[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mógłbym jeszcze uwierzyć w to, co powiedział o Fullertonie - to by tłumaczyło, skąd senator wziął pieniądze - ale teraz wmawiał mi, że za morderstwem stoi spisek, któremu najprawdopodobniej przewodzi sam prezydent.Wszystkie lata intryg i pozorów, lata przemocy ˇ niepewności zebrały swoje żniwo: Andriej Bogdonovitch był starym paranoikiem, drżącym ze strachu przed własnym cieniem.Zerknąwszy na zegarek, mruknąłem, że nie zdawałem sobie sprawy, że zrobiło się tak późno, podziękowałem za rozmowę i wstałem z krzesła.Bogdonovitch odprowadził mnie do drzwi, a potem położył mi dłoń na ramieniu.- Wiem, że mi pan nie wierzy.Nie żywię za to do pana urazy.Ale mogę udowodnić wszystko, co powiedziałem o Fullertonie.A póki co - dodał, ostrożnie otwierając drzwi - proszę na siebie uważać.Kiedy wyszedłem na chodnik, wziąłem głęboki oddech, próbując pozbyć się z płuc stęchłego powietrza.U wylotu ulicy ludzie stali na krawężniku, czekając, aż zmienią się światła.Półświadomie spodziewałem się, że poczuję uścisk dłoni Bogdonovitcha na ramieniu - zaskoczył mnie tak już dwa razy.Zatrzymałem się i spojrzałem za siebie.Stało się coś dziwnego.Wszystko znieruchomiało.Ludzie idący chodnikiem wyglądali jak atrapy wycięte z kartonu.Samochody zdawały się parkować pośrodku jezdni.Nic się nie poruszało; czas stanął w miejscu; a potem, nim zdołałem mrugnąć, rozległ się ogłuszający grzmot i oślepiający pomarańczowy płomień buchnął w niebo.Stałem jak zahipnotyzowany, w niemym osłupieniu obserwując ogień tańczący wśród odłamków szyb i powyginanego metalu, które były jedynymi pozostałościami sklepu, gdzie niespełna pięć minut wcześniej pożegnałem się z Andriejem Bogdonovitchem.Patrzyłem bezradnie, jak mężczyzna i kobieta, pokrwawieni i oszołomieni, idą chwiejnym krokiem w moją stronę.Dźwięk syren - żałobny, nieustępliwy jęk - stawał się coraz głośniejszy.Czerwony wóz strażacki wyjechał z piskiem opon zza rogu.Z przeciwnej strony nadjeżdżał policyjny radiowóz.Zrobiło się tłoczno i wszędzie wokół słyszałem głosy ludzi pytających, co się stało.Bogdonovitch nie żył - nikt nie wyszedłby cało z takiej eksplozji.Gdybym siedział u niego trochę dłużej, też zostałbym rozerwany na krwawe strzępy.Bogdonovitch chciał mnie ostrzec, a ja mu nie uwierzyłem.Powiedział, że ci sami ludzie, którzy zabili Fullertona, spróbują zabić także jego - i nie tylko jego.Serce waliło mi jak młotem.Rozejrzałem się po twarzach w wirującym wokół mnie tłumie.Czy któryś z tych ludzi mnie śledzi? Próbując jak najmniej rzucać się w oczy, oddaliłem się czym prędzej.Pomyślałem o powrocie do hotelu, ale jeśli ktoś szedł za mną, kiedy udawałem się na spotkanie z Bogdonovitchem, to na pewno wiedział, gdzie mieszkam.Mogłem pójść do biura, ale było już po siódmej i z pewnością nikogo bym tam nie zastał.Przyszło mi do głowy tylko jedno bezpieczne miejsce.Z pochyloną głową i rękami w kieszeniach szedłem przed siebie tak szybko, jak potrafiłem, całą siłą woli powstrzymując się od biegu.Skręciłem w Powell Street, minąłem hotel St.Francis, aż wreszcie dotarłem do Market Street, gdzie zjechałem ruchomymi schodami na peron.Rzeczy, których nigdy przedtem nie zauważałem, nabrały złowrogiego znaczenia: przelotne spojrzenia mijających mnie ludzi, przypadkowo obijający się o mnie pasażerowie szturmujący otwierające się drzwi nadjeżdżających wagonów.W końcu na peronie zatrzymał się pociąg do Orindy.Wskoczyłem do wagonu, a potem, pewien, że ktoś mnie śledzi, odczekałem, aż drzwi zaczęły się zasuwać, i w ostatnim momencie wyskoczyłem.Dziesięć minut później, kiedy nadjechał następny pociąg, wcisnąłem się do zatłoczonego wagonu i podobnie jak dziesiątki innych spoconych i zmęczonych pasażerów chwyciłem się drążka nad głową.Pociąg ruszył ze stacji i wjechał w czarny tunel wydrążony pod dnem zatoki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL