[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poczuła, że coś popchnęło ją ku niemu.Koniuszki jego palców obwiodły linię jej policzka, ześliznęły się niżej, na podbródek, i uniosły twarz ku górze, ku światłu księżyca.Spostrzeże, niechybnie spostrzeże, jak strasznie go kocha.Ale jakie to może mieć znaczenie dla nich obojga?- Jak to możliwe, żeby ktokolwiek reagował na panią tak chłodno?- spytał jakby w zadumie.Nachyliła się bliżej.Jak gdyby wbrew woli dotknął wierzchem palców jej policzka.Odwrócił dłoń.Dotknięcie zmieniło się w pieszczotę.Zamknęła oczy i otarła policzek o jego palce.Drżące prześliznęły się po jej powiekach, obrysowały zarys warg.- Lily.- w jego głosie był uśmiech.- Taka jest pani piękna, do licha.Chciałbym.Ona też by chciała.Nie chciała jednak słyszeć, jak Avery wypowiada na głos marzenia, które nigdy nie mogły się spełnić.Zbyt wiele 170stało pomiędzy nimi - dom, dziedzictwo, a przede wszystkim przyszłość, której nie mogli dzielić: on, ponieważ nigdy by się nie zgodził żyć w nieformalnym związku, a ona - bo nie chciała być własnością mężczyzny.- Ćśśśś - szepnęła.Oczy miała wilgotne od łez.Nie chciała, żeby skończył się ten moment.Nie mogła pozwolić, by przeminął.Poddała się jego pieszczocie, całując ciepłe wnętrze jego dłoni.Usłyszała, jak gwałtownie zaczerpnął powietrza, i momentalnie znalazła się w jego ramionach.Prawie leżała, otoczona potężnym uściskiem, w cudownie ciemnym wnętrzu powozu, kołyszącym się lekko w ponadczasowej próżni.Jedną ręką podtrzymując od tyłu jej głowę, otoczył drugim ramieniem talię.Jego usta dotknęły jej skroni, powędrowały ku policzkowi, wargom.- Boże, Lily.Czuję przy tobie.Nagle ciszę przerwał potężny krzyk.- Ogień! - wrzasnął Hob siedzący na koźle.- Boże Wszechmogący! Jedna chwila a zapalą się stajnie!Lily odskoczyła, uklękła na siedzeniu i niemal do połowy wychyliła się przez okno.Za stajniami, świecąc niczym latarnia morska, stałw ogniu jeden ze stogów.Płomień, chłostany wiatrem, wysyłał wielkie języki ognia, które lizały południowe podstrzesze stajni.Spod szczytu dachu rzygał już dym, wznosząc się złowrogim czarnym pióropuszem ku jeszcze czarniejszemu nocnemu niebu.- Szybciej! Hob! Jedźmy szybciej!Ale Hob położył już bat na końskich zadach.Klacz szarpnęła i pomknęła jak strzała.Lily byłaby wypadła przez okno, gdyby nie schwyciły jej silne ręce i nie wciągnęły z powrotem do wnętrza powozu.- Zabije się pani - powiedział Avery, popychając ją na przeciwległe siedzenie.Zrzucił z siebie żakiet i jednym szarpnięciem zerwał z szyi biały jedwabny krawat, pozbywając się równocześnie i kołnierzyka.Powóz zatrząsł się na nierównej drodze.Lily przywarła do okna z oczami utkwionymi w stajniach.- Moje konie! - głos jej się załamał.- Moje konie.Nieubłagany chwyt unieruchomił jej ramię i odwrócił.Zobaczyła przed sobą napiętą twarz Avery'ego.- Niech się pani nie zbliża do stajni - powiedział rozkazującym tonem.- Potrzebuję paru sprawnych ludzi.Proszę iść do Drummonda i znaleźć robotników.Wiadra.Pompę wodną.Ale, do diabła, broń Boże zbliżać się do stajni! Zrozumiała pani?- Moje konie!171Potrząsnął nią.- Wydostanę pani przeklęte konie! Przysięgam.A teraz proszę mi obiecać!Skinęła głową, krótko, jeden raz.Puścił ją i otworzył okno w chwili, gdy Hob zaczął właśnie ciągnąć za ręczny hamulec.Wyskoczył, upadł, przekoziołkował, zerwał się na nogi i rzucił się ku płonącemu budynkowi.Pół dachu było już obwiedzione frędzlami pomarańczowych płomieni, przy akompaniamencie żarłocznego syku pochłaniającego drewno ognia.Powóz stanął.Zobaczyła, jak Hob zeskakuje z kozła i biegnie ku stajniom.Zadzwonił dzwon, wzywając wszystkich na ratunek.Pchnęła drzwi powozu i wypadła na zewnątrz, na ziemię.Zaczepiła obcasem o jedwabną spódnicę, krzyknęła, zrozpaczona, potem szarpnęła, rozdzierając dół sukni i pobiegła.To ona była najsprawniejszym człowiekiem w Mill House.Wszystkie wiadra stały w stajniach, a kuchenna pompa była za daleko.Koło stajni znajdowała się jednak studnia, służąca do napełniania poideł.Podkasała spódnicę i pognała w jej stronę.Dzięki Bogu, na miejscu byli już sezonowi robotnicy.Dwudziestu mężczyzn i młodzieńców, wynajętych na czerwcowe sianokosy, mrowiło się wokół płonącego stogu i stajni, ale ich gorliwe wysiłki były bezładne i nieskuteczne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL