[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Spojrzał na Nikę.- Nie znam ani jednej pieśni duchów, która mogłaby przemówić teraz w imieniu Ziemi i zwierząt, a przeciwko chciwym Indianom i biznesmenom.Więc dziś muszę wymyślać pieśni na poczekaniu.Śpiewałem tak.Zanucił prostą melodię do rytmu, który wybijał sobie na bębenku.Wielka Matka żyje, nie wolno jej ranić.Jeśli rozedrzesz jej serce, rozedrzesz moje.Wielka Matka żyje, nie wolno jej ranić.Złodzieje, to nie jest wasze miejsce.Ona mówi, że was nie zna.Wielka Matka żyje, nie wolno jej ranić.Jeśli ją zranisz, zranisz też siebie.Nika zaśpiewała z ojcem, zrazu cicho, ale potem przezwyciężyła nieśmiałość i jej głos zadźwięczał mocno, czysto i wysoko jak flet.Firma Canard planowała budowę szybu do wydobycia złota wśród wzgórz niedaleko ich domu.Indianie z sąsiednich wiosek przyjęli projekt z radością bo oznaczał dla nich pracę, a dzięki pracy kupią więcej piwa, papierosów, motocykli, łodzi, skuterów śnieżnych, majstrowie zaś będą sobie mogli nawet pozwolić na dżipa lub przyczepę mieszkalną.Lecz większość Indian z plemienia Caiyuh w Swift Fork i Slow Fork wolała tradycyjny styl życia i nieugięcie sprzeciwiała się budowie kopalń.Ostatnio do ich protestu przyłączyło się kilka grup ekologicznych po publikacji w „National Geographic” poświęconej Człowiekowi Tundry, obok którego znalazł się krótki artykuł o planach budowy kopalń zagrażających terenom łowieckim Caiyuhów.Jakiś młody Indianin z plemienia Chilkakot w jaskrawopomarańczowej kurtce narciarskiej i lustrzanych okularach zbliżył się do Johna i Niki.- Hej, wy! Wracajcie do domu i bawcie się w prawdziwych Indian! Idźcie do puszczy, mieszkajcie tam sobie razem z niedźwiedziami!John nie zwracał nań uwagi, ale po chwili kilkunastu młodych Indian weszło na schody i zaczęło obrzucać obelgami Johna i Nike.Trzymali transparenty z logo firmy Canard i napisem „Moja kopalnia!” W końcu tłum zaczął skandować: „Zacofańcy, zacofańcy!”Nika poczuła, że jej twarz robi się gorąca, a gardło zaciska.Nie mogła dłużej śpiewać.Tylko nie płacz, pomyślała zagryzając mocno język.Ojciec wziął ją za rękę swoją twardą dłonią i przeprowadził przez szpaler rozwrzeszczanych młodzików.Weszli do holu sądu.Minęli wysokiego odźwiernego przy drzwiach z mosiężnymi okuciami, który patrzył przed siebie udając, że ich nie zauważył.Po wysłuchaniu stron w prywatnym gabinecie sędzia miał wydać orzeczenie w sprawie trzyletniego moratorium na budowę kopalń, w czasie którego miały być przeprowadzone dalsze badania wpływu inwestycji na środowisko i życie Indian.- Tato - szepnęła Nika.John schylił głowę.- Czemu oni nie chcą zrozumieć, że to nasza ziemia i że powinni zostawić nas w spokoju?- A czy to jest nasza ziemia?- Mówiłeś, że nasi przodkowie osiedlili się nad rzeką tak dawno, że nikt już tego nie pamięta.- Dziadek mawiał, że gwiazdy to nacięcia na zwęglonej kości, a każde nacięcie oznacza jedno pokolenie Caiyuhów, które łowiło ryby w rzece, polowało na karibu i górskie owce.- Więc byliśmy tam pierwsi, przed Inupakami, Chilkakotami i Athapaskanami, nie mówiąc o białych.- Nie, córko.Pierwsza była ziemia.Dopiero potem przyszli Caiyuhowie i rozmnożyli się jak maki w tundrze.Ziemia nie należy do nas.Ona daje nam życie.To my należymy do niej.- Więc dlaczego tak wielu Indian chce kopalni?- Jeśli uda nam się dzisiaj, zyskamy trzy lata, aby przekonać ich, że kopalnia i przetapialnia zaszkodzą tundrze.Poprze nas więcej ekologów, a wtedy zażądamy kolejnego przesunięcia terminu budowy.Będziemy walczyć dalej.Zza zamkniętych drzwi sądu dobiegł odgłos kroków.Po chwili ciężkie drzwi się otwarły.Ukazało się w nich dwóch białych i Indianin z plemienia Chilkakot, wszyscy ubrani w eleganckie szare garnitury i czerwone krawaty.Biały zwolnił kroku mijając Johna i Nike, zmarszczył brwi.Na jego czaszce widać było pasemko rzadkich jasnych włosów biegnące od ucha do ucha na białej łysinie.Mężczyzna, którego krawat zdobił wzór utworzony z klucza lecących złotych kaczek, kipiał ze złości.Zacisnął wargi, jakby za chwilę miał wybuchnąć.Jego towarzysz z błyszczącą aluminiową walizeczką ujął go pod ramię i pociągnął za sobą.Twarz Indianina przypominała ciemną tarczę księżyca ozdobioną długimi wąsami.Szedł wyprostowany i nie zdradzał żadnych emocji.Skinął jednak Johnowi głową.John odwzajemnił gest powitania.- Ten z czerwoną twarzą to Rex Kaiser, główny szef Canarda - szepnął.- Nie wygląda na zadowolonego.To dobry znak.- Wódz Willy wyglądał w tym garniturze jak przebieraniec.- Cicho.Wcale go nie znasz.To uczciwy człowiek.- A ty go znasz? - Spytała zaskoczona Nika.- Poznaliśmy się dawno temu, w tym mieście.Nika domyśliła się, że ojciec mówi o kilku miesiącach spędzonych w ośrodku odwykowym Armii Zbawienia.Trafił tam rok po tym, jak matka Niki zmarła wydając ją na świat.John zostawił córkę w Swift Fork pod opieką babki.- Nie powinnaś go winić za to, co robi.Troszczy się o swoich ludzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL