[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ogarnęły go złe przeczucia.Tak będzie, nic na to nie poradzimy.Pojutrze Cezar zjawi się na Kapitolu.Krew zrosi marmurowe stopnie.Zmusił się do ponownego zajrzenia do notatek.Brooks, Byrd, Dexter, Harrison, Thornton.Miał jeszcze tylko dwa dni na wybranie jednego nazwiska z tych pięciu.Szukał Kasjusza, nie Brutusa.Brooks, Byrd, Dexter, Harrison, Thornton.Gdzie przebywali w czasie przerwy obiadowej w dniu dwudziestego czwartego lutego? Gdyby znał odpowiedź na to pytanie, znałby nazwiska zarówno czterech niewinnych ludzi, figurujących na jego liście, jak i nazwisko zdesperowanego szaleńca, który planuje zabójstwo prezydenta.Ale nawet gdybyśmy odkryli, który z senatorów stoi za tym spiskiem, pomyślał wstając i strzepując trawę z ubrania, to czy uda nam się zapobiec morderstwu? Jest rzeczą jasną, że żaden senator nie zrobiłby tego na własną rękę.Musimy po prostu zapobiec temu, żeby prezydent zjawił się w Kongresie.Musimy trzymać prezydenta z daleka od Kongresu.Dyrektor na pewno opracował jakiś plan akcji, na pewno nie dopuści do tego, żeby pani prezydent naraziła swoje życie w najmniejszej chociażby mierze.Mark poszedł do metra.Kiedy dotarł do domu, wsiadł do samochodu i pojechał wolno do szpitala Wilsona.Patrząc w lusterko stwierdził, że jedzie za nim czarny Buick.A więc inny samochód niż zwykle.Znowu mnie pilnują, pomyślał.Podjechał pod szpital o godzinie czwartej czterdzieści pięć, ale Elizabeth nie była jeszcze gotowa.Nastawił radio.Trzęsienie ziemi na Filipinach, w którym zginęło sto dwanaście osób, stanowiło pierwszą wiadomość.Prezydent Kane wyraża swoje przekonanie, że Senat poprze zaproponowany przez nią projekt ustawy o kontroli broni palnej.Giełda wykazuje lekką zwyżkę.Jankesi pobili Dodgersów.Co nowego poza tym?Elizabeth wyłoniła się z bramy szpitala.Wyglądała na zdeprymowaną.Usiadła obok niego.- Nie wiem, co ci powiedzieć o wczorajszej nocy.- Zaczął Mark.- Nie mów nic.To było jak czytanie książki, z której ktoś wyrwał ostatni rozdział.Chciałabym wiedzieć, kto nam to zrobił?- Może przyniosłem ci dzisiaj ten rozdział - odparł Mark, unikając odpowiedzi na jej pytanie.- Świetnie, ale myślę, że nieprędko będę miała ochotę na następną bajeczkę na dobranoc - uśmiechnęła się.- Po wczorajszej miałam koszmarne sny.Elizabeth była dziś małomówna i Markowi nie udało się wydobyć z niej już nic więcej na ten temat.Zjechał z Independence Avenue i zatrzymał samochód na jednej z bocznych ulic.Ustawił się na wprost pomnika Jeffersona.Słońce zachodziło czerwoną kulą.- Czy wczorajsza noc tak cię nastroiła? - zapytał.- Częściowo.Odszedłeś tak nagle, że zrobiło mi się dość głupio.Mam nadzieję, że wytłumaczysz mi wreszcie, co się stało.- Nie mogę - odparł Mark, zagryzając wargi.- Ale wierz mi.To nie ma nic wspólnego z tobą.A właściwie to.- dodał i urwał w pół zdania.Nie wolno mieszać Biura w prywatne sprawy.- Co właściwie? Właściwie to nie jest zgodne z prawdą, tak? Czy zrobiłam coś niewłaściwego? Dlaczego ten telefon był taki ważny?- Nie mówmy już o tym.Lepiej chodźmy coś zjeść.Elizabeth zamilkła.Zapalił motor.To samo zrobiły jeszcze dwa opodal zaparkowane samochody: czarny Buick i granatowy Ford.Ale mnie dzisiaj pilnują, pomyślał Mark.A może jeden z nich jest przypadkowy.Spojrzał przelotnie na Elizabeth, żeby zorientować się, czy coś zauważyła, ale chyba nie, niby właściwie dlaczego? Tylko on mógł obserwować w lusterku, co działo się za nim.Podjechał do małej, przytulnej japońskiej restauracyjki na Wisconsin Avenue.Nie chciał jechać do domu Elizabeth dopóty, dopóki to przeklęte Biuro utrzymywało tam nasłuch.Japoński kelner zręcznie krajał krewetki i smażył je na elektrycznej płycie, umieszczonej na środku stolika.Każdy usmażony kawałek rzucał zręcznym ruchem na ich talerze.Jedli je maczając w miseczkach pełnych znakomitych pikantnych sosów pod działaniem gorącej „sake” humor Elizabeth wyraźnie się poprawił.- Przykro mi, że zareagowałam tak gwałtownie, ale mam w tej chwili mnóstwo kłopotów.- Chciałabyś mi o nich powiedzieć?- Niestety, nie mogę.To są osobiste sprawy i ojciec prosił, żebym o nich z nikim nie mówiła.Mark struchlał.- Nawet ze mną?- Nawet z tobą.Myślę, że musimy być oboje cierpliwi.Pojechali do kina samochodowego i siedzieli objęci w przytulnym półmroku.Mark wyczuł, że Elizabeth nie życzy sobie pieszczot, ale i on nie miał na nie ochoty.Oboje myśleli intensywnie o tym samym człowieku, ale ze skrajnie różnych powodów.A może odwrotnie, może powód był ten sam.Jak zareagowałaby Elizabeth, gdyby dowiedziała się, że Mark od dnia, w którym się poznali, śledzi jej ojca? A może wiedziała o tym? Dlaczego, do jasnej cholery, nie może jej po prostu zaufać? A może ona próbuje odciągnąć go od ojca? Nie potrafił skoncentrować się na tym, co działo się na ekranie, a kiedy film się skończył, odwiózł ją do domu i pożegnał na dole.Dwa samochody wciąż sunęły za nim.- Hej, kochasiu!Ciemna postać wyskoczyła zza krzaków.Mark odruchowo dotknął rewolweru.- Ach, to ty, Simon.- Posłuchaj, człowieku, mogę ci pokazać kilka nieprzyzwoitych pocztówek, bo widzę, że sam nic nie potrafisz sobie załatwić.Ja miałem wczoraj czarną dziewczynę, a dzisiaj będę miał białą.- Skąd ta pewność?- Załatwiam wszystko z góry.Wolę nie ryzykować.Szkoda mi mojego pięknego ciała - roześmiał się Simon.- Jak będziesz leżał sam jeden w łóżku, pomyśl przez chwilę o mnie, Mark, bo ja będę robił coś znacznie lepszego.Trzymaj się, stary.Mark rzucił mu kluczyki i patrzał za Simonem, który szedł ku Mercedesowi wesołym tanecznym krokiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL