[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby dało się to obejść, prawdopodobnie w ogóle nie stawiałby się na rozprawach.Zostawiłby wszystko mnie, tak jak innym producentom, innym reżyserom zostawiał produkowane w Błękitnym Zefirze filmy, które go nie interesowały.Czasami, w chwili wolnego czasu – kiedy zaprzysięgano nowego świadka albo zwalniano poprzedniego – odwracałem się, żeby na niego popatrzeć.Zawsze uświadamiał to sobie dopiero po chwili.Przypominało mi to studenckie czasy i ludzi tak znudzonych wykładem, że udając notowanie, czytali coś na inne zajęcia.Zakręciłem wodę i wyszedłem spod prysznica.Nadgarstkiem przetarłem zaparowane lustro.Szwy nad moim okiem wyglądały na sztywne i nierówne; ściągały mokrą, przylegającą do skóry brew.Kiedy zacząłem zajmować się prawem, bronić ludzi, którzy rozstrzygali wszystkie problemy przemocą, czasami myślałem, że kiedyś, kiedy przegram jakąś sprawę albo popełnię błąd i powiem któremuś z nich, co naprawdę o nim myślę, ten spróbuje mnie zabić, ale, jak do tej pory, nie było takiego przypadku.Zostawiali mnie w spokoju i prawie zawsze traktowali z pewnym szacunkiem.Musiałem zaczekać na Stanleya Rotha, żeby w końcu znaleźć się w sytuacji, w której potrzebowałem pomocy lekarskiej.A potem on siedział obok mnie, udając, że nie ma pojęcia, co się stało, udając, że miałem wypadek, że się pośliznąłem i upadłem, jak poinformowano sąd i prasę.Dwoma palcami nacisnąłem z wahaniem rozcięcie, żeby zobaczyć, czy już się zagoiło.Nie poczułem bólu, więc nacisnąłem mocniej.Wciąż nie bolało.Poczułem się lepiej, napawając się złudzeniem, że jestem jeszcze dość młody, by szybko wracać do zdrowia.Zadzwonił telefon.Wszedłem do sypialni z ręcznikiem owiniętym wokół pasa.To był Stanley Roth.– Jest pan na mnie zły, prawda?Mówił jak osiemnastolatek, który wie, że zawsze uda mu się wykręcić z kłopotów, bo wszyscy go lubią i wiedzą, a przynajmniej chcą wierzyć, że cokolwiek zrobił, nie chciał zrobić krzywdy im ani komukolwiek innemu.Wiek niczego nie zmienił.Siwe włosy zwijały się mu na kołnierzu koszuli, jego czoło i twarz poorały zmarszczki, ale pod całym tym urokiem i bezwzględnością, pod dobrym wychowaniem i wybuchami prymitywnego szału, Stanley Roth wciąż był tym samym nastolatkiem, który siedział zapatrzony w Pacyfik, marząc o filmach, jakie chciał nakręcić.– Jest pan na mnie zły – powtórzył, kiedy nie odpowiedziałem.– Czego pan chce? – spytałem.Siedziałem na skraju łóżka, patrząc na ścięgna moich stóp, napinające się jak cięciwy, kiedy poruszałem palcami.– Przyjedzie pan dzisiaj wieczorem porozmawiać ze mną o sprawie?Założyłem nogę na nogę i zacząłem masować podeszwę stopy.– Nie.Nie zamierzałem podawać mu powodu, ale po chwili, niemal wbrew własnej woli usłyszałem, że właśnie to robię.– Mam dużo roboty z przygotowaniami na jutro.– Jest pan na mnie wściekły, prawda?Puściłem stopę.– Ma pan cholerną rację, jestem wściekły – powiedziałem stanowczo, wstając.– Ta sprawa jest i tak trudna, a ja muszę jeszcze bronić pana przed samym sobą.Mógł pan zabić Wirthlina! I za co? Bo się pan zdenerwował?– Wiedziałem, że jest pan na mnie zły.Louis powiedział mi, co pan zrobił, jak pan myślał, że chcę rozwalić Michaelowi tą butelką głowę, jak pan skoczył nad stołem, żeby mnie powstrzymać i jak się pan pokaleczył.Zapadła cisza i wiedziałem, że Roth zastanawiał się, jak zabrzmi to, co chciał powiedzieć i co pomyślę, kiedy to usłyszę.– Louis stara się mnie tłumaczyć – powiedział, ostrożnie dobierając słowa.– Któregoś dnia powiem panu dlaczego.Ale miał pan rację, chciałem rąbnąć sukinsyna tą butelką, z całej siły.Czy chciałem go zabić? Nie wiem.Przyszedłem tam, bo chciałem mu powiedzieć, co o nim myślę, powiedzieć, że nie ma mowy, żebym odszedł z Błękitnego Zefiru i wszystko mu zostawił.Ale potem, kiedy zobaczyłem, jak tam siedzi, patrzyłem na ten jego nadęty, głupi ryj, wiedziałem, że nie ma sensu nic mówić, bo to już niczego nie zmieni.Dlatego się na niego rzuciłem.Gdyby mnie pan nie powstrzymał, może bym go zabił.Na pewno bym go uderzył.Przerwał, a kiedy znów się odezwał, mówił zmęczonym i zniechęconym głosem.– Wiem, że jest pan wściekły.Ma pan do tego wszelkie prawo.Ale jeśli to coś zmienia, przepraszam za to, co zrobiłem.Zaśmiał się cicho, lekceważąco, jakby dystansując się od własnych, mieszanych uczuć.– Nie jest mi przykro, że rzuciłem się na Michaela, ale przepraszam, że panu się przez to oberwało.I ma pan rację, obronił mnie pan przede mną samym, choć nie za to panu płacę, ale jestem wdzięczny i zawsze będę wdzięczny, że pan to zrobił.Nikt inny się nie ruszył.Wszyscy byli zbyt zajęci martwieniem się o siebie.Oprócz Louisa – dodał natychmiast.– To jedna z jego wad, zawsze myśli najpierw o innych, a dopiero potem o sobie.W tych okolicznościach zabrzmiało to dziwnie.– Uważa pan, że to wada? – spytałem, lekko zirytowany.– Po tym, co dla pana zrobił?– To wada w tym biznesie.Jeśli człowiek sam się o siebie nie zatroszczy, nikt inny tego nie zrobi.Zacząłem się zastanawiać, czy naprawdę tak myślał, czy raczej nauczyło go tak mówić jego drugie, wyuczone ego – Stanley Roth, cyniczny manipulator, szef, ten, który mógł dać każdemu to czego chciał albo to odebrać.Wielki Stanley Roth, którego nie obchodziło, co się z kimś stanie.– Czasami mówi pan jak jedna z postaci z pana filmów.Nie zaprzeczył.Wręcz przeciwnie, wydawał się to uważać za coś zupełnie normalnego.– Przecież wszyscy tak robią.Mówią jak ktoś inny.Zachowują się jak ktoś inny.Nie miałem szansy odpowiedzieć, ale nawet gdybym miał, nie wiem, co bym na to powiedział.– Nie zadzwoniłem, żeby wdawać się w dyskusję o „wpływie mediów na życie współczesnego Amerykanina” – powiedział, cytując to zdanie z wyraźną pogardą kogoś, kto musiał się wypowiadać na ten temat więcej razy, niżby chciał.– Zadzwoniłem, żeby przeprosić i spytać, czy mógłby pan dzisiaj wieczorem wpaść.Jest kilka rzeczy, o których chciałbym z panem porozmawiać – powiedział Roth z niejasną dwuznacznością, której używał, chcąc, bym myślał, że jestem jednym z nielicznych ludzi, którym może ufać, i że byłoby po prostu zdradą, gdybym natychmiast nie przyjechał wysłuchać, co ma do powiedzenia.– Przyjmuję pana przeprosiny, ale mam dużo pracy i muszę się dobrze wyspać.– Chodzi o Błękitny Zefir.– Głos Rotha był cichy, złowróżbny, jakby same te dwa słowa miały mnie przekonać, jak ważne jest, żebyśmy porozmawiali.– Scenariusz czy studio?– Oba – powiedział Roth z całkowitą powagą.Zaciekawiony poczułem, że zaczynam się łamać.Bez przekonania jeszcze zaprotestowałem.– Jestem umówiony na kolację z.– Z Julie.Tak, wiem.Proszę bardzo, niech pan idzie.Niech pan przyjedzie do mnie potem – nalegał, pewien, że postawił na swoim.– Niech się pan nie przejmuje godziną.Nie będę spał.Zabrzmiało to, jakby robił mi przysługę i przez chwilę prawie tak myślałem.Znów przekonał mnie do zrobienia czegoś, czego nie zamierzałem robić.Roześmiałem się z tego, a przynajmniej spróbowałem, ale nie było nic zabawnego w tym, jak ulegałem zmiennym nastrojom, nagłym zachciankom i kapryśnym żądaniom Stanleya Rotha.Nie umiałem się na niego gniewać, nawet po tym, co zrobił dwa dni temu, kiedy niewiele brakowało, a straciłbym oko.Był nieodpowiedzialnym, dorosłym, samolubnym dzieckiem, ale nic na to nie mógł poradzić.Nie ukrywał tego, prawie się tym przechwalał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL