[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W³aœnie dlatego tak siê stara³em przypierwszej rakiecie, ta ju¿ jest ostatnia.Nie mówi¹c o tym, ¿e zamierzalizastrzeliæ pana i wszystkich marynarzy, a tak¿e wzi¹æ pannê Hopeman na tortury.Jej nie uda³o mi siê uratowaæ.Zapad³a cisza.Ju¿ myœla³em, ¿e nie zrozumia³ mojego be³kotu, gdy nagle odezwa³siê spokojnie:- Cholernie przepraszam, mój ch³opcze.Nigdy sobie tego nie darujê.- Proszê postawiæ kilku pañskich ludzi na stra¿y - rzek³em.- Niech nasostrzeg¹, w razie gdyby nadchodzi³ LeClerc, Hewell albo któryœ ze stra¿ników.Apotem niech pan tam si¹dzie i patrzy na morze.Proszê jak najmniej mówiæ.Ja wtej pozycji mogê mówiæ bezpiecznie, nikt nic nie zauwa¿y.Piêæ minut póŸniej zda³em mu relacjê z tego, czego siê dowiedzia³em od LeClercana temat dalszych planów zwi¹zanych z produkcj¹ Krzy¿owca.Kiedy skoñczy³em,milcza³ przez dobr¹ minutê.- I co pan na to? - spyta³em.- Absurd - mrukn¹³.- To nie do wiary!- Prawda? Absurd.Ale czy jest to mo¿liwe do przeprowadzenia?- Jest - przyzna³ z westchnieniem.- Dobry Bo¿e, to jest ca³kiem mo¿liwe!- Tak myœla³em.A zatem uwa¿a pan, ¿e mój sabota¿ jest.no, usprawiedliwiony?- Co pan ma na myœli, Bentall?- Kiedy dotr¹ z Krzy¿owcem na miejsce przeznaczenia, to nie zabior¹ go na ¿adenpoligon, zawioz¹ go do fabryki, prawdopodobnie w jakimœ gêsto zaludnionymokrêgu przemys³owym, gdzie bêd¹ go mogli roz³o¿yæ na czynniki pierwsze iprzebadaæ.Je¿eli wybuch trotylu zdetonuje paliwo.wolê nie myœleæ o tym, ilesetek czy tysiêcy niewinnych ludzi poniesie œmieræ.- Ja natomiast wolê nie myœleæ, ile milionów ofiar poci¹gnie za sob¹ wojnaatomowa - odpar³ Griffiths spokojnie.- Nie ma co szukaæ usprawiedliwienia, tow ogóle nie wchodzi w rachubê.Pozostaje jedynie kwestia, czy nie wyczerpi¹ siêbaterie zasilaj¹ce obwód destrukcyjny?- To baterie niklowo-kadmowe.Wystarcz¹ na szeœæ miesiêcy, mo¿e nawet na rok.Kapitanie Griffiths, nie mówiê tego wszystkiego tylko po to, ¿eby naœwietliæpanu obraz sytuacji, ani dlatego, ¿e muszê siê przed kimœ wygadaæ.Najchêtniejnie otwiera³bym ust.Mówiê to panu po to, ¿eby powtórzy³ pan wszystko Fleckowi.Za chwilê powinien zejœæ na l¹d.- Kapitanowi Fleckowi? Temu zdrajcy?!- Na mi³oœæ bosk¹, ciszej.Czy wie pan, co czeka nas wszystkich, zanim LeClercst¹d odp³ynie?- Panu chyba nie muszê tego mówiæ.- Fleck jest nasz¹ ostatni¹ desk¹ ratunku.- Cz³owieku, czyœ ty zwariowa³?- Proszê pos³uchaæ, kapitanie.Fleck to ³otr, kanalia i kawa³ ³obuza, ale nieob³¹kany megaloman.Dla pieniêdzy podejmie siê wszystkiego.z wyj¹tkiemmorderstwa.Nie móg³by zabiæ cz³owieka, to nie ten typ.Sam zreszt¹ mi o tympowiedzia³, a ja mu wierzê.W nim ca³a nasza nadzieja.Nie doczeka³em siê komentarza.- Za chwilê zejdzie na l¹d - podj¹³em.- Niech pan z nim pogada.Niech go panzwymyœla od zdrajców, jak mo¿na by siê tego po panu spodziewaæ, niech siê panna niego rzuci.Nikt nie zwróci na to uwagi oprócz LeClerca i Hewella, ale ichto tylko rozbawi.A wtedy niech mu pan opowie to, czego siê pan ode mniedowiedzia³.Proszê mu uœwiadomiæ, ¿e on te¿ d³ugo nie po¿yje, ¿e LeClerc niezostawi przy ¿yciu ¿adnych œwiadków.Zobaczy pan, ¿e on nie ma pojêcia o tym,co tu siê dzieje.LeClerc na pewno nie powiedzia³ mu o rakiecie i swoichplanach, Fleck i jego za³oga zbyt czêsto zawijaj¹ do Suva i innych portów naFid¿i.Jedno nieostro¿ne s³owo po kielichu w jakimœ barze, a plany LeClercawziê³yby w ³eb.Czy s¹dzi pan, kapitanie, ¿e LeClerc zdradzi³ mu prawdê?- Nie.Ma pan racjê, nie móg³by sobie na to pozwoliæ.- Czy Fleck widzia³ ju¿ kiedyœ te rakiety?- Oczywiœcie, ¿e nie.Gdy tu zawija³, zawsze zamykaliœmy hangar, a zreszt¹wolno mu by³o rozmawiaæ tylko z oficerami i podoficerami nadzoruj¹cymiwy³adunek.Rzecz jasna, wiedzia³, ¿e to jakaœ grubsza sprawa, zbyt czêstowidywa³ tu Neckara.- Jasne.Ale teraz zobaczy Krzy¿owca; z miejsca, gdzie zacumowa³, nie sposób gonie zauwa¿yæ.Zrozumia³e, ¿e siê tym zainteresuje, a bardzo bym siê zdziwi³,gdyby LeClerc nie chcia³ mu siê pochwaliæ.Spe³ni³o siê jego marzenie, azreszt¹ wie, ¿e Fleck i tak zginie, wiêc przed nikim siê nie wygada.Ale nawypadek, gdyby Fleck mia³ jeszcze jakieœ w¹tpliwoœci, niech go pan wyœle.nie, on nie powinien st¹d znikaæ, niech mu pan powie, ¿eby pos³a³ Henry'ego,swojego mata, to siê przekona, do czego jest zdolny LeClerc.- Wyjaœni³emGriffithsowi, jak odnaleŸæ miejsce, gdzie Hewell i jego ludzie przebili wylottunelu, i jak trafiæ stamt¹d do jaskini ze zw³okami Witherspoona i innych.-Nie zdziwi³bym siê, gdyby dosz³y tam jeszcze trupy dwóch krajowców.Niech Henrysprawdzi, czy LeClerc nie zostawi³ w domu radia.Po jego powrocie Fleckpozbêdzie siê resztek w¹tpliwoœci.Griffiths milcza³.Mia³em nadziejê, ¿e uda³o mi siê go przekonaæ, bo niemóg³bym oddaæ sprawy w lepsze rêce.To by³ szczwany lis, bez dwóch zdañ.Wkoñcu us³ysza³em, ¿e wstaje, i zobaczy³em k¹tem oka, jak odchodzi powoli.Odwróci³em siê i spojrza³em na molo.Fleck i Henry w pe³nej gali schodzili zestatku.Zamkn¹³em oczy.Mo¿e siê to wydawaæ niewiarygodne, ale zmorzy³ mniesen.Choæ bo ja wiem, czy to takie dziwne - by³em ledwie ¿ywy ze zmêczenia ibólu.Zasn¹³em.Kiedy siê obudzi³em, mog³em dorzuciæ jeszcze jeden ból do kolekcji.Ktoœ kopa³mnie w ¿ebra, bynajmniej nie pieszczotliwie.Obejrza³em siê.LeClerc.Za póŸnoju¿, ¿eby go uczyæ podstaw dobrego wychowania.Zamruga³em, oœlepiony s³oñcem, iodwróci³em siê, by siê podeprzeæ zdrow¹ rêk¹.Nagle znów zamruga³em, gdy coœmiêkkiego uderzy³o mnie w twarz i spad³o mi na pierœ.Sznurek, sznurek od¿aluzji, starannie zwiniêty w k³êbek i zawi¹zany.- Pomyœla³em, ¿e pewnie chcia³byœ go odzyskaæ, Bentall.Nam ju¿ nie bêdziepotrzebny.- Ani œladu furii, czy ¿¹dzy odwetu, jak bym siê tego spodziewa³,jedynie coœ na kszta³t satysfakcji.Spojrza³ na mnie z namys³em
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL