[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tu trafi³a na gwarn¹ scenê.Swawolny Boleœ iniedomagaj¹cy Staœ zawziêcie bawili siê z najm³odsz¹ siostr¹ strasz¹c j¹ nibytupaniem nóg i hukaniem nad samymi jej uszami; ale wiêcej ni¿ kiedyrozczochrana i z to³ubka swojego rozebrana Bronia zna³a siê dobrze na podobnych¿artach i udaj¹c tylko, ¿e siê lêka, z zanosz¹cym siê œmiechem w ró¿ne k¹typokoju ucieka³a.Naprawdê przelêk³y siê tylko siedz¹ce w kotuchach kury, któreprzecie¿ stanowisk swych nie opuszczaj¹c, z postawami pe³nymi powagi,wniebog³osy gdaka³y.Uspokojona trochê o syna, boæ nie móg³ czuæ siê bardzochorym, skoro bawi³ siê tak weso³o, Kir³owa kupców do bawialnego pokojuwprowadzi³a i po krótkiej jeszcze z nimi sprzeczce prêdko, z niejakim rozmachempióra umowê napisa³a, zadatek pieniê¿ny wziê³a i chwilê jeszcze bardzogrzecznie o urodzaju i cenach zbo¿a porozmawiawszy na ganek wysz³a.Na dworze zimny wiatr przez dzieñ ca³y szalej¹cy zupe³nie usta³, powietrze by³och³odne jeszcze, ale ciche i mniej ostre.Daleko, kêdyœ na krañcu zaniemeñskichpastwisk, s³oñce zachodzi³o pogodnie i jaskrawo, ulew¹ œwiate³ nape³niaj¹cprzezroczysty gaj olchowy, zza którego rzadkich pni widaæ by³o pstr¹ trzodê naprzeciwleg³ym wybrze¿u rzeki rozsypan¹.Z wilgotnej ³¹ki, która sp³ywa³a kuszarzej¹cej w pobli¿u wiosce, od wód stoj¹cych, których istnienie zdradza³yjasno zielone ajery i ciemne ko³paki ³ozy, dochodzi³y prze ci¹g³e i corazbli¿sze ryczenia krów.Œcie¿k¹, która œrodkiem ³¹ki bieg³a od dworu do wsi,sz³a gromadka kobiet, które od plecia warzywnych ogrodów powraca³y.By³ towij¹cy siê poœród zielonej przestrzeni sznur jaskrawych chustek kobiecych,p¹sowych czapek dziecinnych i szybko migoc¹cych bosych stóp.Sposób, w jaki taœcie¿ka wydeptan¹ by³a, opowiada³ o czêstych i licznych stosunkach zachodz¹cychpomiêdzy tym niewielkim dworem i tym nied³ugim szeregiem chat, Teraz tak¿e zgromadk¹ powracaj¹cych do wsi kobiet i dzieci rozminê³o siê kilku ch³opów dodworu d¹¿¹cych.Kir³owa na ganku stoj¹c z daleka ich spostrzeg³a.Wiedzia³a, zczym przychodz¹, ale w tej chwili nie mog³a cierpliwie czekaæ nadejœciagospodarzy, którzy po trochu byli jej wspólnikami, bo obrabiali w Olszynceczêœæ gruntów, najbardziej od dworu oddalon¹, po po³owie dziel¹c siê zbiorami zich w³aœcicielk¹.Po prostu, trudno jej by³o w tej chwili staæ na miejscu.Niespokojn¹ czu³a siê widocznie; ze zmarszczonym czo³em i wytê¿onym wzrokiempatrza³a w stronê warzywnych ogrodów.Roboty dzienne by³y ju¿ tam ukoñczone:dlaczegó¿ wiêc córka jej nie wraca³a? Dlaczego ten ³adny i taki ¿ywy ch³opaktak czêsto tu przebywa³ ani na krok dziewczynki tej nie opuszczaj¹c? I ojcujego mo¿e siê nie podobaæ, ¿e.co dzieñ prawie dla Olszynki Korczyn opuszcza.IMarynia.taka m³odziutka i tak g³êbokie, niewymowne szczêœcie tryska z jejtwarzy, gdy spostrze¿e czarnego Marsa, który w szerokich podskokach nadziedziniec wpada pana swego poprzedzaj¹c.- Co ja z tym fantem pocznê? - z widoczn¹ trosk¹ szepnê³a do siebie kobieta.-Wypowiedzieæ mu dom albo niegrzecznie przyjmowaæ go.nie podobna! bo i zacó¿? poczciwy ch³opak i syn najpoczciwszego s¹siada! Znaj¹ siê z sob¹ oddzieciñstwa, wiêc mo¿e to taka przyjaŸñ.ale dlaczegó¿ ju¿ nie przychodz¹!Zbieg³a z ganku, prêdko przesz³a dziedziniec i niedaleko ma³ego spichrza zakilku bzowymi krzakami stanê³a.Zobaczy³a córkê sw¹ siedz¹c¹ na niskim proguma³ej budowy, do której wnêtrza parê godzin temu przed padaj¹cym deszczemuprowadza³a ch³opskie dzieci.Z warkoczem lnianych w³osów opadaj¹cym na w¹ski to³ubek szesnastoletniadziewczyna ró¿owy swój policzek na d³oni wspiera³a i b³êkitne oczy wznosi³a wgórê ku twarzy stoj¹cego przed ni¹ towarzysza.W myœliwskim ubraniu swym,wysmuk³y i zgrabny, z luf¹ fuzji zza ramienia mu stercz¹c¹, Witold Korczyñskirozprawia³ o czymœ z o¿ywieniem wielkim i czêstymi, ¿ywymi gestami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL