[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Broń z hukiem wylądowała na cienkiej podłodze przyczepy biurowej, skąd podniósł ją uśmiechnięty łysy menel w owiniętej wokół pasa fladze z wyścigów.- Ty draniu! - powiedział do Krimmlera.- Oddaj to! - zawołał inżynier.Włóczęga wytrząsnął pociski z bębenka, a potem oddał mu pusty rewolwer.- To dobry sposób, żeby odstrzelić sobie fiutka - zauważył.- Czego chcesz?- Szukam młodego człowieka, kobiety i psa.Czarnego labradora.- Co jest? - zawołał Krimmler.- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że również pracujesz dla pana Clapleya?Łysy menel zaczął bawić się długimi - sprawiającymi wrażenie niezbyt czystych - warkoczykami, w które zapleciona była jego broda.Do ich końców przyczepione były jakieś zeschnięte przedmioty.- Labrador może nie mieć ucha.A także innych części ciała.- Powiem ci to samo, co tamtemu facetowi - oznajmił Krimmler.Ten łowca nagród był jeszcze większy i gorzej ubrany od pana Gasha.Miał sztuczne oko, dzięki któremu robił wrażenie bardziej niezrównoważonego psychicznie.- Nie wiem, gdzie jest ten twój chłopak ani jego cholerny pies.Jeżeli nie obozuje na plaży, pewnie mieszka w pensjonacie.Albo może wyjechał z wyspy.No wiesz, turyści czasami tak postępują.- Nie pracuję dla Clapleya - oświadczył menel.- Wiem o tym, dupku!- Pracuję dla gubernatora Richarda Artemusa.- Słusznie - odparł Krimmler.- A ja jestem Tipper Gore.- Jedno pytanie, proszę pana.- Pieprz się - stwierdził Krimmler.- Ale najpierw idź się wykąpać.Wtedy włóczęga uderzył Krimmlera.Palnął go otwartą dłonią- inżynier widział, jak się zbliża.Ale ten cios otwartą dłonią był tak mocny, że odebrał mu przytomność na czterdzieści pięć minut.Gdy się ocknął, byłnagi i siedział w połowie wysokiej sosny, niezbyt mocno wciśnięty w rozgałęzienie trzech konarów.Szorstka kora straszliwie ocierała jego pachy i krocze.Szczęka pulsowała mu od uderzenia.Niebo było zachmurzone i od zachodu wiał chłodny wiatr.Krimmler czuł, jak kołysze się wraz z drzewem.Na sąsiedniej gałęzi siedział włóczęga w spódniczce z flagi wyścigowej.Popijał napój gazowany i czytał (zdrowym okiem) książkę w miękkiej oprawie.Zerknął na Krimmlera i powiedział:- Jedno pytanie, proszę pana.- Co tylko pan sobie życzy - odparł słabo inżynier.Nigdy nie był bardziej przerażony.Na szczycie drzewa na pewno pełno było cholernych wiewiórek wrednych jak leśne wilki!- Jakiemu „tamtemu facetowi"? - zapytał menel.- Temu z lewą taśmą.- Proszę powiedzieć mi dokładniej.- Włóczęga zamknął książkę i włożył ją do kieszeni kurtki przeciwdeszczowej razem z pustą puszką po napoju.- Miał taśmę, na której umierał jakiś biedny palant.Zadźgała go na śmierć jego przyjaciółka.Nagraną na żywo, tak jak to było naprawdę.- Krimmler bał się spojrzeć w dół, ponieważ miał lęk wysokości.Obawiałsię również popatrzeć do góry, ponieważ bał się, że zobaczy jakąś wiewiórkę albo nawet bandę zmutowanych wiewiórek ziemnych.Dlatego właśnie zaciskał mocno powieki.- Jak wyglądał ten drugi facet? - zapytał włóczęga.- Niski.Muskularny.Brzydki garnitur i pasujące do niego włosy.- Blondyn? - wypytywał dalej włóczęga.- Z włosami jak kolce jeża?- To on! - Krimmler poczuł ulgę.Teraz menel wie, że on mówił mu prawdę, nie ma więc żadnych dostatecznych powodów (poza ogólną antypatią do Krimmlera), by zepchnąć go z drzewa.Włóczęga wstał, by się przeciągnąć, i konar sosny zaskrzypiał pod jego ciężarem.Słysząc ten dźwięk, Krimmler otworzył oczy.- Jak się ten facet nazywał? - zapytał menel.- Gash - odparł Krimmler.Zimna kropla deszczu spadła na jego nagie udo, przyprawiając go o dreszcz.Kolejna kropla wylądowała mu na plecach.- To jego imię czy nazwisko?- Przedstawił się jedynie jako pan Gash.- Czego chce od tego młodego człowieka z psem?- Powiedział, że przysyła go pan Clapley.Mówił, że chłopak sprawia kłopoty.Nie pytałem go, co to oznacza.- Wiatr się wzmagał, igły sosny zaczęły wydawać dźwięk podobny do brzdąkania na gitarze.Krimmler wbił paznokcie w korę.- Czy może mnie pan łaskawie stąd zdjąć?- Mogę - odparł menel, zeskakując na niższą gałąź - ale nie sądzę, bym to zrobił.- Dlaczego nie, u diabła! Co robisz?- Muszę iść - poinformował włóczęga drżącego Krimmlera.- Pora na kąpiel.Zabiłem wiele psów - oznajmił mężczyzna w butach zapinanych na zamki błyskawiczne.- Tyle, że chyba wystarczy.- Nie wątpię - odparł Twilly.- Kociaków również.- Och, wierzę panu.- A pewnego razu również ulubioną małpę pewnego palanta.Miała na imię Bernardo.To był pawian.Zerwała mu się z linki i wskoczyła mi na głowę - dodał mężczyzna.- Mówią, że małpy są sprytne.Gówno prawda.Psy są sprytniejsze.- Tak - przyznał Twil y.- Ale jeśli spróbujesz być cwany, stuknę ci tego.- No cóż.Nie jest mój.- Co mówisz? - Deszcz rozpłaszczał kolce na głowie mężczyzny.Trzymał prawą rękę wyprostowaną, celując z rewolweru prosto w czoło labradora.- Nie obchodzi cię, czy rąbnę tego kundla?- Tak nie powiedziałem- oświadczył Twil y.- Mówiłem jedynie, że nie należy do mnie.Jego właścicielem jest facet, który cię tu przysłał.- Błąd! - Mężczyzna wydał dźwięk jak brzęczyk podczas konkursów telewizyjnych.- Należy do wielkiego dupka, który nazywa się Palmer Stoat.- To nie on cię wynajął?Mężczyzna zachichotał i znowu udał dźwięk brzęczyka.- Myślisz, że pracowałbym dla takiego fiuta jak on? Ha!- Tak właśnie sądziłem - odparł Twil y.- Zatrudnił mnie pan Clapley.- Aha.- Mam usunąć tych, którzy sprawiają mu kłopoty.A teraz może byśmy się ruszyli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL