[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jordan zapytał:— Czy potrafi pan pływać? („Czy prowadzi pan wóz?… Czy potrafi pan pływać?…” Właściwie znał tylko wynędzniałą, o drobnych rysach twarz tego człowieka.)— Tak, umiem pływać.— Camara patrzył nań płonącymi oczami i kiwał głową.Potem dodał: — Ale dawno już tego nie robiłem.— Lekkie wzruszenie ramion wskazywało, że dość sceptycznie zapatrywał się na swoje umiejętności.— Moja żona pływa jak ryba — powiedział Jordan, jak gdyby odpowiadając na jakieś oskarżenie — a ja również nieźle sobie w wodzie radzę.Na szczęście jest bęben z olejem i puste skrzynki.Sądzę, że z tego, co mamy, trzeba będzie zrobić coś w rodzaju tratwy.Bezustanny stukot dobiegający z tyłu dopiero niedawno uświadomił mu możliwości związane z bębnem.Od tej chwili zaczął obmyślać przeróżne kombinacje, zdumiony, że szukając wyjścia pominął rzecz tak oczywistą.— Pan będzie się starał utrzymać, a my dostarczymy siły napędowej.Bęben pusty z pewnością będzie za lekki, ale jeśli wyleje się z niego trzy czwarte zawartości, pozostały balast wystarczy, żeby się utrzymał na wodzie.Metalowe rączki po obu stronach będą stanowiły doskonały punkt dla umocowania sznura, którym zwiąże bęben ze skrzynkami.Gdzieś wśród bagażu miał linkę konopną, przywiązanie skrzynek nie będzie trudne.Nagle wpadł na świetny pomysł.Płócienną torbę, w której były puszki z jedzeniem, można będzie włożyć do jednej skrzynki, buty i ubranie do drugiej.Potem skrzynki przywiąże się do boków bębna, w ten sposób zabezpieczając ich zawartość przed zatonięciem.Poprosił Susan, żeby się odwróciła i sprawdziła, czy średnica bębna nie jest zbyt duża, i odetchnął z ulgą, kiedy dowiedział się, że jego obawy były niesłuszne.Tymczasem nadal jechali przez pustkowie.Od pewnego czasu znowu ognik nadziei płonął w jego sercu, i zaczął się niecierpliwić, że tak powoli się poruszają; chciał, żeby już się znaleźli nad Amarillo.Ale nastrój ten nie trwał długo.Pochopny optymizm zgasł, jedna rozchybotana mila następowała po drugiej, przed oczy wracał ciągle obraz zmagań z rzeką na promie, aż wreszcie punkt przełomowy, do którego zmierzali, wydał mu się tak samo rozpaczliwie groźny jak przedtem.Wymyślone przez niego urządzenie dawało tylko nikłą szansę ratunku.W najlepszym razie mogło przedłużyć im życie.W potężnym wirze wodnym będzie jak korek; uratować ich może tylko pomyślny układ okoliczności.Bądź co bądź Camara będzie miał równe szanse z nimi i Jordan czerpał z tej myśli pewne zadowolenie.Mapa już od dawna była zupełnie bezużyteczna, lecz Susan od czasu do czasu zaglądała do niej jak ktoś, kto nie może oprzeć się nawykowi.Wszystkie jednak oznaki wskazywały, że byli blisko rzeki.Otaczały ich płaskie podmokłe tereny.Droga, którą jechali, stała się symboliczna, a cel, do którego prowadziła — tajemniczy i bliżej nie określony.We wgłębieniach stała woda, rozbryzgiwana przez koła.Od chwili opuszczenia ceiby zrobili ponad sześćdziesiąt mil — nieco mniej, niż wyliczył Camara.W razie potrzeby starczyłoby im paliwa na jeszcze co najmniej trzydzieści mil; dobrze, że choć z tym nie było powodów do zmartwienia.Ale po kilku godzinach jazdy na niskim biegu motor był przegrzany.Od pewnego czasu nad chłodnicą pojawiały się smugi pary i wreszcie Jordan postanowił, że coś z tym trzeba zrobić.Zatrzymał się koło obrośniętego trzcinami rowu, zgasił motor i wysiadł czując sztywność w nogach i plecach.Przez chwilę miał wrażenie, że noc wstrzymała oddech.Cisza była olbrzymia, intensywna, nie zmącona niczym aż po drżące w górze gwiazdy.Potem z wolna spłoszyło ją przenikliwe kumkanie żab i suche piłowanie cykad.W kilka sekund później jakiś głęboki narastający pomruk zaskoczył Jordana.Zdumiony przekrzywił głowę, cały zamieniony w słuch.— Co to takiego, Tom?Przyszła mu do głowy możliwość tak przerażająca, że nie śmiał wyrazić jej głośno.Wrócił do wozu i niecierpliwie poprosił Susan o mapę.Nieświadom ich zdumionych spojrzeń, przez chyba minutę ze zmarszczonym czołem rozmyślał nad nią, zanim wreszcie podniósł wzrok.Mapa nic mu nie powiedziała, ale głuchy pomruk dobiegał znowu do jego uszu jak stłumione uderzenie w kotły, i tym razem nie miał już żadnych wątpliwości.— Tom — nalegała Susan — co to jest?Desperacja sprawiła, że powiedział ostro:— Porohy.— Porohy?— Tak.Spojrzał na nią.Nawet teraz z trudem mógł sobie uświadomić, dlaczego tak jest ubrana.Kiedy cofnęła się na ławeczce, zobaczył, że Camara spiesznie odkręca boczną szybę.— Skąd wiesz? — spytała z lękiem, wystawiając głowę na zewnątrz.— Posłuchaj.Odgłos napływał teraz falami, jak gdyby najpierw z jednej strony, potem z drugiej, wreszcie ze wszystkich naraz.Susan odwróciła do niego twarz, ze zmarszczonymi brwiami, niepewna.— Porohy? — powtórzyła znowu z niedowierzaniem.— Tak.Teraz już wiedział, dlaczego miał wrażenie, że to, co mówił Watson o tym odcinku rzeki, jest takie ważne.Przez cały czas czuł, że powiedział on o czymś, co ich czekało.— Na mapie nic nie jest zaznaczone
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL