[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczywiœcie, pochodzi³z Maine, ale napisy, wiwaty i kpiny innych by³y trochê parali¿uj¹ce.W ci¹guostatnich piêtnastu godzin wysz³o na jaw - miêdzy innymi - ¿e wcale nie po¿¹das³awy.Myœl o milionie ludzi w ca³ym stanie, dopinguj¹cych go i stawiaj¹cychna niego zak³ady (dwanaœcie do jednego, powiedzia³ tamten robotnik drogowy.czy to dobrze, czy Ÿle?) napawa³a lêkiem.- Mi³o pomyœleæ, ¿e mo¿e zosta³o gdzieœ kilkoro t³uœciutkich, soczystychrodziców - powiedzia³ Davidson.- Dupeñka z komitetu rodzicielskiego? - spyta³ Abraham.¯arty by³y na si³ê i zaraz siê skoñczy³y.Droga bardzo szybko odbiera³a chêæ do¿artów.Przeszli kolejny most, tym razem betonowy, rozci¹gaj¹cy siê nad szerok¹rzek¹.W dole woda marszczy³a siê jak czarny jedwab.Kilka œwierszczy gra³oostro¿nie, a kwadrans po pó³nocy spad³ lekki, zimny deszcz.W czo³Ã³wce ktoœ zacz¹³ graæ na harmonijce.Nie trwa³o to d³ugo (wskazówka numerszeœæ: „Oszczêdzaj oddech"), ale by³o piêkne.Garraty'emu melodia przypomina³atrochê „Starego Murzyna Joe".Miêdzy kukurydz¹ s³ychaæ tê ¿a³obn¹ pieœñ,wszyscy czarni p³acz¹, Ewing w zimnej, zimnej ziemi œpi.Nie, to nie by³ „Stary Murzyn Joe", okaza³o siê, ¿e to jakiœ inny rasistowskistandard Stephena Postera.Stary dobry Stephen Foster.Zapi³ siê na œmieræ.Jakfama g³osi, podobnie Poe.Poe nekrofil, ten, który o¿eni³ siê ze swoj¹czternastoletni¹ kuzynk¹.W ten sposób zosta³ równie¿ pedofilem.Gdziespojrzysz, wszêdzie zdeprawowani faceci, on i Stephen Foster jedno licho.Gdybytylko do¿yli do Wielkiego Marszu, mieliby co ogl¹daæ, pomyœla³ Garraty.Moglibywspó³pracowaæ nad pierwszym œwiatowym makabrycznym musicalem.„Maska zimnej,zimnej drogi" albo „Blues piechura", albo.Na przedzie ktoœ zacz¹³ krzyczeæ i Garraty poczu³, ¿e krew œcina mu siê w¿y³ach.To by³ prawie dziecinny g³os.Ch³opak nie wykrzykiwa³ s³Ã³w.Po prostukrzycza³.Ciemna sylwetka oderwa³a siê od grupy, przeciê³a pêdem drogê przedtransporterem (Garraty nawet nie pamiêta³, kiedy pojazd do³¹czy³ do nich zamostkiem) i rzuci³a siê w kierunku lasu.Ryknê³y karabiny.Rozleg³ siêog³uszaj¹cy ha³as, kiedy cia³o padaj¹c ³ama³o krzaki ja³owca.Jeden z¿o³nierzy zeskoczy³ na ziemiê i wyci¹gn¹³ zabitego z krzaków za rêce.Garratyprzygl¹da³ siê temu apatycznie i myœla³, ¿e nawet groza powszednieje.Nawetœmieræ bywa p³ytka.Harmonijka zaczê³a ironicznie graæ jakiœ lekki kawa³ek i ktoœ - Collie Parker,s¹dz¹c po g³osie - powiedzia³ gniewnie grajkowi, ¿eby da³ se, kurwa, spokój.Stebbins wybuchn¹³ œmiechem.Garraty'ego nagle ogarnê³a furia; ciekawe, jak bysiê Stebbinsowi podoba³o, gdyby ktoœ œmia³ siê z jego œmierci.Czegoœ takiegomo¿na by siê spodziewaæ po Barkovitchu.Bar-kovitch powiedzia³, ¿e zatañczy nawielu grobach, i mia³ ju¿ szesnaœcie nagrobków do przetañczenia.Chybazabraknie mu si³ w nogach do przebierania w tañcu, pomyœla³ Garraty.Ostry ból przeszy³ podbicie jego prawej stopy.Miêœnie siê tam napiê³y, a potemrozluŸni³y.Garraty czeka³ z sercem w gardle na powtórny skurcz.Silniejszy.Tak bolesny, ¿e stopa zamieni siê w bezu¿yteczny kloc.Ale nic siê nie sta³o.- Ju¿ dalej nie mogê - jêkn¹³ Olson.W ciemnoœci jego twarz by³a rozmazan¹plam¹ bieli.Nikt nie odpowiedzia³.Ciemnoœæ.Przeklêta ciemnoœæ.Garraty mia³ wra¿enie, ¿e zostali pogrzebani wniej za ¿ycia.Zamurowani.Wielu nigdy nie zobaczy brzasku.Ani s³oñca.Zostali zakopani w ciemnoœci i pozbawieni nadziei wygrzebania siê napowierzchniê.Zaraz us³ysz¹ st³umiony, monotonny g³os ksiêdza przemawiaj¹cegodo ¿a³obników nad œwie¿¹ mogi³¹ z ubitej ciemnoœci.¯a³obnicy nie zdaj¹ sobiesprawy, ¿e oni s¹ tutaj, ¿e ¿yj¹, krzycz¹, drapi¹ ciemnoœæ paznokciami,powietrze ³uszczy siê i osypuje, powietrze zamienia siê w truj¹cy gaz,nadzieja rzednie, a¿ sama staje siê ciemnoœci¹, a nad tym wszystkim brzmi glosksiêdza, jak rozhuœtany dzwon kaplicy, i niecierpliwie szuraj¹ butami krewni,spragnieni ciep³ego majowego s³oñca.Wtem wszystko zag³uszaj¹ szelesty ihurgot przybywaj¹cych biesiadników - kohorty robaków dr¹¿¹cych ziemiê.Zwariujê, pomyœla³ Garraty.Kompletnie mi siê pomiesza w g³owie.Lekki wietrzyk poruszy³ sosnami.Garraty odwróci³ siê i sika³.Stebbins przesun¹³ siê nieco na bok, a Harknessni to zakaszla³, ni to zachrapa³.Chyba drzema³ w marszu.Garraty z nies³ychan¹ ostroœci¹ s³ysza³ drobne dŸwiêki: ktoœ odchrz¹kn¹³ isplun¹³, ktoœ inny poci¹ga³ nosem, ktoœ w przedzie, na lewo, ¿u³ coœha³aœliwie.Ktoœ cicho spyta³ kogoœ innego, jak siê czuje, i otrzyma³ szeptemodpowiedŸ.Yannick nuci³ cicho i bardzo fa³szywie.Œwiadomoœæ.Wszystko to funkcja œwiadomoœci.Ale œwiadomoœæ nie trwa wiecznie.- Czemu siê w to wpakowa³em? - nagle spyta³ z rozpacz¹ Olson, powtarzaj¹cniedawne myœli Garraty'ego.- Czemu da³em siê w to wpakowaæ?Nikt nie odpowiedzia³.Nikt mu nie odpowiada³ od d³ugiego czasu.Zupe³niejakby Olson ju¿ nie ¿y³.Spad³ kolejny deszczyk.Przeszli obok kolejnego starego cmentarza, obokkoœcio³a, sklepiku i znaleŸli siê w osadzie ma³ych, czystych domów.Drogaprowadzi³a przez miniaturowe centrum, w którym zebra³o siê mo¿e kilkunastuludzi, ¿eby obejrzeæ zawodników.Wiwatowali, ale nieg³oœno, jakby bali siê, ¿epobudz¹ s¹siadów.Garraty zauwa¿y³, ¿e nie ma tam m³odzie¿y.Najm³odszy by³zawziêcie wpijaj¹cy w nich wzrok facet po trzydziestce.Nosi³ szk³a bez opraweki zniszczon¹ sportow¹ kurtkê, któr¹ owin¹³ siê ciasno, by chroni³a go przedch³odem.W³osy z ty³u g³owy mu siê rozwichrzy³y i - co Garraty dostrzeg³ zrozbawieniem - mia³ rozpiêty rozporek.- Dalej! Cudownie! Dalej! Dalej! O, wspaniale! - zawodzi³ z cicha
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL