[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już chciała krzyknąć, by go ostrzec, ale zdała sobie sprawę, że jeśli odwróci jego uwagę choćby na ułamek sekundy, może to oznaczać jego śmierć.Meyer jak gdyby wyczuł, że Rolfe słabnie, natarł jeszcze mocniej.Jego ciosy stawały się coraz mocniejsze, celniejsze, coraz trudniejsze do parowania.Zdawał się nabierać siły i wiary w siebie, mimo niewielkiej rany na piersi.Walczył jak rozwścieczony byk.Jeszcze raz zebrał wszystkie siły i zaatakował z furią.Rolfe usunął mu się z drogi.Zrobił dwa kroki w tył tak, że zatrzymał się zaledwie kilka centymetrów od najwyższego stopnia schodów.Angelinę nie wytrzymała i skoczyła mu na pomoc.Za późno.Rolfe zachwiał się, poślizgnął i poleciał w dół.Meyer wydał radosny okrzyk i z nożem wyciągniętym do zadania ostatecznego ciosu skoczył za nim.I raptem jego radosny krzyk zmienił się w chrapliwy.jęk.Wpadł w zasadzkę.Rolfe, kilka stopni niżej, z kocią zręcznością poderwał się na nogi.Usunął się tylko z bezpośredniej linii ataku Meyera.Zanim ten zdążył się zatrzymać, zataczające niewielki łuk ostrze noża Rolfe’a trafiło go w brzuch.Książę wyszarpnął nóż i Meyer poleciał w dół, zatrzymując się dopiero na poręczy.Nóż wypadł mu z bezsilnych palców.Rolfe podszedł, podniósł go i stanął nad gwardzistą z bronią w obu rękach.Od strony tylnej galerii przez hall powiało chłodem i przed Angelinę pojawił się McCullough, a obok niego Leopold.Ubrania obu mężczyzn były z lekka osmalone, jakby przedzierali się przez ogień.Biały mundur gwardzisty był dodatkowo powalany błotem i sadzą.Angelinę nie potrafiłaby powiedzieć, od jak dawna tu byli, ale z ponurej miny Leopolda mogła wyczytać, że dość długo, na tyle długo, by być świadkiem walki.McCullough splunął z rozmachem na podłogę i ruszył w stronę tylnych drzwi.Po chwili usłyszała, jak woła Gustave’a, Oswalda i swoich ludzi.- Jedne marzenia się spełniają, inne - nie.Jedne są wspaniałe i piękne, inne - złe i niszczycielskie, cuchną zgnilizną jak padlina.Meyer usiłował podejść schodami w górę.Jedną ręką trzymał się poręczy, a drugą przyciskał do brzucha.Spod palców płynęła krew.Twarz wykrzywiał mu ból.Całą postać podświetlały tańczące w dole płomienie.- Chciałem tego wszystkiego dla ciebie, nawet jeśli ty tego nie chciałeś - powiedział do Leopolda.Leopold podszedł do skraju schodów i popatrzył na niego z odrazą.- Dla ciebie na moim dworze nie byłoby miejsca.Nie byłoby miejsca dla kogoś, kto w chwili ataku na obóz Hiszpana chował się na tyłach, w bezpiecznej odległości, albo w czasie kiedy Rolfe leżał ranny, postrzelony przez ludzi McCullougha, stał bezczynnie i obojętnie, nie robiąc nic.Nie wiem, czy jesteś bydlęciem, tchórzem czy jeszcze czymś gorszym.W każdym razie nigdy bym cię nie zaakceptował jako doradcy.- Głupi - zachrypiał Meyer.- Ciągle jeszcze możesz być królem.Wystarczy, że w tej chwili dokonasz wyboru.Musisz tylko zabić jednego, jedynego człowieka.Broń masz.Użyj jej szybko, a.później już nigdy nie będzie się o tym.mówiło.- Jednego i jedną - uzupełnił Leopold.- No, tak.Ich oboje.Co za różnica.A może ja.może ja ci pomogę.ja to zrobię, mój.mój przyszły królu? Ty weź jedno, ja - drugie.Umazane własną krwią ręce wsunął za pas i wydobył ukryty tam pistolet.Jego pozłacana kolba błysnęła przez dym napływający z dołu.Angelinę z biciem serca wpatrywała się w tę broń.Bardziej czuła, niż widziała, jak Leopold unosi broń.Z takiej odległości nie można było chybić.Huk wystrzału rozległ się w pomieszczeniu niczym grzmot.Błysk rozdarł mrok żółtym światłem spalonego prochu.Kula zawyła, zaśpiewała, poleciała dokładnie i pewnie, z wyćwiczoną w gwardii dokładnością.Bezbłędnie znalazła swój cel.Meyer poleciał w dół.Padł jak dąb trafiony piorunem podczas wiosennej burzy.Leopold dokonał wyboru.- XX -- Mademoiselle Fortin, posłaniec do pani.Maria stała w drzwiach małego salonu.Mówiła uniżonym, pełnym szacunku tonem.Angelinę uniosła głowę znad biurka, przy którym pisała zawiadomienia o śmierci kuzynki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL