[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale wnet inni ich rozdzielili proœby sweprzek³adaj¹c.Niechby pan Korczyñski kontentowa³ siê tym, ¿e proces wygra³, at¹ kar¹, na któr¹ ich s¹d zadekretowa³, do reszty ich nie zarzyna³.Je¿eli zaœtak ju¿ nadmiar pieniêdzy tych po¿¹da, to niech przynajmniej folgê jak¹ da,czasu popuœci, ¿eby i swoje odebraæ, i ludzi nie pomarnowaæ! Ktoœ zezniechêceniem rêk¹ rzuci³:- Daremne gadanie! Pan Korczyñski tego nie uczyni.A co jego nasza pomyœlnoœæczy nasze zmarnowanie siê obchodzi?- Owszem! Barania œmieræ, wilcza stypa! - z gorycz¹ zaœmia³ siê ktoœ u œcianystoj¹cy.- Trzy rzeczy s¹ na œwiecie najgorsze - z grzmotowym œmiechem wtr¹ci³ siêStarzyñski - wesz za ko³nierzem, wilk w oborze i chciwy s¹siad za miedz¹!- Królowa Saba przed Salomonem przepowiada³a, ¿e szatan, zaraziciel duszludzkich, królestwo ³akomstwa na ten œwiat sprowadzi! - ¿a³oœliwie wo³a³Aposto³.Teraz jednak Strza³kowski, ów powa¿ny cz³owiek w samodzia³owej siermiêdze i zmyœl¹c¹ twarz¹, za sto³em siedz¹c, powoli, z zastanowieniem, ale dobitnie mówiæzacz¹³:- Do mnie ani do mojej okolicy ten interes wcale nie nale¿y, ale tak samo, jakBohatyrowicze, w bliskim s¹siedztwie pana Korczyñskiego mieszkaj¹c niejeden razparzy³em siê przy tym samym ogniu i sadzê od niego padaj¹c¹ na sobie nios³em.Jednak¿e ja tak mówiê: ¿eby pan Korczyñski po ludzku i po bratersku z nami ¿y³i postêpowa³, mo¿e by i sam na takiej kalkulacji lepiej wychodzi³, mo¿e by ztego i spólna korzyœæ wynika³a.Bo ja tak mówiê: u pana Korczyñskiego du¿oziemni, a u nas du¿o r¹k; u pana Korczyñskiego wiêkszy rozum, a u nas wiêkszasi³a.Jednego on z nami rzemios³a cz³owiek i tyle tylko, ¿e u niego warsztatwielki, a u nas maleñkie.Wiêc ja tak mówiê: nijak byæ nie mo¿e, aby rêce nieprzyda³y siê ziemi, a ziemia rêkom, albo ¿eby rozum nie potrzebowa³ si³y, aznów si³a rozumu; albo te¿ aby jednego rzemios³a ludziom nigdy ju¿ wcale nieprzychodzi³o spólnie pogadaæ i pomyœleæ, i poratowaæ siê w potrzebie.Tedy jatak mówiê.Ale nie pozwolono mu dokoñczyæ.S³owa powa¿nego s¹siada, jakkolwiek do najmniejzamo¿nych nale¿¹cego - co i po ubraniu jego poznaæ mo¿na by³o - nie tylkopodoba³y siê zgromadzonym, ale gdy byli ju¿ a¿ do p³aczu roz¿aleni i na sercuupadli, obudzi³y w nich znowu ambicjê i wiarê w siebie.- A pewno! a jak¿e! a tak jest! ze wszech stron wo³ano.- Nie zawsze umieraæ,kiedy t³uk¹ fal¹! i my, chwa³a Bogu, ¿yjem, choæ nas wszelakie biedy iniedostatki gniot¹.Z umar³ego tylko nijakiej ju¿ korzyœci osi¹gn¹æ nie mo¿na,a u ¿ywego trzeba jej tylko poszukaæ.Raz pan Korczyñski na ca³e pole i przedgromad¹ ludzi od pró¿niaków i hultajów nas ³aja³, kiedy w gor¹cy czas robotnikaznaleŸæ nie móg³, a my w najem do niego iœæ nie zechcieli.Pewno! naturalnie! ajak¿e! Cudzemu, a do tego i gardzicielowi, cia³ naszych i dzieci naszych ani najeden dzieñ w niewolê nie zaprzedamy i na pañskie ubligi albo, broñ Bo¿e, iekonomskie popychanie dobrowolnie wystawiaæ siê nie bêdziem.Lepiej ju¿ g³Ã³dcierpieæ i w zgni³ych chatach mieszkaæ, ni¿eli w egipsk¹ niewolê za marnypieni¹dz iœæ! Ale gdybyœmy w panu Korczyñskim nie cudzego i nie gardziciela,ale przyjaciela i opiekuna naszego obaczyli, gdyby ka¿dy móg³ zaprzysi¹c, ¿e najego polu obchodzenia siê ludzkiego dozna, ho! ho!.Tu kilkanaœcie g³osów zaœmia³o siê grubo i triumfuj¹co:- Zobaczy³by podtenczas pan Korczyñski, czy my pró¿niaki i hultaje! I niemnowejwodzie p³yn¹æ nie ³atwiej, jakby ³atwo gospodarstwo jego p³ynê³o.Ot, te samekawalery i panny, co teraz w gumnie hulaj¹ i na Niemnie pieœni wywodz¹,nieleniwie by oko³o jego dobra chodzili, a jakby przez to jeden i drugi grosz zjego kieszeni na nas kapn¹³, toby i spólny dorobek, i spólna uciecha z tegowyniknê³a.Albo¿ te kawa³ki ziemi, co u niego tak jak prawie marnuj¹ siê, boani ich ugnoiæ, ani jak potrzeba zasiaæ niesilny! Oni by je chciwie wd³ugoletnie dzier¿awy brali, synów swoich rozsadzaliby na tych dzier¿awkach,dobroczyñcê swego b³ogos³awi¹c i wiernie jemu wed³ug kontraktów uiszczaj¹c siê.On mrze na pieni¹dze, bo ma d³ugi i wielkie ekspensy; oni g³Ã³d wielki na ziemiêcierpi¹, bo ma³e grunciki, a wiele dzieci maj¹.Obydwom tedy stronom dogodzi³bytaki kompromis i Bóg to wie! Mo¿e te¿ obydwie od ostatniego zginieniawyratowa³.Bo i pan Korczyñski nie jak w raju na tym œwiecie ¿yje i nie nadmiarmocno na Korczynie jest ufundowany.Ludziom g¹b nie pozatykaæ: gadaj¹!I wiele jeszcze ró¿nych uwag i wniosków czynili do m³odego s³uchacza swego i,jak go nazwali, sêdzi siê zwracaj¹c, a zawsze koñcz¹c wyra¿eniem w¹tpliwoœci,aby w³aœciciel Korczyna zechcia³ przychyliæ siê do ich próœb i ¿¹dañ i inaczejna nich ni¿eli wilk na barany albo król na niewolniki swoje spogl¹daæ.- A ja tak mówiê - raz jeszcze z zastanowieniem odezwa³ siê powa¿nyStrza³kowski - niechaj g³owa nie mówi nogom, ¿e jej niepotrzebne.Jak nêdznemu,tak te¿ i bogatemu lepiej nie samemu!A Aposto³ przemawia³:- Anieli chc¹cy nad inszych g³owy podnieœæ ze wszystkim upadli!Teraz z pierwszego uniesienia och³on¹wszy do zwyk³ej powolnoœci mowy i ruchówwracaæ zaczêli.Przycich³y g³osy, uspokoi³y siê rozmachane raniona.Wielu ztych, którzy œrodek œwietlicy t³umem ruchliwym nape³niali, w medytacyjnychpostawach na zydlach i sto³kach zasiad³o.Policzki na d³oniach poopierali,g³owami wstrz¹sali, ten i ów rozwodzi³ siê jeszcze nad wszelakimi trudnoœciamiogólnego ich po³o¿enia.Jednemu Fabianowi trudno by³o do równowagi duchapowróciæ i jêzykowi milczenie nakazaæ.Do najbystrzejszych przy tym nale¿¹cniektóre rzeczy, dla wielu innych obce lub zapomniane; rozumia³.Na brzegusto³a przysiad³, ramiona skrzy¿owa³, g³owê na pierœ, zwiesi³ i w tejmelancholijnej postawie, powolniej ni¿ wprzódy, lecz d³ugo jeszcze prawi³:- ¯eby¿ to my onegdaj srokom spod ogonów powylatywali albo ¿eby ten, którypokazuje siê nieprzyjacielem naszym, wczoraj z dopustu bo¿ego od koñca œwiataprzyby³, nie tak¹ czulibyœmy gorzkoœæ.Cudzy, to cudzy! Ale my tutaj wiêcejprawie jak trzysta lat siedzimy, a panowie Korczyñscy mo¿e pó³torasta Korczyn wswoim rodzie trzymaj¹.Jeden Bóg naszym ojcem i jedna ziemia matk¹.Tedy gorszemy ni¿ zwierzêta: bo i miêdzy zwierzêtami swój swego zna.Wilk wilka nie po¿erai kruk krukowi oczów nie wydziobuje.Ktoœ zza sto³u przerwa³:- Kto komu teraz swój?Walenty Bohatyrowicz powoli zawtórowa³:- A ma siê rozumieæ! Nieboszczyk pan Andrzej to by³ swój!- A jak¿e! - ozwa³y siê westchnienia i g³osy - jak jego nie sta³o, ojca iprzewodnika nam nie sta³o.Krótko on ¿y³ na œwiecie, ale wiele dobrego zrobi³,a bez niego my jak barany na rzeŸ od³¹czone zostali.Ni do kogo przytuliæ siê,ni od kogo rady i œwiat³oœci zaczerpn¹æ nie mamy.Zewsz¹d otoczy³y nas granice,których przest¹piæ nam nie wolno, i znik¹d nie spodziewamy siê rady, jak w tymœcisku i ograniczeniu ratowaæ siê i postêpowaæ.Podczas ju¿ myœli takie nasnachodz¹, ¿e wnuki albo mo¿e i dzieci nasze, jak jeszcze troszkê rozmno¿¹ siê,wszystko porzuc¹, na koniec œwiata pójd¹ chleba szukaæ, bo tu ju¿ go dla nichnie wystarczy.Ju¿ tylko o dusze nasze nieœmiertelne przed Panem Bogiem ubijaæsiê nam trzeba, aby na psie nie zesz³y.Niejeden raz i przy ka¿dej okazji my odpana Korczyñskiego s³yszeli, ¿e nadmiar g³upi jesteœmy, to znów od szkodników iz³odziejów on nas wyzywa³.Mo¿e to nie ze wszystkim prawda, ale mo¿e trochê iprawda.Jednak winnymi siê nie s¹dzim, bo i m¹dry zrobi siê g³upi, gdy go biedaz³upi, a ka¿demu ju¿ wiadomo, ¿e muchy gêœciej na wrzodach siadaæ lubi¹ jak nazdrowym ciele
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL