cudown¹ kuchark¹, Martho.Spotykasz siê z Edem.Cierpliwie znosisz Thelmê.Jesteœ przecie¿ mi³a.O co tuchodzi?Quinlan rzek³ powoli: - Wiedzia³em, ¿e musi byæ jakiœ przywódca, którypotrafi³by sk³oniæ innych do wspó³dzia³ania.Mam racjê, Martho?- Zupe³n¹ racjê, panie Guinlan.- Czemu nie pozwoli³aœ im siê wybraæ na burmistrza? - zapyta³a Sally.- Czemumusieliœcie mordowaæ niewinnych ludzi?- Pominê milczeniem twoje pytanie, Sally - odpar³a Martha.- Och, biedny panShredder.Corey, posadŸ go na tamtym krzeœle.Szkoda, ¿e doktora Spi-veraopanowa³o tchórzostwo i wyrzuty sumienia.Wyci¹gn¹³ zapa³kê i musia³ zabiæ têkobietê, która pods³ucha³a nasze spotkanie.Przy³apaliœmy j¹, jak próbowa³azawiadomiæ telefonicznie policjê.Biedna dziwka.By³a inna.Nie wiedzieliœmy,co z ni¹ zrobiæ.By³a inna, ni¿ ci turyœci, przyje¿d¿aj¹cy do miasta naNajwspanialsze Lody Œwiata.Nie, normalnie nawet byœmy siê ni¹ niezainteresowali.Byia za m³oda; mia³a dzieci.Ale w tej sytuacji niewiedzieliœmy, co mamy z ni¹ zrobiæ.Nie mogliœmy pozwoliæ jej po prostu odejœæ.Kiedy tamtej pierwszej nocy oswobodzi³a siê i zaczê³a siê wydzieraæ -nastêpnego dnia Amabel donios³a nam, ¿e j¹ s³ysza³aœ, Sally - zaczêliœmytrzymaæ j¹ pod stra¿¹.Ale potem, dwie noce póŸniej, znów uda³o jej siêoswobodziæ, i tym razem Amabel by³a zmuszona wezwaæ Hala Vorheesa, a wszystkoprzez ciebie, Sally.Nie by³o rady.Wszyscy zadecydowaliœmy, ¿e musi umrzeæ.Poprostu nie by³o innego wyjœcia.By³o nam przykro z tego powodu, ale trzeba by³oto zrobiæ i doktor Spiver mia³ j¹ zabiæ.Nie móg³ siê z tym pogodziæ.Zamierza³zawiadomiæ szeryfa Mountebanka.- Wzruszy³a ramionami.- Uczciwoœæ touczciwoœæ.Zawsze staraliœmy siê byæ drobiazgowo uczciwi.Los pad³ na HelenKeaton.To ona w³o¿y³a mu lufê pistoletu do ust i poci¹gnê³a za cyngiel.Gdybynie szeryf i lekarz s¹dowy w Portland, uznano by to za wypadek.Tak, wielkaszkoda.Bardzo niesprawiedliwie.Jak¿e typowe, pomyœla³ Quinlan, ¿e ka¿dy przestêpca ubóstwia mówiæ, przechwalaæsiê, jaki jest wielki, m¹drzejszy od wszystkich.- Tak - powiedzia³ - naprawdê szkoda.Nie maj¹c pod rêk¹ swoich pere³, Martha bawi³a siê okularami.Jednak jej g³ospozostawa³ spokojny i pewny.- Nie docenia pan, panie Guinlan, co zrobiliœmy.Przekszta³ciliœmy nêdzne, podupadaj¹ce miasteczko w miejscowoœæ jak z obrazka.Wszystko jest takie czyste.Wszystko tak piêknie zaplanowane.Nic niepozostawiamy losowi.Omawiamy wszystko.Mamy nawet serwis ogrodniczy dla tych,którzy nie lubuj¹ siê w kwiatach i ich pielêgnacji.Co tydzieñ przyje¿d¿a ekipamalarzy.Naturalnie zawsze jedna osoba odpowiada za prowadzenie poszczególnychustug.Jesteœmy grup¹ inteligentnych, przedsiêbiorczych obywateli w starszymwieku.Ka¿de z nas za coœ odpowiada, ka¿dy ma przydzielone jakieœ obowi¹zki.- Kto wybiera ofiary? - zapyta³a Corey.Stal¹ ko³o Thomasa, opieraj¹c rêkê najego ramieniu.Nadal by³ przytomny, ale twarz mia³ œmiertelnie blad¹.Narzuci³ana niego rêcznie tkany koc afgañski, który wygl¹da³, jakby jakaœ babciagodzinami œlêcza³a nad nim, ³¹cz¹c w jedn¹ ca³oœæ te miêkkie, pastelowekwadraty.Quinlan wbi³ wzrok w ten koc.Potem przeniós³ spojrzenie na Marthê.Móg³by siêza³o¿yæ, ¿e to ona go utka³a.¯adnej taryfy ulgowej dla babæ.Martha by³awyrafinowanym przestêpc¹, morduj¹cym z zimn¹ krwi¹.Martha zaœmia³a siê cicho.- Kto? Ale¿ my wszyscy, panno Harper.Nasi czterejpanowie, graj¹cy w karty wokó³ beczki? Tak, obserwuj¹ ka¿dego przybywaj¹cego doSklepu z Najwspanialszymi Lodami Œwiata.Ze-ke w kawiarni przygl¹da siê ka¿demuturyœcie przez kuchenne okno.Kiedy ma zbyt wiele zajêcia, wówczas Nelda zwracauwagê, kiedy klienci wyci¹gaj¹ portfele, ¿eby zap³aciæ.Sherry i Della prowadz¹sklepik z pami¹tkami w tym ma³ym domku w pobli¿u nadmorskiego urwiska.Tamsprawdzaj¹ turystów.Jak siê domyœlacie, musimy szybko podejmowaæ decyzje.-Westchnê³a.- Czasami mylimy siê.Szkoda.Pewna para sprawia³a wra¿enieniezwykle zasobnych ludzi, przyjechali mercedesem, ale znaleŸliœmy przy nichjedynie trzysta dolarów, nic poza tym.Mogliœmy tylko wysiaæ Gusa do Portland,¿eby sprzeda³ samochód.Okaza³o siê, ¿e wóz by³ wypo¿yczony.Otarliœmy siê0 wpadkê.O ile dobrze sobie przypominam, Ralph odmówi³ pogrzebania ich,prawda, Ralph? No w³aœnie, powiedzia³eœ, ¿e nie zas³uguj¹ na pochówek.1 wszyscy siê z tob¹ zgodziliœmy.Nie byli wobec nas uczciwi.K³amali.- Dok³adnie tak by³o - zgodzi³ siê Ralph Keaton.- Owin¹³em tylko tychparszywych k³amczuchów w zwyk³e, tanie przeœcierad³a.Helen chcia³a, ¿eby naich grobie wykuæ nazwisko Sk¹piec, ale wszyscy zdawaliœmy sobie sprawê, ¿e niemo¿emy byæ tacy ostentacyjni, wiêc zdecydowaliœmy siê na nazwisko Smith, taknijakie, jakby przekreœla³o ich istnienie.- To zadziwiaj¹ce - powiedzia³a Sally, wodz¹c wzrokiem od jednej starej twarzydo drugiej.- Naprawdê zadziwiaj¹ce.Wszyscy jesteœcie szaleni.Zastanawiamsiê, co z wami zrobi¹.Postawi¹ was razem przed s¹dem jako masowych morderców?Albo po prostu zamkn¹ w szpitalu dla wariatów?- S³yszê helikopter ~ przerwa³ wielebny Hal Vor-hees.- Musimy siê pospieszyæ,Martho.- Zamierzacie nas zastrzeliæ? - spyta³a Corey, odsuwaj¹c siê o krok od Thomasa.- Naprawdê s¹dzicie, ¿e zabicie nas ujdzie wam na sucho?- Naturalnie - odpar³ Purn Davies, podnosz¹c siê z kanapy.By³ odrobinê mniejblady.Chwyci³ le¿¹c¹ obok niego strzelbê i ruszy³ do przodu.- Nie mamy nic dostracenia.Zupe³nie nic.Prawda, Martho?- To prawda, Purn.- Wszyscy jesteœcie g³upimi sklerotykami! - wrzasnê³a Sally.W tym momencie, gdy uwaga wszystkich skupiona by³a na Sally, Quinlan z³apa³strzelbê Purna Daviesa i rzuci³ siê na Marthê.Przewróci³ j¹ na ziemiê ipotoczy³ siê na ni¹.Przerzuci³ jej rêkê wokó³ szyi, a lufê strzelby przy³o¿y³do karku.Praw¹ rêkê owin¹³ w ³añcuszek, na którym wisia³y jej okulary.Zapad³a g³ucha cisza.Thelma Nettro powoli obróci³a siê w swoim fotelu, - Niechpan j¹ puœci, panie Guinlan.Jeœli pan tego nie zrobi, po prostu zabijemy j¹razem z wami.Zgadzasz siê Martho, prawda?Nie by³o innego wyjœcia.Guinlan wiedzia³ o tym.Wiedzia³, ¿e musi dzia³aæszybko, bez wahania, ¿eby mu uwierzyli.Musia³ ich œmiertelnie nastraszyæ.Musia³ zrobiæ coœ wstrz¹saj¹cego.Coœ, co przywróci tych staruszków dorzeczywistoœci, wyrwie z ob³¹kanego œwiata, który stworzyli i w którym siêzadomowili.Musia³ im udowodniæ, ¿e nie panuj¹ ju¿ nad sytuacj¹.Guinlan podniós³ broñ i strzeli³ prosto w pierœ Pur-na Daviesa.Impet kulirzuci³ staruszka na pod³ogê, pod wiekowy fortepian.Krew bryznê³a wszêdzie.Stary mê¿czyzna nie wyda³ ¿adnego dŸwiêku, tylko osun¹³ siê na ziemiê.Rozleg³osiê kilka krzyków, przekleñstw i przera¿one jêki.Ouinlan przekrzycza³ ten zgie³k.- Mogê zastrzeliæ co najmniej troje z was,zanim mnie dopadniecie.Chcecie zaryzykowaæ, ¿e nie trafi akurat na ciebie, czyna ciebie? No chodŸcie dziadkowie, spróbujcie!Strzelba by³a dwustrza³owa.Wkrótce któreœ z nich zrozumie, ¿e mo¿e strzeliæju¿ tylko raz.- Corey, ³ap moj¹ broñ, szybko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL