[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Prawdziwe wyróżnienie z ust cieszącego się sławą w całym kraju Kawalera Miesiąca! Wiesz, że zawsze marzyłam o pójściu do łóżka ze zdobywcą Pulitzera, który lubi kuchnię włoską i jeździ granatowym maserati?– Poważnie? Cóż, wystarczy para czarnych koronkowych majtek z wyhaftowanym numerem telefonu wysłana pocztą – i jesteś wciągnięta na listę.Roześmiali się.Pieszczotliwie uszczypnęła go w brzuch.Złapał jej dłoń, podniósł do swoich ust i pocałował.– Nie miałem pojęcia, jak szare było moje życie, dopóki ty go nie rozjaśniłaś – powiedział lekko ochrypłym głosem, a oczy mu pociemniały.– Kocham cię, Kelly.Słowa uwięzły jej w gardle.Spojrzała na niego oszołomiona.Czy się nie przesłyszała? Nikt nigdy jej tego nie powiedział.Chrząknęła.– Możesz powtórzyć?Teraz Brandt popatrzył na nią.– Nie dosłyszałam, co powiedziałeś.Uspokojony, uśmiechnął się.Przycisnął ją jeszcze mocniej.– Powiedziałem, że cię kocham, Kelly.Uczucie szalonej radości wypełniło jej serce.Powiedział, że ją kocha! Zamknęła oczy i rozkoszowała się tą chwilą, była pewna, że zapamięta wszystko na zawsze: blask słońca na ścianie, otaczające ją ramiona, jego ciężar wgniatający ją w materac.Brzmienie jego głosu, kiedy wypowiadał słowa, których nigdy nie spodziewała się usłyszeć.„Kocham cię, Kelly.” Otworzyła oczy, spojrzała na niego i zastygła tak, ucząc się na pamięć każdego szczegółu jego twarzy.Jeszcze długo po tym, jak odejdzie od niej, będzie mogła odtworzyć ten cudowny moment i ponownie przeżyć ogarniające ją teraz szczęście.Ujęła jego twarz w dłonie.– Nie będziesz nigdy żałował, że to powiedziałeś, Brandt – oznajmiła z przejęciem, wpatrując się w niego szeroko rozwartymi, ciemnozielonymi oczami.– Nie dam ci powodu, żebyś tego żałował.– Oczywiście, że nie, kochanie.– Uścisnął ją.Powiedziała to, co chciała powiedzieć.Brandt był tak miły, żeby jej to powiedzieć, ponieważ wiedział, że trzeba to powiedzieć kobiecie, którą kocha się po raz pierwszy.Zdawała sobie sprawę, że nie należy tego brać poważnie, nie należy spodziewać się niczego po tej deklaracji.Brandt Madison miałby JĄ kochać? Była realistką, potrafiła odróżnić fantazję od rzeczywistości.– Jesteś cudownym facetem, Brandt – westchnęła szczęśliwa.Zakochała się w prawdziwym księciu.Nigdy nie da mu pretekstu do tego, żeby poczuł się nieszczęśliwy albo przygnieciony jej potrzebami i pragnieniami.Nie będzie go do siebie przywiązywać, będzie mógł odejść, kiedy tylko zechce.Tak bardzo go kocha.Uśmiechnął się i pocałował ją.– To ty jesteś wspaniałą kobietą, najdroższa.– Ziewnął zupełnie nieromantycznie.– Przepraszam cię, skarbie.Jestem taki zmęczony.Oczy same mi się zamykają.Nie spałem dużo ubiegłej nocy.– Tak się kończy spanie w jednym łóżku z zawodniczką olimpijskiej kadry zapaśniczej – docięła mu.Ziewnął przeciągle.– Chyba zaryzykuję znowu.Zdrzemnijmy się chwilkę, Kelly.Położył się koło niej na boku i przyciągnął do siebie.Objął ją w pasie.Ich nogi splotły się.Po chwili już chrapał.Kelly leżała spokojnie w jego ramionach, ciesząc się jego bliskością, znajdując przyjemność w każdej chwili pozostawania w jego objęciach.Jej zupełnie nie chciało się spać.Uniosła się lekko i spojrzała na zegarek.Minęło południe.Coś jej się przypomniało.Usiadła.Brandt mamrotał przez sen.Przekręcił się na brzuch.Dzieci! Miała się z nimi spotkać na stacji pod Monsambrą o pierwszej.Szybko wyskoczyła z łóżka, uważając, by nie obudzić Brandta.Był taki zmęczony, biedaczek! Z czułością pocałowała go w policzek.Nie zdarzało jej się nie pójść na umówione spotkanie.Zawsze dotrzymywała obietnic.Przejrzała walizkę i wciągnęła wąskie, szare spodnie i obszerną, jasną bluzkę w czarne pasy.Wzięła płócienne trzewiki, bo doszła do wniosku, że będą bardziej praktyczne na tę okoliczność.Prędko przyczesała włosy, złapała torbę i skierowała się ku drzwiom.Zatrzymała się na progu.Brandt był na nią wczoraj zły, kiedy wyszła.Nie chciała denerwować go znowu.Wróciła i zostawiła małą kartkę: Wyszłam spotkać się z przyjaciółmi na stacji kolejowej na Monsambrę.Podpisała K i zatknęła papier za lustrem.Cicho wyszła z pokoju.Gdy tylko weszła do holu, dostrzegła Para de Leona taksującego wzrokiem piersiastą kobietę w krzykliwej sukience i najwyższych w świecie szpilkach.Przystanęła na chwilę i spojrzała na siebie.Czy biust tej kobiety był naturalny? Jeżeli tak, powinna się znaleźć w Księdze Rekordów Guinessa!Para de Leon był z całą pewnością oczarowany.Nie spuszczał jej z oka.Powiedział jej coś i kobieta skinęła i wzięła go po rękę.Kelly patrzyła, jak znikają w staromodnej windzie.Wyszła na zewnątrz.Mały szpicel był za bardzo zajęty, żeby zauważyć jej zniknięcie.Żeby nie marnować czasu wzięła taksówkę i dotarła nią pod Monsambrę.Jej mali przyjaciele czekali przed budynkiem.Zauważyła buty na nogach Diega, miała nadzieję, że przyczyniły się do tego pieniądze, które dala im wczoraj.– Senorita Kelly! Przyszła pani! – krzyknęła radośnie Marisol.– Oczywiście.Dlaczego miałam nie przyjść? Powiedziałam przecież, że będę.– Uśmiechnęła się do nich.– Co będziemy dzisiaj robić?– Senorita Kelly, czy ma już pani dziecko? – zapytał poważnie Juan i Kelly spojrzała na niego zaskoczona.Przypomniała sobie, że powiedziała im, że przyjechała do Avidy adoptować dziecko.Żałowała, że ich okłamała i miała zamiar wszystko im wyjaśnić.– My mamy dziecko dla pani! – oznajmiła triumfalnie Marisol, zanim Kelly się odezwała.– Niech pani pójdzie z nami.– Złapała Kelly za jedną rękę, a Diego za drugą.Zaintrygowana ruszyła za nimi.Po niedługim czasie znaleźli się w zatłoczonej wiosce, której istnienia nawet nie podejrzewała.Nie było tu ani śladu szerokich, asfaltowanych ulic, wysokich budynków ani eleganckich sklepów.Otoczona chałupami droga była brukowana i brudna.Niektóre z nich były drewniane, inne zrobione z gliny, chrustu, błota i karbowanej tektury.Na końcu ulicy była studnia, przy której stała kolejka ludzi z wiadrami.Nie było kanalizacji.Nie było przewodów elektrycznych ani telefonicznych.Pudełka z tektury nie mogłyby być podłączone do linii wysokiego napięcia lub komunikacyjnych.– Mieszkacie tutaj? – spytała.Serce jej trzepotało w piersi.Nigdy nie widziała takiego ubóstwa.Nigdy.Myśl o dzieciach mieszkających w takich warunkach raniła ją.– Tu! – Juan wskazał jakąś chatę i po chwili weszli do jej jedynej izby.Wciąż trzymała za ręce Marisol i Diego.W środku było ciemno.Jedynymi meblami były stół ze złamaną nogą i krzesło.Na rozwieszonych sznurkach wisiały koce.Na prymitywnym łóżku mała dziewczynka bawiła się lalką, W rogu pokoju dwoje dzieci (były to chyba bliźniaki) zabawiało się, rzucając do siebie kolorową piłkę.Zdumiał ją widok zabawek w rękach dzieci.Wyglądały na całkiem nowe.– To moja siostra, Carmelita.– Juan przedstawił ją z dumą.Przy łóżku siedziała z dzieckiem na ręku młoda, ładna kobieta.– Carmelita, to jest Senorita Kelly.Kelly uśmiechnęła się na przywitanie.Oczy Carmelity były pełne łez.– Dziękuję pani za jedzenie dla dzieci i za zabawki – powiedziała po hiszpańsku.Kelly wszystko natychmiast zrozumiała.Za część pieniędzy, które im wczoraj dała, dzieci kupiły żywność i zabawki dla najmłodszych.Popatrzyła z zadowoleniem na Juana, przypatrując się dzieciom Carmelity.Wydawał się taki dorosły.Czuła dla niego podziw.Mógł przecież zostawić pieniądze tylko dla siebie, a on kupił jedzenie dla całej rodziny i zabawki dla malutkiej siostrzenicy i siostrzeńców
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL