[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Być może była to rzeźba, którą jeden z zakładników próbował schować przed opuszczeniem Metro-Centre.Fala obmyła rzeźbę, zmywając warstwę smaru i brudu.Wpatrywały się we mnie nieruchome oczy.Rozpoznałem pobielałą twarz pakistańskiego prawnika, który kłócił się z Carradine'em.Mechanicy wyłączyli prąd.Ostatnia fala przetoczyła się po plaży, piana syczała wśród puszek po piwie.Woda z cichym westchnieniem zabrała ciało i poniosła je w stronę ciemniejszej powierzchni jeziora.35.NormalnośćDavid Cruise umierał wśród pluszowych słoników i kangurów, otoczony wesołą tapetą i plastikowymi zabawkami, mając widok na studio telewizyjne, które go stworzyło.Oddział pierwszej pomocy Metro-Centre, obecnie oddział intensywnej terapii, zajmował kilka sal poniżej studia na półpiętrze i zazwyczaj odwiedzały go małe dzieci, które podrapały sobie kolana, lub emeryci z krwotokiem z nosa.Teraz zabawki zostały zamknięte w swojej zagrodzie, a recepcję, w której kiedyś przyjmowała sympatyczna pielęgniarka, wypełniono łóżkami przyniesionymi z pobliskiego sklepu.Sześciu pacjentów leżało na luksusowych materacach, nieświeże poduszki opierały się o pikowane buduarowe wezgłowia.Prawie wszyscy z nich byli starszymi ludźmi, którzy nie mogli dotrzymać kroku coraz bardziej dyktatorskiemu reżimowi Carradine'a.Tony Maxted siedział na krześle przy siwowłosej kobiecie, próbując wyciągnąć złamaną protezę dentystyczną.Pomachał do mnie i wskazał na gabinet zabiegowy.Nie wydawał się zaskoczony moim widokiem, choć każdego ranka namawiał mnie, bym wykorzystał kontakty z Sangsterem i dołączył do zakładników opuszczających centrum.Julia jednak była wyraźnie zdziwiona, kiedy wszedłem do gabinetu.Blada, z szyją zaczerwienioną od wysypki, prawie spała na stojąco.Właśnie próbowała otworzyć opakowanie bandaży, zerkając zza niesfornych kosmyków na oczach.Jak zawsze cieszyłem się, że ją widzę, i miałem dziwne przeczucie, że dopóki z nią będę, opróżniając kosze na śmieci i szukając pudełek herbaty ziołowej, nic jej się nie stanie.Ta absurdalna myśl nie wiedzieć czemu przypomniała mi o odbywanych w dzieciństwie przejażdżkach samochodem, kiedy wychylałem się z tylnego siedzenia do przodu, by obserwować drogę, a siedząca za kierownicą matka kłóciła się sama z sobą, kiedy musieliśmy znów stanąć na światłach.– Richard? Co się stało?– Zupełnie nic.– Spróbowałem ją rozśmieszyć.– Od wie lu dni nic się nie dzieje.Możemy tu zostać na zawsze.– Miałeś wyjść.Co tutaj robisz?– Zrobię herbatę.– Wyjąłem z kieszeni pudełko herbaty assam.– Od dawna jej szukałem.Popatrz, liściasta, a nie ekspresowa.– Cudownie.Rury zapchają się na dobre.– Chwyciła mnie za ramię, wpatrując się we mnie pożółkłymi oczami.– Nie powinno cię tu być.Porozmawiam z Carradine'em.– Nie.Zostałem zatrzymany w hotelu.– Postanowiłem nie martwić jej opowieścią o martwym prawniku.– Było ma łe zamieszanie.Komuś wydawało się, że widział Duncana Christiego.– Znowu? Ludzie cały czas go widują.To pewnie jakiś zły znak, jak latający talerz.– Chwyciła mnie za ręce i uniosła moje anemiczne dłonie do światła.– Musisz się stąd wydo stać.Jeśli jutro będą wypuszczać.– Dobrze, zrobię to.Chcę już stąd wyjść.– Naprawdę? Mam nadzieję.Pokaż nogę.Okręciła mi stopę świeżym bandażem, częścią przesyłki dostarczonej, aczkolwiek niechętnie, przez policję.Siedzieliśmy w gabinecie zabiegowym.Nasze krzesła były tak blisko, że mogłem ją objąć.Zawiązując bandaż, zamyśliła się i w końcu ją wyręczyłem.W myślach bawiła pewnie na którejś z górnych galerii bliższych słońca, a nie na dusznym oddziale pierwszej pomocy z nieczynną klimatyzacją.– No dobrze.– Poklepałem niezdarne kokardki na banda żu.– Teraz powinno mi się łatwiej chodzić.– Przepraszam.– Na chwilę oparła się na moim ramieniu, a potem popatrzyła na mnie z nieznacznym uśmiechem.Czekała na coś, może na to, że wyjmę z kieszeni prezent w postaci antybiotyków ukradzionych z apteki.– To była okropna noc.Wciąż słyszę helikoptery.Jutro idź prosto do holu – będziesz na liście.– Pójdę.Nie martw się.– Jak ja mam się nie martwić? Wszystkiego nam już za czyna brakować.Równie dobrze moglibyśmy zamknąć inte res.– Czemu? Apteki tutaj są zaopatrzone w ilość lekarstw wystarczającą dla całego szpitala.– Nie słyszałeś? Wszystko musi pozostać na swoim miej scu.Nie możemy niczego dotykać.– Nawet w nagłych wypadkach? Nie rozumiem.– Mój drogi.– Julia przykryła moje ręce swoimi spraco wanymi dłońmi, wyraźnie ciesząc się z fizycznej bliskości.– Nagłe wypadki już nie istnieją.Dla Carradine'a i jego ludzi wszystko jest normalne.On i Sangster zrobili dziś rano ob chód i zdecydowali, że wszyscy pacjenci wracają do zdrowia.Nawet emeryt, który umarł w nocy.– A David Cruise?– Jakoś się trzyma.– Unikała mojego wzroku, nasłu chując słabych westchnień respiratora dobiegających z po mieszczenia gospodarczego przekształconego w salę inten sywnej terapii.– Muszę do niego zajrzeć.Wciąż o nim za pominam.Poszedłem za nią do magazynku, w którym Cruise leżał w prowizorycznym namiocie tlenowym.Jak zawsze jego widok pomiędzy labiryntem przewodów i rurek sprawił, że poczułem się skrępowany.Gibka i wysportowana postać nikła w oczach, jak gdyby monitory i mierniki wypompowywały z niej życie i przenosiły krew i limfę do żarłocznych urządzeń.Tylko jego włosy przetrwały, blond czupryna spoczywająca na mokrej od flegmy poduszce.Stałem obok Julii, kiedy poprawiała respirator, od czasu do czasu gładząc prezentera jak śpiącego kota.Głowa Cruise'a skurczyła się, policzki mu się zapadły, jakby twarz była scenografią, którą właśnie ktoś demontował od środka.Z wiszącego na statywie pojemnika sączyła się, kropla za kroplą, surowica, ale prezenter telewizyjny wydawał się tak pozbawiony życia, że zastanawiałem się, czy Julia nie chce czasami ożywić trupa.– Richardzie? On cię nie rozpozna.– Zaprowadziła mnie z powrotem do gabinetu zabiegowego.– Teraz znajdziemy ci jakieś zajęcie.– Julio.– Objąłem ją, próbując uspokoić.– W jakim on jest stanie?– W złym – wyszeptała.– Muszę go przewieźć do szpita la, ale Carradine nie chce o tym słyszeć.Sangster twierdzi, że wstanie z łóżka za kilka dni.– Jak długo jeszcze pociągnie?– Niedługo.Będziemy musieli wykorzystać akumulatory samochodowe, żeby zasilać respirator.– To znaczy ile? Dzień? Dwa?– Coś koło tego.– Jej oczy pociemniały.– Jeśli umrze.– Myślisz, że to ma znaczenie?– Oni w niego wierzą.Jeśli coś by mu się stało.– Roze śmiała się histerycznie.– Szkoda, że go teraz nie mogą zoba czyć ci wszyscy, którzy maszerowali równym krokiem.– Julio, uspokój się– To ty go zniszczyłeś – stwierdziła.– To była jednak pewnego rodzaju zemsta.– Za co? Za to, że straciłem pracę?– Pracę? Za śmierć ojca, na miłość boską.To zapłata za nią.W sumie nawet się cieszę z tego powodu.– Czemu? – Chwyciłem ją za ramię, próbując utrzymać jej uwagę, zanim jej myśli popłyną gdzieś dalej.– David Cru ise nie miał nic wspólnego ze śmiercią mojego ojca.– Cruise? Nie.Ale.– Inni mieli.Kto? To dlatego przyszłaś na pogrzeb?Jej wzrok, kiedyś tak troskliwy i zaniepokojony, odpłynął na skraj zmęczenia.Jednak dotknęła dłońmi mojej piersi, jakby szukając schronienia.Próba zabójstwa Davida Cruise'a uwolniła ją od poczucia winy, którą wyczuwałem od naszego pierwszego spotkania, od złości na siebie, która zawsze stawała pomiędzy nami.– Julio? Kto?– Cicho! – Przygładziła włosy.– Przyszli konsultanci.Za czynają obchód
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL