[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z pocz¹tku Fidelowi trzeba by³o wyrywaæs³owo po s³owie.Potem ktoœ rzuci³ jak¹œ uwagê, która chyba wprawi³a go wzak³opotanie.Przez mgnienie oka widzia³em, jak siê skrzywi³, stremowa³, apotem zacz¹³ mówiæ z si³¹, chocia¿ spokojnie.Starzy go poparli — i na tym siêskoñczy³o.Pozwolono mu odejœæ, posypa³y siê za nim oklaski, wróciliœmy doauta.Ju¿ w aucie Arcocha mi powiedzia³:— Pod koniec mówiono o wszystkim i o niczym.Castro odwróci³ siê do nas irzuci³ z uœmiechem:— Z³apa³em ich!— Jak to? — spyta³em.— Otó¿ w³aœnie.Dosz³o do rozmowy o ry¿u.Rzecz w tym, ¿e zarz¹dziliœmy, by najednej caballerii uprawiaæ tyle a tyle ry¿u, i w zwi¹zku z t¹ spraw¹ zaatakowa³mnie jeden z tutejszych m³odych: za czasów - jego ojca, powiedzia³, uprawianodwa razy wiêcej.Parskn¹³ œmiechem.— Jimenez i jego koledzy na pewno wiedz¹, dlaczego ograniczali tê uprawê, aleja nie wiedzia³em.Poniewa¿ mam jednak zaufanie do I.N.R.A.i poniewa¿ toI.N.R.A.zmniejszy³ o 100°/o iloœæ ry¿u uprawianego na jednej caballerii, wiêcwidocznie poprzednie doœwiadczenia dawa³y z³e rezultaty.A ¿e chodzi przy tym ostare doœwiadczenia, wiêc zrobi³em kawa³: zwróci³em siê do starych.— I co starzy na to?— Wszyscy pamiêtali, ¿e ry¿ uprawiany w wiêkszych iloœciach ni¿ ta, jak¹ustanowiliœmy, staje siê wodnisty, niejadalny.Celia spojrza³a w boczne lusterko samochodu.— Dalej jad¹ za nami! — powiedzia³a.Odwróci³em siê: rzeczywiœcie — za nami auto, a w aucie siedmiu znajomychch³opów.— Prawie polowanie — rzuci³ Castro — to ich bawi.Jakby nie by³o, niedziela.W tym samym momencie nasz wóz znowu zosta³ zatrzymany i osaczony przez t³um.Nowa wieœ, nowa spó³dzielnia.Tutejsi ludzie nie mieli jednak do Fidela ¿adnychspraw: przygl¹dali siê, oklaskiwali.Chocia¿ nie tylko: zaczêli siê rozstêpowaæi wypchnêli do pierwszego rzêdu, tu¿ przy drzwiczkach, bardzo onieœmielonegoksiêdza w bia³ej sutannie.— Œmia³o! — odezwa³y siê g³osy — niech mu ksi¹dz mówi, to okazja, niech ksi¹dzjej nie przepuœci.Ksi¹dz, jak wszyscy, nazywa³ Castra "Fidel": mówi³ bardzo prêdko; czasu by³oma³o, a musia³ mu wy³o¿yæ ideê swego ¿ycia; mia³ typowo ch³opsk¹ twarz, by³podobny do swoich owieczek.Ale jego g³os, sterany, wypolerowany, zdawa³ siêzapowiadaæ prawdziw¹ kulturê.Od dwudziestu lat, mówi³, przeprowadza³ w okolicybadania wraz z geologami i ekspertami niemieckimi, których nazwiska wymieni³ iktórzy s¹ podobno autorytetami w swojej dziedzinie; ma absolutn¹ pewnoœæ —twierdzi³ — ¿e istniej¹ tutaj bogate z³o¿a ropy naftowej i ¿e od razu mo¿na byprzyst¹piæ do ich eksploatacji.By³oby to tym ³atwiejsze, ¿e opracowa³ noweaparaty i now¹ technikê wydobywania ropy, które s¹ mniej kosztowne odpraktykowanych dotychczas i lepiej przystosowane do konfiguracji terenu.Zzakoñczenia jego przemowy zapamiêta³em kilka zwrotów w ich dos³ownymbrzmieniu:— Fidel, jestem tego pewien, co mówiê: je¿eli wierzysz, daj mi milion.O ile wci¹gu najbli¿szych dwóch lat Kuba nie uzyska dwa razy tyle, ka¿ mnierozstrzelaæ!Castro uœmiechn¹³ siê; jak mog³em dot¹d zauwa¿yæ, nie anga¿uje siê nigdy, aleCelia wszystko notuje.Siedmiu ch³opów, którzy akurat wyszli z auta, chcia³oznów podj¹æ nie koñcz¹c¹ siê argumentacjê, ale tutejsza wieœ bardziejinteresowa³a siê spraw¹ swojego ksiêdza ni¿ ich niepowodzeniami; zrezygnowaliwiêc, pewnie dlatego, ¿e nie czuli za sob¹ poparcia.Kiedy ju¿ ruszaliœmy wdalsz¹ drogê, zawrócili do siebie; w ka¿dym razie jedno mnie uderzy³o: Castroani razu nie zwróci³ im uwagi, ¿eby wreszcie dali spokój.Zreszt¹ zupe³nie nie odczuliœmy tego odci¹¿enia nas od eskorty: zawziêty szoferciê¿arówki zaalarmowa³ ca³¹ okolicê.Gdy rozstaliœmy siê z wiejskim proboszczem, zapyta³em Castra:— Co pan s¹dzi o tym, co mówi³?— Ropa naftowa? Dlaczego by nie? Ju¿ dawno s¹ prowadzone w okolicy powa¿neposzukiwania i sygnalizowano nam obecnoœæ z³Ã³¿ gazu.Mia³ zamiar kontynuowaæ, lecz znów nas zatrzymano.Tym razem by³ to samotnyMurzyn, istny olbrzym; niespodziewanie wynurzy³ siê zza muru i niemal w atakurzuci³ siê na nas, gdyœmy przeje¿d¿ali przez ma³¹, zabudowan¹ niskimi domamiwioskê.Gwa³townie wali³ d³oni¹ w maskê samochodu.— To lekkomyœlnoœæ! — krzycza³ ze z³oœci¹ do Fidela.— Uwa¿aj na ¿ycie, bo ononasze, nie twoje! Co tu robisz na przednim siedzeniu? Jak nic mo¿e kto strzeliæod przodu albo siê jeszcze wpakujesz na ciê¿arówkê.I co wtedy? £adnie byœmywygl¹dali! Siadaj z Celi¹ z ty³u, a ci, co siê tam pok³adaj¹, niech bêd¹uprzejmi przesi¹œæ siê na przód.— To moi goœcie — powiedzia³ Fidel z uœmiechem.Murzyn wzruszy³ ramionami.— No i co z tego? WoŸ ich sobie, ile ci siê podoba, ale jak ktoœ ma umrzeæ, toju¿ lepiej, ¿eby oni.Gromada ch³opaków nadbiega³a z wrzaskiem w nasz¹ stronê; na ich widok Murzynuprzejmie odst¹pi³ od wozu.— JedŸ — powiedzia³ — na pewno ci siê spieszy; nie ja ciê bêdê zatrzymywa³.Fidel uœmiechn¹³ siê szeroko.Murzyn odpowiedzia³ mu uœmiechem, alejednoczeœnie pogrozi³ palcem; auto ruszy³o ku nowym przygodom: zasadzkom,spotkaniom, serdecznoœciom.Dwadzieœcia razy zwalano siê na nas, ¿e nie mogliœmy z³apaæ tchu, dwadzieœciarazy wydostawaliœmy siê cudem; wreszcie zaczêliœmy, Simone de Beauvoir i ja,patrzeæ z niepokojem, jak na krzaczki m³odych pomidorów spada krwisty pomidors³oñca.— Czy my nie wracamy dziœ wieczorem? — spyta³am Arcochy.— Wrócimy przez Veradero — odpowiedzia³ — a tam spêdzimy noc.— Ale ja siê poumawia³em na jutro rano z ró¿nymi ludŸmi.Wzruszy³ ramionami.— Ba! — powiedzia³ z filozoficznym spokojem — jak siê dowiedz¹, ¿e jest pan zFidelem.W ka¿dym razie osi¹gn¹³em tyle, ¿e zatelefonowa³ do Hawany, by uprzedziæ ludzi,z którymi mia³em siê spotkaæ.Wóz zatrzymywa³ siê jeszcze tuzin razy: nie auto, ale omnibus.Zabraliœmy podrodze star¹ ch³opkê, która czeka³a na autobus, i wysadziliœmy j¹ w jej pueblo.Ani Castro, ani jego ministrowie nie odmawiaj¹ sobie autostopu.Mia³em w pamiêci setkê obrazów, które jednak coraz bardziej bêd¹ mi siê m¹ciæ,zacieraæ.By³o mi ich ¿al.— Zapomnê twarze tych wszystkich ludzi — powiedzia³em do Arcochy — pomieszaj¹mi siê w pamiêci, szkoda: ci ch³opi mieli jeden w drugiego swoj¹ w³asn¹, siln¹osobowoœæ.A poza tym ka¿dy z nich to indywidualista: ka¿dy siê spodziewa, ¿ektóregoœ dnia zjawi siê przed nim Castro, i w³aœnie czekaj¹c na ten dzieñ,zastanawia siê, rozmyœla; zale¿nie od swojego charakteru ka¿dy przygotowujealbo jakieœ osi¹gniêcie, albo jak¹œ krytykê, lecz zawsze ma na uwadze tê sam¹sprawê, dzieñ w dzieñ wraca do tej samej myœli; wszêdzie by³em pod wra¿eniem,¿e ka¿dy wystêpuje z jak¹œ swoj¹ idee fixe i wyk³ada j¹ jak najszybciej, nigdynie mia³em wra¿enia, ¿e improwizuje.— Niech pan to powie Fidelowi.— Proszê, niech pan przet³umaczy.Zrobi³ to.Castro siê do mnie uœmiechn¹³: lody zosta³y przerwane.Rozmowapotoczy³a siê o ch³opach: on tak¿e ich uwa¿a³ za najwiêkszych indywidualistów.To, co go pasjonowa³o w spó³dzielniach, to napiêcie miêdzy wspóln¹ wol¹wszystkich a nieskrêpowan¹ osobowoœci¹ ka¿dego z nich.— Kiedy kierownicy dobrze spe³niaj¹ swoje zadania, wszyscy robotnicy z ca³¹pasj¹ pracuj¹ zespo³owo; czuj¹, ¿e jest to dla nich samych z korzyœci¹.Alepodoba mi siê w nich, ¿e nadal s¹ pojedynczymi osobami.Mimo swoich okr¹g³ych kapeluszy, mimo kubañskich koszul i niekiedy maczet,¿aden z ludzi, których tu widzia³em, nie by³ podobny do drugiego.— Umiej¹ oni czytaæ? — spyta³em.— Ci, których widzieliœmy? W wiêkszoœci chyba nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL