[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z dala go tylko potem widziano po drogach poleprzerzynaj¹cych z ojcem chodz¹cego.Przez dzieñ ca³y syn i ojciec ani nagodzinê nie rozstawali siê z sob¹.D³ugo w gabinecie Benedykta nad roz³o¿onymna biurku planem Korczyna obaj siedzieli, z cicha pomiêdzy sob¹ naradzaj¹c siê,linie jakieœ i cyfry na papierze kreœl¹c: a przed zachodem s³oñca kilkuweselników u samej krawêdzi zielonej góry stoj¹cych ujrza³o na Niemnie ³Ã³dkêwioz¹c¹ dwóch ludzi, z których m³odszy wios³em robi³.Za Niemnem obaj na ¿Ã³³t¹ œcianê wst¹pili i w borze zniknêli.Przed zachodem s³oñca gody weselne El¿usi mia³y siê ku koñcowi.Wiêcej ni¿ opo³owê zmniejszona kompania przechadza³a siê po zagrodzie i drodze; w gumnie,tak jak wczoraj na oœcie¿ otwartym, Zaniewscy jeszcze od czasu do czasu naskrzypcach rzêpolili i basetl¹ pohukiwali, a przy tej niedba³ej i przerywanejmuzyce dwie lub trzy pary od niechcenia czasem pokrêci³y siê na toku.U œcianobros³ych chwastami, u p³otków, w œliwowym gaju, na w¹skim ganku œwirna rozmowytoczy³y siê o¿ywione, we w³osach dziewcz¹t iskrzy³y siê kwiaty, ale kawalerowienie mieli ju¿ na rêkach bia³ych rêkawiczek ani tej rzeœkoœci i zamaszystoœci wpostawach i ruchach, które pocz¹tek zabawy obudza³.Zbli¿aj¹c siê do koñcaswego wesele cich³o, leniwia³o, z wielkiego ha³asu roztapia³o siê w szmerweso³ymi nutami jeszcze przetykany, lecz który - czuæ to by³o - zaraz, zarazuton¹æ mia³ w szarym, jednostajnym jeziorze codziennej troski i pracy.Na podwórku o¿ywienie by³o najwiêksze.Zaprzêgano tam do bryczek i wózkówkonie, a czynnoœæ tê spe³niali sami ich w³aœciciele, z wyj¹tkiem tylkodzier¿awcy Gieco³da i ekonoma Jaœmonta, którzy jednak ha³asowali najwiêcej,parobkom za furmanów im s³u¿¹cym g³oœne rozkazy wydaj¹c.Pierwszy dru¿bantkomenderowa³ nale¿ytym uszeregowaniem orszaku maj¹cego pañstwu m³odym do domuich, wiêc do jaœmontowskiej o trzy mile odleg³ej okolicy, towarzyszyæ.Naprzódtedy na drogê dotykaj¹c¹ pola wyprawi³ wóz muzykantów wieŸæ maj¹cy.Za nimustawi³ parokonn¹ bryczkê pañstwa m³odych; potem te, którymi wed³ug zwyczajujechaæ mieli rodzice pana m³odego, dwie swanie i dwaj swatowie.Teraznastêpowa³a kolej na pierwszego dru¿banta.Wiêc Kazimierz Jaœmont sam za uzdêpoprowadzi³ swego piêknego, czarnego konika ³adn¹ uprz꿹 po³¹czonego z bryczk¹na majowozielony kolor pomalowan¹, po czym ju¿ ustawianiem ordynku zajmowaæ siêprzesta³, bo co do dalszego jego ci¹gu, ¿adne przepisy nie istnia³y.Kto ³askawczy te¿ zaproszony, pojedzie sobie, jak zechce, na czele czy z ty³u, osobno czyhurtem - wszystko jedno.Kto nie³askaw albo nie zaproszony, pozostanie lub udasiê w inn¹ stronê, a grzecznoœci i obyczajowi nie ubli¿y.Tylko jeszcze u koñcaorszaku jechaæ koniecznie powinien brat panny m³odej z kuframi i skrzyniamiwyprawê jej zawieraj¹cymi.To ju¿ niezbêdne.Je¿eli brata nie ma, najbli¿szykrewny spe³niæ tê czynnoœæ musi.Ale El¿usia mia³a kilku braci, z którychnajstarszego obowi¹zkiem by³o wieŸæ za orszakiem weselnym wyprawê siostry.Ju¿te¿ na drabiniastym wozie w zielonej uliczce stoj¹cym Julek umieœci³ dwa kufryz bombiastymi wierzchami na zielono pomalowane i gapiowatym g³osem upomina³ siêo trzeci, którego przecie¿ d³ugo mu nie dawano.Panna m³oda z pomoc¹ matki iswañ koñczy³a nape³niaæ go skarbami, które z sob¹ uwieŸæ mia³a: kraciastymi ipasiastymi spódnicami, fartuchami, kilimkami w³asnej roboty, motkamiuprzêdzionych przez siebie nici lnianych i we³nianych, œcianami utkanych te¿ wdomu grubszych i cieñszych p³Ã³cien.Kazimierz Jaœmont od bryczek wracaj¹c tu iówdzie po zagrodzie siê okrêci³, a¿ u zamkniêtych drzwi domu staj¹c z ca³ejsi³y zawo³a³:- A teraz, panny dru¿ki i panowie dru¿bantowie, po¿egnanie pannie m³odejzaœpiewajmy!W mgnieniu oka po obu stronach drzwi utworzy³y siê dwie gromadki, jedna zm³odych mê¿czyzn, druga z dziewcz¹t z³o¿one
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL