[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Judym j¹³ co tchu zrzucaæ z siebie mokre obuwie iubranie, myæ siê i przebieraæ w suchy, czarny kostium.Wkrótce by³ gotów.Zachwilç mia³ wyjœæ, chcia³ bowiem przedstawiæ siê swoim nowym zwierzchnikom.Czeka³ tylko na paltot, który portier zabra³ do czyszczenia.Skorzy sta³ z tejchwili, ¿eby przypatrzeæ siê mieszkaniu.Sk³ada³o siê z dwu pokojów, a raczej zdwu salonów.Za oknami, przy których sta³, o jakie pó³ ³okcia wyniesionymi.nadpoziom, ci¹gnê³a siê na wprost nich w¹ska aleja m³odych drzew, przewa¿niegrabowych.Jedne z nich by³y ju¿ têgimi pniami, kiedy inne trwa³y jeszcze wokresie pacholêctwa.Ga³êzie ostatnich by³y poobcinane i wygl¹da³y jak urwisy wszkole, ze ³bami ostrzy¿onymi przy samej skórze.Równolegle z t¹ alej¹ ci¹gn¹³siê du¿y, kilku³okciowy, stary i gruby mur, nakryty mocnym daszkiem z cegie³.Oblek³a go ju¿ pleœñ, zielona wilgoæ powy¿era³a od ziemi.Teraz z wiosn¹ i nanim puszcza³ siê m³ody, aksamitny porost.Miêdzy szeregami drzew sz³a w odleg³¹dal parku w¹ska, wygracowana dró¿ka Œrodkiem by³a ju¿ sucha, ale wzag³êbieniach jej grzbiet ograniczaj¹cych nêci³y oko ciemnosiwe pasy wilgoci.M³ode listki grabowe, które dopiero co na œwiat siê urodzi³y, zmarszczone i takdelikatne, jakby siê kurczy³y nawet od poca³unków promieni s³onecznych i odwestchnieñ pachn¹cego wiatru, zdawa³y siê badaæ za pomoc¹ delikatnych cieniówswoich ¿Ã³³ty piasek, ciemn¹, pulchn¹ ziemiê i md³e trawki wybijaj¹ce siê zgruntu.By³y tak cudne i tak weso³e jak oczy dzieciêce.Gruby mur, za którymju¿ siê kry³o s³oñce, rzuca³ na alejkê i jej œliczne tajemnice cieñ czarny nibydrzwi wiêzienia.Tylko w samym koñcu parku, gdzie siê mur zwraca³ pod k¹temprostym i przecina³ odleg³y wylot alei, jeszcze chropawa powierzchnia mia³a nasobie œwietlist¹ sukniê.Zdawa³o siê, ¿e ciê¿ka œciana ma w tamtym miejscujakby swoje oblicze pe³ne zadumy, ¿e w g³¹b rozkwitaj¹cego parku spogl¹daniewidzialnymi oczami i ¿e powszechny, radosny uœmiech stamt¹d wyp³ywa.Bli¿ejokien, za murem, ros³y dwie kolosalne topole.Pnie ich sêkate wydziera³y siê zg³êbi wiotkiej tkaniny m³odocianego zadrzewienia jak torsy okute w kolczugêkryj¹c¹ miêœnie tak silne i nie daj¹ce siê przebiæ, jak ona.Sk¹dœ z wysoka,nie wiadomo z którego drzewa, lecia³y na œcie¿kê z³otoró¿owe ³uski pêków.Judym sta³ przy otwartym oknie.Czu³ w sobie zjednoczenie z tym, na cospogl¹da³.Przez jego cia³o zdawa³a siê p³yn¹æ si³a natury stwarzaj¹ca rozrostdrzew i wykwitanie liœci.Judym uczu³ w sobie tê si³ê i uczu³ w³adzêspo¿ytkowania jej w wielkiej pracy.Nadzieja trudów, które przewidywa³ w tymmiejscu, poi³a go rozkosz¹.Patrza³ w przestrzeñ i uderza³ j¹ silnymi oczyma.Nareszcie, nareszcie! Oto miejsce, gdzie mu bêdzie ,wolno w³o¿yæ jarzmo i drzeæstar¹ glebê g³êboko siêgaj¹cym p³ugiem.Bêdzie tu sia³, bêdzie pracowa³ za t³umludzi, bêdzie oddawa³ œwiatu wszystko, co wzi¹³ od niego.Nie po¿a³uje ramion,nie bêdzie sk¹pi³ potu! Niech¿e wiedz¹, jak siê wywdziêcza ten z mot³ochu, kogoprzyjm¹ do swej kultury, komu udziel¹ cz¹steczki swych praw do czynu.W owej chwili si³y jego duszy spoczê³y na czymœ nieuchwytnym, jakby na dŸwiêkup³yn¹cym w przestrzeni, jakby na szeleœcie grabowych liœci, który poœród drzewzamiera³.By³o to krótkie, radosne b³ogos³awienie tajemnych potêg œwiata za owo œwiêteprawo cz³owieka do pracy i za si³y, za mocne barki, które do niej s³u¿¹
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL