[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Vimes sprawdzi³.Potem nadchodzi trudny moment: kiedy œnie¿na kula œwiadomoœci zaczyna siêtoczyæ, wkrótce odkrywa, ¿e budzi siê w ciele le¿¹cym w rynsztoku, zwielokrotnymi.rzeczownik nie ma znaczenia po takim przymiotniku jak„wielokrotne", po „wielokrotnych" nigdy nie przychodzi nic dobrego.A mo¿ebêdzie to przypadek czystej poœcieli, koj¹cej d³oni i szczup³ej postaci wbieli, ods³aniaj¹cej okna, za którymi wstaje nowy dzieñ? Czy ju¿ jest powszystkim i nie czeka nas nic gorszego ni¿ s³aba herbatka, po¿ywny kleik,krótkie wzmacniaj¹ce spacery po ogrodzie i mo¿e te¿ przelotny, platonicznyromans z opiekuñczym anio³em, czy te¿ nast¹pi³o tylko chwilowe zaæmienie ijakiœ wielki drañ zaraz solidnie weŸmie nas w obroty trzonkiem kilofa? I czy -œwiadomoœæ chce wiedzieæ - s¹ jeszcze jakieœ szansê?W tym momencie przydaje siê jakiœ bodziec zewnêtrzny.Najbardziej cenionymjest „Wszystko bêdzie dobrze", podczas gdy „Czy ktoœ zapisa³ jego numer?" toraczej z³y znak; lepszy jednak ni¿ „Wy dwaj przytrzymajcie mu rêce z ty³u".I rzeczywiœcie, odezwa³ siê jakiœ g³os.- Niewiele ju¿ panu brakowa³o, kapitanie.Wra¿enia bólu, które wykorzysta³ybrak przytomnoœci Vimesa, by wyskoczyæ na metaforycznego papierosa, powróci³y wpoœpiechu.- Arrgh - powiedzia³ Vimes.I otworzy³ oczy.Zobaczy³ sufit.Widok ten wykluczy³ pewien szczególny zakres nieprzyjemnychmo¿liwoœci, by³ zatem dobrym znakiem.Zamglony wzrok natrafi³ równie¿ nakaprala Nobbsa, który dobrym znakiem nie by³.Kapral Nobbs niczego niedowodzi³; mo¿na umrzeæ i wci¹¿ widzieæ coœ podobnego do kaprala Nobbsa.W Ankh-Morpork nie dzia³a³o zbyt wiele szpitali.Wszystkie gildie utrzymywa³yw³asne lecznice, a dziwaczne organizacje, takie jakBalansuj¹cy Mnisi, prowadzi³y te¿ kilka publicznych.Ogólnie jednak pomocmedyczna w³aœciwie nie istnia³a i ludzie musieli umieraæ ma³o wydajnie, bezpomocy lekarzy.Powszechnie uwa¿ano, ¿e stosowanie leków zniechêca dodyscypliny, a zreszt¹ jest prawdopodobnie wbrew Naturze.- Czy pyta³em ju¿, gdzie jestem? - spyta³ s³abym g³osem Vimes.-Tak.- Uzyska³em odpowiedŸ?- Nie wiem, gdzie jesteœmy, kapitanie.Dom nale¿y do jakiejœ wytwornej paniusi.Kaza³a pana tu wnieœæ.Chocia¿ umys³ Vimesa wydawa³ siê zalany ró¿owym, gêstym syropem, zdo³a³ jednakwychwyciæ dwie wskazówki i spleœæ je razem.Po³¹czenie „wytwornoœci" i„wnoszenia" coœ oznacza³o.Podobnie jak dziwny, chemiczny zapach w pokoju,mocniejszy nawet od codziennych odorów Nobby'ego.- Nie mówimy chyba o lady Ramkin, prawda? - zapyta³ ostro¿nie.- Mo¿e i o niej.Wielka kobita.Ma fio³a na punkcie smoków.-Szczurza gêbaNobby'ego rozci¹gnê³a siê w najstraszliwszym domyœlnym uœmiechu, jaki Vimeswidzia³ w swym d³ugim ¿yciu.— Le¿y pan w jej ³Ã³¿ku.Vimes rozejrza³ siê, czuj¹c pierwsze uderzenia niejasnej paniki.Potrafi³ ju¿czêœciowo skupiæ wzrok, dostrzeg³ wiêc brak pewnej kawalerskiej skarpêtowoœci.I wyczu³ lekki zapach talku.- Kawa³ baby - stwierdzi³ Nobby z min¹ konesera.- Zaraz, zaraz, chwileczkê.By³ przecie¿ smok.Wisia³ nad nami jak.Wspomnienie trafi³o go niczym ura¿ony zombie.- Co z panem, kapitanie?.rozczapierzone na s¹¿eñ pazury; huk i podmuch bij¹cych skrzyde³, wiêkszychod ¿agli; smród chemikaliów, bogowie tylko wiedz¹ jakich.By³ ju¿ tak blisko, ¿e Vimes widzia³ drobne ³uski na ³apach i czerwony b³yskœlepiów.By³y czymœ wiêcej ni¿ œlepiami gada - to oczy, w których móg³byuton¹æ.I oddech, tak gor¹cy, ¿e wcale nie przypomina³ p³omienia, ale coœ niemaltwardego, nie spalaj¹cego, ale rozrywaj¹cego wszystko na strzêpy.Ale teraz le¿a³ w ³Ã³¿ku i ¿y³.Stanowczo ocala³, choæ jego lewy bok sprawia³wra¿enie uderzonego ¿elazn¹ sztab¹.- Co siê sta³o? - spyta³.- To m³ody Marchewa - wyjaœni³ Nobby.- Z³apa³ pana i sier¿anta, a potemzeskoczy³ z dachu, zanim smok nas dorwa³.- Boli mnie z boku.Musia³ mnie zahaczyæ.- Nie.To chyba wtedy, kiedy waln¹³ pan o dach wychodka.A potem siê panstoczy³ i trafi³ w koryto z wod¹.- Co z Colonem? Jest ranny?- Ranny to nie.W³aœciwie wcale.Wyl¹dowa³ doœæ miêkko.Jest taki ciê¿ki, ¿eprzebi³ dach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL