[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doktor powiedział:- Idą na plażę, dziś pływanie.- To nie jest niebezpieczne?- Pod jakim względem?- Wymagają przecież właściwego nadzoru? Co się dzieje, na przykład, jeżeli któreś z nich przewróci się w wodzie?- Zawsze tam są rybacy, żeby je wyciągnąć.- Corachan zachichotał.- Z pewnością oni by woleli zobaczyć, jak siostra Encarna zdejmuje habit i sama wchodzi do morza, ale najwidoczniej stać ich na wyrzeczenie się tej niewinnej rozpusty.Znam dobrze tych ludzi, więc wiem, że to musi być prawdziwa pokuta.Bardzo słabo usłyszeli teraz odgłos nakręcania pozytywki.-¦ Uszczęśliwił pan Valentina - rzekł Corachan.- Nie ulega wątpliwości.- Na krótko, obawiam się.To tylko tania zabawka.- U dzieci nic nie trwa długo.- Ślepota trwa.Corachan spojrzał na Loadera z zainteresowaniem.- Ma pan dobre serce, seńor.- Zobaczył zapadnięte policzki, oczy nieco błyszczące gorączką, niezdrową bladość pod opalenizną.- Ma pan może własne dzieci?Loader potrząsnął głową, na co Corachan wzruszył ramionami tak, jakby uważał bezdzietność za przestępstwo.- Kalectwo bywa zawsze wynagradzane.Brak jednego zmysłu wyczula wszystkie inne.- Ruchem głowy wskazał znikający wśród drzew zastęp siostry Encarny.- One nie są zbyt nieszczęśliwe, niech mi pan wierzy.Życie mogłoby się im układać znacznie gorzej.Znów brzęczała muzyka pozytywki, wywołując w sercu Loadera tępy przygniatający ból smutku.Doktor widocznie jednak poznał tę melodię, bo zagwizdał, a raczej zaświstał kilka taktów.Powiódł wzrokiem po spieczonej ziemi i zmordowanych kwiatach przycupniętych we własnym swoim cieniu.- Wszystkim nam mogłoby być gorzej - zauważył, że Loader marszczy brwi - gorzej, niż jest.To tylko kwestia stopniowania, ja wiem, ale zawsze jest coś, za co możemy dziękować.One zdają sobie z tego sprawę - dodał.A Loader wbrew woli machając ręką z rozpaczą pełną znużenia pomyślał: Czy właśnie to mi powiesz, kiedy przyjdę do ciebie jako pacjent? Jakie wtedy wysuniesz argumenty?.Że mam szczęście, skoro jeszcze nie umarłem?Rozdział jedenastyBerris delikatnie zastukał do drzwi Snydera.- Seńor?Anna Meunier leżała na łóżku bezwładnie, jak gdyby potknęła się i upadła w biegu.Minęło kilka sekund, zanim sobie uprzytomniła, że to stukanie jest tak blisko.- Seńor? - usłyszała.- Tak? - zapytała poznając Berrisa po głosie, ale on chyba nie dosłyszał.Głośniej więc powiedziała: - Momento.Momento, por favor.Stukanie ucichło.Usiadła, odgarnęła włosy z czoła i wepchnęła ręce w rękawy płaszcza kąpielowego.Deski drzwi napęczniały pod wpływem upału, więc musiała użyć siły, żeby drzwi otworzyć.Berris, w siatkowym podkoszulku z ciemnymi plamami potu rozszerzającymi się spod pach, patrzył na nią apatycznie mrugając oczami.- O co chodzi?- Telegram, seńorita.- Do mnie?- Do seńora Snydera.Z niedowierzaniem, teraz nieco mniejszym, wyciągnęła rękę.- Ja przyjmę.Barris przełknął ślinę wpatrując się w jej dekolt.- Już pokwitowany - powiedział.- I dałem też temu chłopcu napiwek.Taki jest zwyczaj, pani wie.Mam to dopisać do rachunku?- Proszę.- Trzy pesety.- Zaznaczył to z taką urazą, jakby ona zakwestionowała słuszność dawania napiwków.- Dziękuję.Która teraz godzina?- Kwadrans po dwunastej, seńorita.Zamknęła drzwi: oparła się o nie ze wzrokiem utkwionym w tę cienką niebieską kopertę.Stukanie Berrisa wyrwało ją z drzemki, ale zupełnie już się rozbudziła.Stała tak przez dłuższą chwilę.Potem, impulsywnie niemal, odwróciła kopertę i rozdarła palcem wzdłuż skraju.TELEFONOWAĆ NATYCHMIAST.Nic więcej.Nazwiska nadawcy nie było.Tylko: MARTIN SNYDER LAS GAVIOTAS QUEPOS i ta wiadomość.Tekst napisany odręcznie, zapewne przedyktowany przez telefon.Miejsce nadania: Barranca.Czas przyjęcia: 1135.Czas nadania był zamazany i nieczytelny, ale ona nie zwróciła na to uwagi; tak samo, jak na tę zwłokę w doręczeniu.Telefonować? Do kogo telefonować? Czy możliwe - rozumowała - żeby ów ktoś, kto urzęduje w tej pocztowej ciupce na rynku, nieumyślnie pominął nazwisko nadawcy? Takie rzeczy się zdarzają.Ale ton tej wiadomości jest zbyt tajemniczy, żeby tak to sobie tłumaczyć.Biedziła się, zaintrygowana.Kogo on zna w Barranca? Nikogo, o ile jej wiadomo.Wyszła na balkon i spojrzała wokoło.Kawałek dalej na plaży gromadka niewidomych dzieci pluskała się w cieniu przy brzegu pod opieką jednej z zakonnic.Paru mężczyzn stało z nimi w wodzie po kolana i dolatywały stamtąd słabe wybuchy śmiechu, co na chwilę oderwało jej myśl od telegramu, który trzymała w ręce.Nigdy w życiu nie przypuszczała, że będzie zazdrościć takim upośledzonym biedactwom, a przecież poczuła raptownie tęsknotę do wesołości, dojmującą prawie jak ból.TELEFONOWAĆ NATYCHMIAST.Rzuciła okiem jeszcze raz na ten blankiet, wciąż zdezorientowana, ale trochę już i niespokojna.Nie miała pojęcia, gdzie jest Snyder; ostatnio zaczął wychodzić sam, a jej nie chciało się nawet pytać dokąd.Znała jego możliwości, więc nie byłaby zdziwiona, gdyby wyszukał sobie jakąś miejscową dziewczynę, żeby do utraty tchu uprawiać z nią miłość przy akompaniamencie pomruków i pochrząkiwań; co więcej, pragnęłaby tego.Dostatecznie już się splugawiła i teraz czekała tylko na wyzwolenie.Co on robi i gdzie przebywa, zgoła jej nie obchodziło.Złudzenia prysły przed wieloma dniami i jeśli ona dotychczas nie wyjechała, to głównie dlatego, że nie poniżyłaby się do poproszenia go o pieniądze na wyjazd; i tak upokaryał ją dostatecznie często.Poza tym, chociaż zawsze potrafiła mu się odciąć, bała się go.Od początku czuła się przy nim nieswojo, ale przecież nie tak bardzo jak teraz.Już pożałowała, że otworzyła tę kopertę.Czyż ważne jest dla niej, kto do niego zadepeszował i po co? Mężczyzna może posiadać cię sto razy, budzić w tobie pogardę, nienawiść nawet, a przecież pozostać obcym.Ona nigdy naprawdę nie chciała wnikać w jego sprawy: niektórych głazów lepiej nie podnosić.Ale była pewna, że teraz on ją o to posądzi.Odkąd nie dawała mu ukojenia, a więc stała się dla niego bezużyteczna, żadne więzi ich nie łączyły.On był w jeszcze większym napięciu, a ona doszła już do tego, że jego bliskość pozbawiała ją odwagi prawie w takiej samej mierze, w jakiej była dla niej odrażająca.Nasunęło jej się przypuszczenie, że jego stan nerwowy może mieć jakiś związek z tym telegramem.Może jednak nie, prawdopodobnie nie.Ale im dłużej o tym myślała, tym bardziej żałowała, że ta koperta już nie jest zapieczętowana.TELEFONOWAĆ NATYCHMIAST.Rzuciła telegram na stolik przy łóżku i spróbowała się zająć czesaniem włosów.Snyder wrócił dopiero przed pierwszą.Był zgrzany i ledwie wszedł, zrzucił buty, zaczął rozpinać nerwowo koszulę.Powiedział tylko:- Rany boskie, muszę wziąć prysznic.- Berris już ci mówił?- O czym?- Szukał cię.- Z rozmysłem została na balkonie.- Jest telegram.Siedział tyłem do niej na dalszym brzegu łóżka, zdejmując koszulę.Reakcja przejawiła się bardziej w drżeniu jego głosu niż w zesztywnieniu na sekundę ramion.- Do mnie?- Tak.Wstał szybko.Panowanie nad ruchami nigdy nie było jego mocną stroną.- Berris go ma?- Nie.Leży na stoliku.- Powiedziała.- Tam.Patrzyła, jak on obchodzi łóżko i bierze telegram.Szczeki mu się zacisnęły, aż zadrżała wilgotna od potu, napięta skóra twarzy.Chyba bardzo dużo czasu minęło, zanim się odezwał.- Tyś otworzyła.Odwrócił się patrząc na nią tak groźnie, że ogarnął ją strach.- Przez pomyłkę.Myślałam, że to do mnie.- Odkąd nazywasz się Snyder?- Przez pomyłkę - powtórzyła zaciskając pięści.- Powinnaś była wymyślić coś mądrzejszego.Czasu miałaś dosyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL