[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Część kolekcji obrazów udało się kupić warszawskiemu Muzeum Narodowemu, gdzie do dziś wiszą te, które nie zaginęły w czasie wojny.Reszta znajduje dziś się na całym świecie.Hrabia umarł dwa lata później.Tego samego roku co Claude Monet.8Spierdalamy – powiedział spokojnie Gmitruk.Spojrzeli na niego zdziwieni.– Wystarczyłoby podać adres, poradziłbym sobie.A oni przez minutę mi tłumaczyli, gdzie to jest, o jakie dokładnie miejsce chodzi, jak poznam kuriera, jakie dokumenty dostaniemy.– To miło – zauważył Karol.– Ktoś się w końcu o nas troszczy.– Nie.Ktoś chce nas namierzyć.Po tak długiej rozmowie wiedzą to z dokładnością do pięciu metrów.Przykro mi, kochani, ale Rzeczpospolita Polska nie gra z nami w jednej drużynie.Pakujcie śpiwory i spadamy.Natychmiast.Ton Gmitruka nie zostawiał miejsca na pytania.Lorentz spojrzała z niepokojem na srogą zimę za oknem i nawet przeszło jej przez głowę, czy nie byłoby lepiej dać się schwytać i zobaczyć co dalej, w końcu są w centrum cywilizowanego świata.Ale zaraz przypomniała sobie, że nie tak dawno obrzucili ich tutaj granatami.Kilka minut później maszerowali pod górę przez śnieg, wchodząc na niewielkie, zadrzewione wzniesienie.Ostry wiatr w lesie był mniej dokuczliwy, ale i tak szczękali zębami.Ubrani byli na jazdę samochodem, kurtki przydawały się, kiedy trzeba było przebiec dystans z parkingu na stacji benzynowej do sklepiku, w którym czekały kawa i hot dogi.W żadnym wypadku nie byli przygotowani na dłuższe spacery, nie mówiąc o zimowym noclegu pod gołym niebem.Stali na szczycie wzniesienia, kilkaset metrów od swojej stugi, kiedy przez odgłos wiatru przebił się najpierw delikatny, a potem ogłuszający łoskot śmigłowca.Helikopter szwedzkiej policji przeleciał im nad głowami, po czym zawisł nad stugą.Nie widzieli lin, które musiały zostać zrzucone, jedynie czarne sylwetki policjantów, którzy zjechali po nich na dół.– Tak jak mówiłem – pokiwał głową Gmitruk.– Rzeczpospolita nie jest już naszym sprzymierzeńcem.Ani żaden inny kraj należący do sojuszu.Staliśmy się zwierzyną łowną dla całego zachodniego świata.Spadamy.Szybko.– Ale dokąd? – jęknęła Lorentz.– W las? Albo nas znajdą, albo umrzemy z zimna.To nie ma sensu.– Mam pewien pomysł.Ruszajmy, rozgrzejemy się w marszu.Raz, raz.Doktor Zofia Lorentz nigdy nie miała takiej świadomości własnego ciała, normalnie osiągalnej jedynie dla joginów po długich latach medytacji.Wiedziała, gdzie jest każdy mięsień.Czuła ścięgna, kości i chrząstki.Serio, zdawała sobie sprawę z istnienia każdej komórki swojego ciała, ponieważ każdej komórce było tak cholernie zimno, ponieważ każda dygotem i krzykiem dopominała się o uwagę, o ciepło i o ocalenie od niechybnej śmierci.– Nie dam rady – powiedziała cicho do siebie, ale usłyszał ją idący obok Karol.Przytulił Zofię mocno i pomagał stawiać kolejne kroki.– Spokojnie.Gmitruk to zawodowiec.Wie, co robi.Wyczuła, że Karol nie wierzy we własne słowa, ona nie wierzyła tym bardziej.Pytanie, czy sam Gmitruk wierzył w swoje działania, czy oszukiwał siebie tak samo jak ich.I wtedy doszli do wysokiego płotu z siatki.– To ogrodzenie zoo – powiedział Anatol.– Pracowałem tu, jak byłem na studiach.– Jako kto? – zainteresował się Karol.– Nie pytaj.Nie byłem menedżerem w każdym razie.– Gmitruk ruszył wzdłuż płotu, a oni za nim.– Siedziałem tu kilka miesięcy, razem z narzeczoną.Ja miałem kwaterę na terenie ogrodu, a ona nocowała w namiocie w lesie.W Szwecji jest takie prawo, że wszędzie można biwakować na łonie przyrody, byle nie pod czyimiś oknami.Nie ma znaczenia, czy to teren państwowy, czy prywatny.No więc ona biwakowała w lesie, a ja codziennie się do niej wymykałem.Wiecie, jak to jest, człowiek młody, dnia bez siebie nie wytrzyma.– Ostatnia uwaga zabrzmiała gorzko.– Miałem do wyboru, albo dygać dookoła płotu, a ten teren to prawie dwa kilometry kwadratowe, największe zoo w Europie, albo znaleźć sposób.Gmitruk zatrzymał się i spojrzał na nich z szerokim uśmiechem.– Niewiarygodne, ten sposób ciągle istnieje.Chwalmy Szweda na wysokościach, że nie ingeruje w naturę.Po czym w trzech szybkich ruchach wdrapał się na pochyły pień potężnej, rozwidlonej sosny, przeszedł na gałąź sąsiedniej, rosnącej po drugiej stronie płotu, i zeskoczył na pokrytą śniegiem ziemię.Lorentz ruszyła pierwsza, tuż przed zeskoczeniem w wyciągnięte ramiona Gmitruka zawahała się.– Ale to nie jest żaden wybieg dla tygrysów?– Szczerze? Nie mam pojęcia, nie było mnie tutaj od piętnastu lat.Lorentz pomyślała, że w brzuchu tygrysa przynajmniej jest ciepło, i skoczyła.Major Anatol Gmitruk szedł jak po swoje i choć minęło piętnaście lat, świetnie orientował się w terenie.Z trudem za nim nadążali, kiedy szedł przez teren zoo, który w niczym nie przypominał innych znanych Lorentz ogrodów ze zwierzętami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL