[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Źle się składa, że równocześnie nie będzie mógł mieć oka na cytadelę cieniowców, ale pozostawanie w pobliżu było zbyt niebezpieczne.Najlepiej poczekać na relację Damson, co ukazał Skree w czasie jej podróży na południe.Potem, w razie konieczności, niech znowu wypróbuje jego magię.Tak musi być.Był teraz bardzo blisko Strażnicy Południowej i zrozumiał, że nie dojdzie do Mermidonu, aby podjąć próbę przekroczenia rzeki, jeśli nie opuści swej kryjówki pomiędzy drzewami.Oznaczało to, że musi czekać na zmrok, a do zapadnięcia ciemności było jeszcze kilka godzin.Wiedział, że to zbyt długo na czekanie w jednym miejscu.Przykucnął w cieniu i obserwował krainę w dole, szukając powodu, który mógłby podważyć ten osąd.Drzewa się przerzedziły, tak że na równinach ciągnących się na wschód od rzeki nie było gdzie się skryć.Zacisnął zęby niespokojny.Próba była zbyt ryzykowna.Musi wrócić w góry i starać się odnaleźć przejście wiodące na wschód albo też całkiem zawrócić do miejsca, skąd przyszedł.Pierwszy plan miał szansę powodzenia, drugi był całkiem niemożliwy.Ale kiedy rozważał alternatywy, zauważył nowe poruszenie pomiędzy drzewami.Ponownie zamarł bez ruchu, przeszukując wzrokiem cienie.Być może się mylił, powtarzał sobie.Może niczego tam nie było.Wtedy ze światła wysunęła się czarno odziana postać i po chwili znowu zniknęła.Cieniowiec.Umknął szybko do kryjówki.Decyzja zapadła bez jego udziału.Zaczął zawracać, pnąc się między skały.Poszuka przełęczy przez Runne i spróbuje przy rzece.Jeśli nie uda mu się znaleźć drogi, wróci po własnych śladach pod osłoną nocy.Nie podobała mu się myśl o przebywaniu na otwartej przestrzeni, kiedy cieniowce wciąż go szukały, jednak z alarmującą gwałtownością pozbawiano go jakiegokolwiek wyboru.Zmusił się do głębszego, wolniejszego oddechu i wśliznął się na powrót między drzewa, usiłując zachować spokój.Zbyt wiele cieniowców kręciło się dokoła, żeby nie było to celowe poszukiwanie.W jakiś sposób odkryli, gdzie jest, i zaciskali krąg.Poczuł ucisk w gardle.Przeżył już tego dnia bitwę, ale nie uśmiechała mu się perspektywa jeszcze jednej.Zbliżał się zachód słońca i górski las otuliła bezwietrzna cisza.Posuwał się stale i bezszelestnie do przodu, wiedząc, że zdradzi go najmniejszy szelest.Na plecach czuł ciężar Miecza Leah i oparł się pokusie sięgnięcia po broń.Była tam, gdyby jej potrzebował, mówił sobie – i oby nie była mu potrzebna.Przecinał właśnie górski grzbiet, kiedy ujrzał poruszenie cieni pomiędzy drzewami, daleko na przedzie, w zarośniętym krzewami wąwozie.Cień pojawił się i zniknął w ułamku sekundy i Morgan miał wrażenie, że raczej wyczuł go, niż zobaczył.Nie było jednak wątpliwości, czym był cień, i góral skulił się, żeby wpełznąć w gęste zarośla po prawej, skręcając wyżej między skały.Był tylko jeden.Samotny myśliwy.Pot na twarzy i szyi zostawiał na skórze ciepłą, lepką warstwę, a mięśnie pleców miał boleśnie skurczone.Czuł, jak rana pulsuje nową falą bólu, i żałował, że nie ma piwa, aby zwilżyć wyschnięte gardło.Drogę pod górę zagrodziła mu ściana urwiska i zawrócił niechętnie.Miał poczucie osaczenia i zaczynał myśleć, że w końcu zewsząd otoczą go ściany.Przystanął na skraju niskiego występu i spojrzał za siebie w aksamitną połać lasu.Nic się nie poruszało, ale coś tam było, nadchodząc niespiesznie.Morgan rozważał, czy nie zaczekać na prześladowcę, ale jakakolwiek walka sprowadzi na niego wszystkie polujące w lesie cieniowce.Lepiej iść dalej, zawsze jeszcze może walczyć później.Drzewa przerzedziły się, kiedy skały zamieniły się w poszarpane skupiska, a zbocza w strome urwiska.Wszedł najwyżej jak mógł bez opuszczania osłony drzew i wciąż nie było żadnej przełęczy, która przeprowadziłaby przez góry.Myślał, że słyszy odgłos spienionej rzeki gdzieś poza ścianą skał, ale mogła to być tylko wyobraźnia.Znalazł kępę potężnych świerków i ukrył się, nasłuchując odgłosów lasu.Ruch pojawiał się już teraz z przodu i z dołu.Cieniowce otaczały go.Musiały odnaleźć trop.Ciągle było wystarczająco jasno, żeby tropić, i ścigały go.Być może nie dogonią go, zanim ściemni się wystarczająco, żeby zniknęły ślady stóp, ale uznał to za nieistotne, skoro były tak blisko.Czuły się w ciemnościach bardziej swobodnie od niego i było jedynie kwestią czasu, kiedy go dopadną.Po raz pierwszy pozwolił sobie na rozważenie możliwości, że nie zdoła uciec.Sięgnął do tyłu i wyciągnął Miecz.Obsydianowe ostrze zalśniło blado w półmroku i spoczęło wygodnie w dłoni Morgana.Wyobraził sobie, że czuje jego magię szepczącą mu zapewnienie, że przybędzie na jego zawołanie.Talizman przeciwko ciemności.Opuścił głowę i zamknął oczy.I wszystko po to? Kolejna walka z nie kończącej się serii walk, aby przeżyć? Był coraz bardziej zmęczony tym wszystkim.Nie mógł przestać o tym myśleć.Był zmęczony i zniechęcony.Naprzód!Otworzył oczy i wśliznął się między drzewa, idąc znowu na południe w stronę równin prowadzących do Strażnicy Południowej.Zmienił zdanie.Nie będzie się już ukrywał.Lepiej się czuł, maszerując, jakby ruch był bardziej naturalny i w jakiś sposób dawał więcej bezpieczeństwa.Przemknął przez las, ostrożnie wybierając drogę i nasłuchując odgłosów tych, którzy chcieli schwytać go w pułapkę.Wokół niego poruszały się cienie, maleńkie zmiany światła, drobne ruchy, które nie pozwalały uspokoić bicia serca.Gdzieś w oddali miękko zahukała sowa.Las był jak nocna rzeka płynąca powoli i wytrwale, lśniąca i wirująca.Od czasu do czasu oglądał się za siebie, szukając samotnego myśliwca, ale nie widział niczego.Cieniowce przed nim również były niewidzialne, ale pomyślał, że być może nie są tak pewne jego obecności jak tamten.Miał nadzieję, że nie porozumiewają się telepatycznie, ale nie dałby za to głowy.Magia, którą władały, zdawała się mieć niewiele ograniczeń.Nie wolno tak myśleć, strofował się.Ograniczenia zawsze istnieją.Cała sztuka polega na tym, żeby je odkryć.Dotarł do kępy cedrów porastających urwisko i skręcił w nie, ponownie przypadając do ziemi, aby nasłuchiwać.Przez długie minuty trwał nieruchomo niczym kamienie wokół niego, ale nic nie usłyszał.Wiedział jednak, że cieniowce tam są.Nadal szukają, ciągle tropią.I wtedy je ujrzał, dwóch, bardzo blisko, przemykających pomiędzy drzewami niecałe sto jardów poniżej, jak czarno odziane cienie zbliżające się do jego kryjówki.Poczuł, jak zamiera mu serce.Jeśli się teraz poruszy, zobaczą go
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL