[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.C¿³owiek nie zazna³ spokoju od kiedy odkry³ ¿e ¿yje naplanecie jego œwiat stai siê skoñcŸony ale aspiracje uros³y nimkoñczenie i có¿u diab³a mog¹ robiæ ci idioci?Yale w³¹czy³ swój kieszonkowy wentylator i wst¹pi³ na zapiaszczone schody,wiod¹ce ku wejœciu.Dwuskrzyd³owa drewniana brama, niegdyœ zaryglowana,od dawna sta³a ju¿ otworem.Zatrzyma³ siê na progu i obejrza³ na ¿onê,która stanê³a niezdecydowanie w pe³nym s³oñcu.- Wchodzisz?Machnê³a niecierpliwiwie rêk¹ i ruszy³a za nim.Yale patrzy³ na ni¹ -obserwowa³ ten krok ju¿ niemal od czterech stuleci i wci¹¿ nie by³ nimznu¿ony.To by³ jej krok: niezale¿ny, ale nie ca³kiem; samoœwiadomy, a za-razem dos³ownie pe³en samozapomnienia; niespieszny krok, ani m³ody, anistary; krok kobiecy krok Cat; koci krok.Okreœla³ j¹ równie jednoznacznie,jak jej g³os.Uœwiadomi³ sobie, ¿e w zamêcie ostatnich dwóch miesiêcy,w skazanej na œmieræ Kalkucie i w szpitalu, czêsto zapomina³ o niej, o niêj¿yj¹cejGdy zrówna³a siê z nim, uj¹³ j¹ za ramiê.- Odczucia?- Szczególne - przede wszystkim irytacja z powodu Khana.Wtórne -œwiadomoœæ, ¿e potrzebujemy naszych Khanów.`~ Tak, ale jak siê teraz czujesz?- Jak zawsze, nasze stulecia.Powa¿ne ogranic¿enie obszaru nieprzewi-dywalnoœci w stosunkach miêdzylud¿kich wœród kaukasko-chrzeœcijañskiejspo³ecznoœci.W konsekwêncji nagromadzenie odpadów, spowodowane nie-znanymi czynnikami zu¿ycia.- Takimi jak Khan?- Oczywiœcie.Czujesz siê podobnie zu¿yty, Clem?- On ma w³asnoœci œcierne, ditto ca³y subkontynent:Jego palce rozluŸni³y chwyt.Na wiecznie m³odym, brunatnym aiele nicpozosta³ nawet œlad przelotnego dotkniêcia; zreszt¹ ba³tycki wirus szybkouzdrowi³by skutki najmoæniejszego uœcisku, do jakiego by³by zdolny.Weszli do zrujnowanego wnêtrza fabryki, krocz¹c po stertach gruzu.W bocznym kantorku le¿a³ trup z otwartymi ustami, wyschniêty i;-bez za-pachu.Coœ wyœlizgnê³o siê spod niego w panicznym strachu przed w³asn¹œmierci¹.Z przejœcia w g³êbi dobiega³y jakieœ ha³asy, pomieszane i zwiêlokrotnioneprzez echo.- Z powrotem na nasz¹ tratwê?- Ta stara œwi¹tynia indyjskiej nieudolnoœci - urwa³, gdy¿ z g³êbi ciem-noœci pr¿ed nimi wypad³y dwie ma³e kozy, czarnopyskie i bezbrode,0 oczach, zgodnie z ukochanym okreœleniem Ayuba Khana "szatañskich",i rzuci³y siê naprzód, klucz¹c i becz¹c.Gdzieœ daleko; poœród pl¹taniny cieni, Ayub Khan stan¹³ i uniós³ strzelbê.Yale nie zd¹¿y³ poruszyæ rêk¹, gdy pad³ strza³.Œwi¹tynie i sprzeczne pragnienia budowania i niszczenia ascetyczni i t³uœcikap³ani mój kochaj¹cy m¹¿ jego delikatne wnêtrze wci¹¿ nietkmête przeztyle lat.Wszystko naraz - kozio³kuj¹ce kozy,Yale osuwaj¹cy siê na ziemiê, hukwystrza³u z niezwyk³¹ si³¹ wybiegaj¹cy daleko w przysz³oœæ, Cat sparali-¿owana i sk¹dœ nowy promieñ œwiat³a pênetruj¹cy wnêtrze, jak gdyby zapa-d³a siê czêœæ dachu.Ruszaj¹c do biegu Ayub Khan przywróci³ Caterinie zdolnoœæ ruchu; obró-ci³a siê do Yale'a, który ju¿ stawa³ na nogi.Pakistañezyk bieg³ w ichkierunku, krzycz,¹c, z nieodstêpnym kierowc¹ za plecami.- Drogi, szalony panie Yale! Mam szczer¹ nadziejê, ¿e pana nie zastrze-li³em.Có¿ by to by³o za straszne nies¿czêœcie, gdyby pan zgin¹³.Sk¹dmia³em wiedzieæ, ¿e pan zakrada³ siê potajemnie w to.miejsce? Na moichprzodków! Jak¿e¿ mnie pan wystraszy³.Szofer! Pani lao, jhaldi!Miota³ siê zaaferowany wokó³ Yale'a, dopóki kierowca nie przyniós³z ambulansu kubka wody.Yale napi³ siê i powiedzia³:- Dziêkujê, czujê siê doskanale, doktorze Khan, poniewa¿ na szczêœciepan mnie nie trafi³.- Co pan wyrabia? - wykrzyknê³a Cat.Trzymaj rêce razem aby siê nie trzês³y i uda gdyby go zabito morderstwonajstraszliwsze przestêpstwo nawet dla krótko ¿yj¹cych a ten idiota.- Szanowna pani, z pewnoœci¹ musia³a pani widzieæ, ¿e strzela³em do tychdwóch kóz.Choæ, jak œwiêcie wierzê, jestem dobrym muzu³maninem, tojednak strzela³em do tych dwóch przeklêtych szatañskich kóz.Taki postêpekchyba nie wymaga ¿adnego usprawiedliwienia?Wci¹i jeszcze siê trzês³a, choæ stara³a siê od¿yskaæ równowagê.Rze-czywiœcie wysoki wspó³czynnik zu¿ycia.- Kozy? Tutaj'?- Pani Yale, kierowca i ja spostrzegliœmy te kozy z drogi i pogoniliœmyza nimi.Poniewa¿ od ty³u fabryka le¿y w gruzach, uciek³y przed nami doœrodka, a my za nimi.Nic nie wiedzieliœmy, ¿eœcie wœlizgnêli siê tutaj pocichu od frontu.Tyle strachu! Na moich przodków!Przerwa³, aby zapaliæ meskaletkê, i wtedy zauwa¿y³a dr¿enie jego rêki; tosprawi³o, ¿e odzyska³a nieco sympatii dla tego cz³owieka.Jej puls uspokoi³siê jeszcze bardziej, gdy zerknê³a na Yale'a, poniewa¿ obecnie ich spojrzenia,równie tajemnicze jak ich rozmowy, sta³y siê te¿ równie dobrym œrodkiemporozumienia.Strza³ z pewnoœci¹ pad³ przez pomy³kê i Yalê'a bardziej intere-sowa³a teraz komedia.odgrywana przez Khana, ni¿ w³asne reakcje.Tak wielu mog³oby uwa¿aæ go za cz³owieka ma³ej wartoœci nie dostrzegaj¹c¿e prawda polega na tym i¿ ma on zdolnoœæ dodawania do w³asnej g³êbiinnych ludzi.S³ucha skromnie gdy inni mówi¹ do woli a potem celnie trafiaw sedno sprawy.Ta moja wiara której on by nie pochwala³ rzeczywiœciemam obovi¹zek nie wierzyæ bezgranicznie ja te¿ muszê mieæ udzia³ w jegozu¿yciu.- Wiecie pañstwo, ja doprawdy nienawidzê tych szatañskich kózek.Toone s¹ g³Ã³wn¹ przyczyn¹ zniszczeñ w Indiach i Pakistanie.i ziemia nigdynie od¿yje, dopóki st¹paj¹ po niej kozy.W mojej rodzinnej prowineji wi-dzia³em, jak wdrapuj¹ siê one na drzewa, by zjadaæ m³ode, delikatne pêdy.Dlatego te¿ te najnowsze prawa dotycz¹ce eksterminacji kóz, wspartepremi¹ dwóch noworupii za kopyto, s¹ tak bardzo po mojej myœli, bardziejni¿ wy Europejczycy mo¿ecie poj¹æ.- To oczywiœcie prawda, doktorze Khan - odpowiedzia³ Yale.- W pe³nipodzielam pañsk¹ niechêæ do destrukcyjnych mo¿liwoœci kóz.Na nieszczêœciezwierzêta s¹ nieod³¹czn¹ ezêœci¹ nas¿ej doœæ urozmaiconej historii
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL