[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Czy nie rozumiesz, że lepiej będzie, jeśli popłaczesz sobie trochę teraz, niż miałabyś przepłakać resztę swego życia? – zapytał Mark łagodnie, starając się, by nie zauważyła, jak łzy osłabiają jego determinację.– Czy nigdy już tu nie wrócisz? – Marion Littlejohn nie należała do tych kobiet, którym z płaczem było do twarzy.Jej mała, owalna twarz zdawała się rozpływać.Zmieniła kształt niczym nie wypalona glina, a oczy były opuchnięte i czerwone.– Marion, ja nawet nie wiem, dokąd pojadę.Skąd mam wiedzieć, czy stamtąd wrócę?– Nie rozumiem nic z tego, Marku.Naprawdę nie rozumiem.– Zmięła wilgotną płócienną chusteczkę w dłoniach i chlipnęła.– Byliśmy tacy szczęśliwi.Robiłam wszystko, by cię uszczęśliwić – nawet to.– To nie twoja wina, Marion – zapewnił ją Mark pospiesznie.Nie chciał, by wypominała mu to, co zawsze określała mianem „ta rzecz”.Miał wrażenie, że pożyczyła mu skarb, który musiał zwrócić w regularnie płaconych ratach wraz z procentem.– Czy nie uczyniłam cię szczęśliwym, Marku? Starałam się tak bardzo.– Marion, przecież usiłuję ci to wytłumaczyć.Jesteś świetną, ładną dziewczyną, bardzo miłą i dobrą.Jesteś najlepszą osobą, jaką znam.– Więc dlaczego nie chcesz się ze mną ożenić? – Jej głos przerodził się w szloch.Mark z przerażeniem zerknął w głąb werandy.Wiedział, że jej siostry i szwagrowie natężają słuch, by wyłowić strzępki ich rozmowy.– Chodzi o to, że ja w ogóle nie chcę się żenić.Wydała niski jękliwy dźwięk i wydmuchała nos w nie zdający się na nic kawałek wilgotnego płótna.Mark wyjął chusteczkę z wewnętrznej kieszeni marynarki i podał jej, a ona przyjęła ją z wdzięcznością.– Teraz może nie – chwytała się słów – ale może pewnego dnia.– Pewnego dnia – zgodził się.– Kiedy już dojdę do tego, czego właściwie chcę od życia, i kiedy będę wiedział, jak to osiągnąć.– Będę czekała na ciebie – próbowała się uśmiechnąć.Był to blady, a nie jak zamierzała, odważny uśmieszek.– Będę czekała na ciebie, Marku.– Nie! – Poczuł, że niepokój szarpie każdym nerwem jego ciała.Zebrał całą odwagę, by powiedzieć jej wszystko, a teraz wyglądało na to, że nic nie osiągnął.– Bóg jeden wie, ile to może potrwać, Marion.W twoim życiu będzie jeszcze wielu mężczyzn – jesteś dobrą, słodką, kochaną osobą.– Będę czekała na ciebie – powtórzyła stanowczo.Rysy jej twarzy odzyskały normalne, przyjemne dla oka linie, a ramiona wyprostowały się z żałosnego przygarbienia.– Proszę cię, Marion, to byłoby nieuczciwe wobec ciebie.– Mark rozpaczliwie starał się jej to wyperswadować, ale już zdawał sobie sprawę, że zawiódł na całej linii.Pociągnęła ostatni raz nosem i przełknęła pozostałości swego żalu, jakby to był ostry kawałek kamienia.Potem uśmiechnęła się do niego mrugając oczami, by osuszyć je z resztek łez.– O, to nieważne.Jestem bardzo cierpliwa, zobaczysz – powiedziała uspokajająco.– Nie rozumiem – Mark wzruszył ramionami z bezradną frustracją.– Ale ja rozumiem, Marku – uśmiechnęła się znów, ale teraz był to pobłażliwy uśmiech matki do dziecka.– Kiedy będziesz już gotów, sam przyjdziesz tu do mnie.– Wstała i wygładziła fałdy skromnej sukni.– A teraz chodź, czekają na nas z lunchem.Storm ustawiła sztalugi z dużą starannością.Chciała uchwycić grę popołudniowego słońca i chmur żeglujących ponad stromym zboczem, a jednocześnie mieć w polu widzenia wąwóz, by móc oddać na płótnie biel pióropuszy spadającego wodospadu.Chciała też mieć na oku drogę do Ladyburga, nie będąc jednocześnie widoczną dla postronnego obserwatora.Obrała stanowisko na małym pagórku w pobliżu wschodnich granic Lion Kop.Ustawiła zarówno sztalugi, jak i siebie samą z godną prawdziwego artysty dbałością o szczegóły i ogólne wrażenie estetyczne.Ale kiedy już stała z paletą ułożoną wygodnie w zgięciu lewego ramienia i z pędzlem w drugiej dłoni, uniosła podbródek i rozejrzała się wokół.Ujrzała potężny bezmiar ziemi i lasu.Dostrzegła sposób, w jaki światło przenikało złotem turkus nieba – i natychmiast zaintrygowało ją to.Jej poza przestała być teatralna i wzięła się do pracy.Przechylała głowę, by ocenić kombinację barw, dotykała płótna w powolnym rytuale, niczym kapłanka świątyni składająca ofiarę.Była tak pochłonięta tym, co robiła, że kiedy usłyszała nikły turkot motocykla Marka, nie od razu dźwięk ten przebił się przez jedwabisty kokon koncentracji, którym się otoczyła.Mimo że pierwotnie świadomie wybrała to miejsce chcąc go wypatrzyć, teraz prawie przejechał obok niej, zanim go zauważyła.Zamarła z pędzlem uniesionym wysoko w dłoni.Skąpana w miękkim złotym świetle późnego popołudnia, tworzyła dużo bardziej przyciągający obrazek niż ten, który tworzyła z wystudiowaną uwagą.Zakurzona wstążka drogi wiła się jakieś piętnaście metrów poniżej miejsca, w którym stała, przechodząc w zakręt ku zboczu skarpy.Kiedy Mark zbliżył się do tego zakola, jego wzrok przyciągnęła w sposób naturalny mała, zwiewna postać tkwiąca na zboczu.Szczyt skarpy był schowany w chmurach.Słońce przeświecało przez nie, rzucając pionowe, lśniące promienie na całą dolinę.Jeden z nich padał prosto na Storm.Stała zupełnie nieruchomo, patrząc z góry na niego.Nie zrobiła gestu rozpoznania czy przywitania go.Zatrzymał dużą maszynę przy drodze i rozsiadając się wygodnie zsunął gogle na czoło.Nadal nie poruszyła się i trwali tak przyglądając się sobie nawzajem.Wreszcie Mark sięgnął ręką do maszyny, a Storm poczuła, jakby właśnie pozbawiono ją czegoś ważnego.Nie dała tego jednak poznać po sobie, starając się przyciągnąć go całą siłą swego umysłu.I zatrzymał się, by spojrzeć jeszcze raz.Chodź – przynagliła go w myślach.Zniecierpliwionym, prawie wyzywającym gestem ściągnął gogle i zdjął rękawice.Znów pogodna, zwróciła się ku sztalugom.Mały, tajemniczy uśmieszek igrał na lekko rozchylonych wargach.Nie odwróciła się, by spojrzeć, jak wspina się do niej, brnąc w pożółkłej, sięgającej kolan trawie.Usłyszała jego oddech tuż za swymi plecami i wyczuła jego zapach.Ten zapach był tak niezwykły, że nauczyła się go rozpoznawać wszędzie.Zapach przypominający mlecznego szczeniaka czy może świeżo wypastowaną skórę.Sprawiał on, że jej skóra cierpła i płonęła, robiła się nadwrażliwa, a oddech stawał się przyspieszony i prawie bolesny.– To jest piękne – powiedział.Jego głos był niczym dotknięcie opuszków palców u nasady szyi.Poczuła, że mięknie, a puszyste włoski właśnie w tym miejscu unoszą się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL