[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pewnego popołudnia zachmurzyło się nagle.Lunęło i nim wróciła na ścieżkę, była cała mokra.Ponieważ pochyliła głowę, żeby ochronić twarz przed smugami deszczu, nie zauważyła samochodu parkującego przed furtką jej ogrodu, zanim nie stanęła obok niego.Szary Bentley Continental.Zamarła i bezmyślnie gapiła się na auto, gdy usłyszała:- Dzień dobry, Julio.Za furtką stał Brad.Przeniosła na niego wzrok.- Przemokłaś - powiedział szybko.- Lepiej wejdź do środka i wysusz się.Przeszła obok niego bez słowa i weszła do domu.Poszła prosto na górę do łazienki.Zrzuciła przemoczone ubranie, wytarła się do sucha, otuliła w płaszcz kąpielowy, owinęła ręcznikiem głowę.Naraz zrobiło jej się słabo.Rozdygotana padła na łóżko.Waliło jej serce, czuła mdłości.Nie gram już żadnej gry, myślała spanikowana.Nie mogę.Nie mam więcej siły.Ogarnęła ją wściekłość, jak wrząca lawa.Co on sobie, do diabła, wyobraża, że kim jest? Podrywa i rzuca.Nie pozwolę! Nie będę miała odwagi, myślała zrozpaczona.O Boże, dlaczego musiał wrócić.Gdy poczuła się lepiej, zeszła na dół, trzymając się poręczy.Wyglądał przez okno, opierając czoło o stare belki.Słysząc ją, odwrócił się.Gdy ich oczy spotkały się, zanim ona wbiła swoje w podłogę, dawne zdradzieckie migotanie przemknęło żyłami, przemieniając jej krew w coś ciężkiego, gorącego i roztopionego.Bez słowa wymknęła się do kuchni.Trzęsącymi się rękami napełniła czajnik.Filiżanka herbaty, pomyślała.Nie poszedł za nią.Zerknęła przez drzwi.Siedział na kanapie.Ten numer tym razem nie przejdzie! Julię ogarnęła ślepa wściekłość.Jak on śmie brać mnie na litość! Jak śmie? Chciała miotać się po pokoju i wrzeszczeć.Zapytać, co on sobie myśli, w co gra i czym ona dla niego jest - piłką do odbijania od ściany? Jest chora, zmęczona i nim, i jego wyniszczającymi zagrywkami.Zamiast tego wróciła do zlewu i spryskała zdrętwiałą twarz zimną wodą.Nogi miała jakby związane, a w brzuchu się jej gotowało.Gdy wróciła do pokoju, Brad wstał i wziął od niej tacę, uważając, by jej nie dotknąć.Patrzył ukradkiem, bardzo zmartwiony.Julia opadła na fotel.- Czego chcesz tym razem? - spytała szorstko.- Zobaczyć ciebie, porozmawiać z tobą.- O czym? Co mieliśmy sobie do powiedzenia, już powiedzieliśmy.Jak się dowiedziałeś, gdzie jestem?- Od Chris.- Nie miałeś prawa pytać i ona nie miała prawa mówić! Wyglądał na spłoszonego.- Zmusiłem ją - powiedział z uporem i dodał zmieszany:- Wyglądasz strasznie.Chorowałaś?- Nie twój interes.O czym chcesz ze mną rozmawiać? Próbowała podnieść dzbanek z herbatą, ale nie dała rady.Brad nalał dwie filiżanki i jedną postawił przed nią.- O nas.- O nas? Odkąd to ja i ty to my? Zawsze myślałeś tylko o sobie.Zaczerwienił się.- Tym razem nie sprawiłem ci przyjemnej niespodzianki, tak?- Trzeci raz nie masz szczęścia - warknęła.Zbladł.- Nie mówisz poważnie.- Daj mi spokój!- Julio, żeby cię zobaczyć, przeleciałem trzy tysiące mil.Nie mam zamiaru znowu tego zdmuchnąć.- Wszystko, w co dmuchasz, to twoja własna trąbka! Znowu się spłoszył, ale nie chciał się wycofać.- Nigdy nie przestałem o tobie myśleć, odkąd odszedłem, ani na chwilę.- Nigdy nie miałam ciebie za myśliciela.Ani przez chwilę.- Nie miałaś mnie za wiele rzeczy.Wiem o tym.Ale to, za co mnie miałaś, nie było słuszne.Oceniałaś mnie po moim wyglądzie, który jest bez wartości.Wpatrywał się w stary kilim Tabriza, który kupiła na aukcji.- W sprawach materialnych potrafię ustawić kilka konfiguracji jednocześnie.W sprawach duchowych można chyba powiedzieć, że jestem bankrutem.- Podniósł na nią oczy.- Dałaś mi odwagę do spłacenia swoich długów.Julia przyglądała mu się bez wyrazu.O czym on mówi? Nie miało to dla niej sensu, zważywszy, że próbowała się jakoś trzymać.W uszach jej szumiało.To przybliżał się do niej, to oddalał.Widziała, że jego usta się poruszały, ale nic nie słyszała.Zamknęła oczy, wzięła głęboki, uspokajający oddech i przełknęła kulę rosnącą jej w gardle.Wygląda strasznie, myślał zszokowany Brad.Wychudzona i zniszczona.Zapadnięte policzki, podkrążone oczy, spojrzenie pełne nienawiści.Boże, co ja jej zrobiłem? Ale musiałem, bo nic nie rozumiała.Musiałem! Widząc ją w takim stanie, chorą i cierpiącą, nienawykłą do ciosów, chciał wyciągnąć do niej rękę, dotknąć jej i przytulić ją.Nie miał odwagi.Fascynujące zdziwienie, że tamta Julia Carrey, którą kiedyś poznał, nie była tą wykończoną, miotaną bólem kobietą o rozpalonych oczach.Czuł, że ją kocha, bardziej niż kiedykolwiek.Dotąd nawet nie wiedział, co to znaczy kochać.Nie tak jak teraz.Boże, myślał udręczony.Co ja zrobiłem?Tracąc nadzieję, powiedział:- Wiem, że od początku nie miałaś do mnie zaufania.Brałaś, co proponowałem, i grałaś w moją grę.Ty myślisz, że jestem powierzchowny, prawda? Niezdolny do poważniejszych uczuć.- Myślę, że jesteś zepsuty - odpowiedziała twardo.- Mały chłopczyk dąsający się, kiedy nie może mieć tego, co chce, a kiedy dostaje i już więcej tego nie chce, biegnie do mamy i prosi ją, by mu pomogła się tego pozbyć.- Dlaczego więc mi to dałaś?- Bo tak mi się podobało.- Jezu, ależ ty jesteś okrutna.- Taka jestem!Jego blada twarz poczerwieniała.- W porządku, powiedzmy sobie prawdę.- Prawdę! Czyją prawdę? Oczywiście twoją.A to jest, jeśli pozwolisz, prawda, która nie wypowiada uczuć.Bez emocjonalnego, jak mówisz, duchowego, zaangażowania.Ot, nieczuły, bezmyślny seks.Bierzesz, rzucasz i znowu bierzesz.W twojej grze kobiety są pionkami, może nie? Ale ja nie grywam w karty! Jestem z krwi i kości, z bólu i cierpienia.Będę przeklęta, jeżeli kiedykolwiek jeszcze z tobą zagram! - Podniosła głos.- Myślałam, że mogę grać w twoją grę - w siebie! Zapomniałam, że jeśli ktokolwiek wejdzie do twojego piekła z hazardu, musi zostawić duszę za drzwiami.Jaka byłam głupia, że swoją wzięłam ze sobą.I zgubiłam ją! Ale za to winie samą siebie.Powinnam była zwracać uwagę na moje własne ostrzeżenia, a tymczasem co zrobiłam? Trwałam dalej w błędzie pozwalając ci myśleć, że znam reguły.Ich konsekwencje odbiły się na mnie.Myślę, że twoja prawda mi nie służy.Wielkie dzięki!Jego twarz była blada i niewyraźna.Oczy miał zmęczone.Otwierał usta, a kiedy wyciągnął rękę i powiedział drżącym głosem: „Julio, na miłość boską.”, odepchnęła ją gwałtownie.- Nigdy więcej! Nigdy więcej, mówię ci! Nie zniosę tego.Idź sobie i zostaw mnie samą!Zakryła dłońmi usta, wypełnione żółcią torsji.Wstała i zataczając się wybiegła z pokoju.Słyszał potknięcia na schodach, a potem odgłosy bolesnych, żałosnych wymiotów.Zerwał się i pobiegł na górę.Skuliła się nad umywalką, dygocąc i ciężko dysząc.Dotknął jej czoła, było zimne i wilgotne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL