[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieraz ju¿ s³ysza³ ten ton, gdyodpowiada³a nieznajomym.Siedz¹ca obok niego Jerusha PalaThion spojrza³a naMoon i odwróci³a niespokojny wzrok.Niech to licho, ale tym w³aœnie stali siê dla siebie, odk¹d mia³a wizjê, wktórej us³ysza³a g³os – g³os swego dawnego kochanka – mówi¹cego do niej wPrzekazie, zawiadamiaj¹cego, i¿ dobiega koñca znany im œwiat.Wracaj¹pozaziemcy, a z nimi BZ Gundhalinu, jeœli prawd¹ jest to, w co wierzy, jeœlirzeczy wiœcie tak siê stanie.Niekiedy zastanawia³ siê, czy to siê jej nieprzyœni³o.czy o tym nie marzy.Przysiêg³a mu, ¿e choæby tak siê sta³o, tomiêdzy nimi nic siê nie zmieni; ¿e pozostanie jej mê¿em, a ona jego ¿on¹.¯e BZGundhalinu jest cz³owiekiem, który umo¿liwi³ ich ponowne spotkanie; ¿e przybywatu tylko po to, by im pomóc, a nie z zamiarem kradzie¿y ich œwiata czy jejserca.A potem odwróci³a siê od wszystkiego, nad osi¹gniêciem czego siê trudzili przeztyle lat; poch³onê³o j¹ nag³e zauroczenie merami.Dawno ju¿ doszed³ do wniosku,¿e bez sieci komputerowej podobnej do tej, jak¹ pozaziemcy mieli podczas swegopobytu w Krwawniku, niemo¿liwe jest po³¹czenie wszystkich rozproszonych danych,jakie zdo³ali zebraæ czy odtworzyæ, ¿e na pewno brakuje im koniecznych po temufragmentów pieœni merów.Bez z³o¿onego programu analizuj¹cego wymagaæ to bêdzieczasu znacznie d³u¿szego, ni¿ im pozosta³, oczywiœcie przyjmuj¹c, ¿e Moon maracjê, wierz¹c w powrót pozaziemców.Sieæ sybilli powinna dostarczyæ im danych – a nawet je za nich opracowaæ.Alewydaje siê.niezdolna.do udzielenia im pomocy.Niemal pomyœla³“niechêtna”, zwa¿ywszy na niesamowity, ca³kowity brak jakichkolwiek odpowiedzi.Jerusha powiedzia³a mu, ¿e stale kaprysi³a, odk¹d tylko siêga pamiêci¹.Dochodzi³y j¹ g³osy, ¿e sieæ psuje siê z czasem, choæ nikt nie by³ tego pewny.Lecz nawet ona krêci³a póŸniej ze zdenerwowaniem g³ow¹ nad liczb¹ pomy³ek,jakie pope³nia³a.Jeœli zaœ idzie o podawane przez ni¹ dok³adne wskazówki, toby³ œwiadkiem zbyt wielu potkniêæ, by nie podchodziæ do jej dzia³ania zniepokojem i nieufnoœci¹.Nie dalej jak w zesz³ym tygodniu sybilla z Kolegiumdozna³ zapaœci podczas próby wejœcia w Przekaz; ci¹gle jeszcze nie doszed³ca³kowicie do siebie.Ngenet powiedzia³, ¿e to by³ przypadek, lecz okolicznoœciwskazywa³y na coœ innego.Stara³ siê nie poœwiêcaæ sprawie merów ¿adnej uwagi, uwa¿a³ to za stratê czasu,choæ Moon uczyni³a j¹ sw¹ g³Ã³wn¹ ambicj¹.Robi³, co móg³, by podnosiæ poziomich rozwoju technicznego, czyni³ to wraz z myœl¹cymi podobnie cz³onkamiKolegium i Rady, bo uwa¿a³, ¿e bez wzglêdu na to, czy Hegemonia wróci w ci¹gukilku lat, czy nigdy za jego ¿ycia, nie ma ¿adnego powodu, by rezygnowaæ ztego, co razem zaczêli.Im dalej siê posun¹, tym trudniej bêdzie Hegemoniizniweczyæ i pogrzebaæ ich dzie³o, jeœli tak w³aœnie zechce post¹piæ.A jeœlinie – jeœli bogowie, albo Bogini, zechc¹ siê choæ raz uœmiechn¹æ do tego nieoœwieconego œwiata – to tym lepiej.Ostatnio jednak utkn¹³ na mieliŸnie wolny, lecz ci¹g³y postêp, jaki osi¹gali wprodukcji i rzemioœle.Dawno ju¿ pod³¹czyli siê do niezale¿nego Ÿród³a energiiKrwawnika.Wieczne, na pozór nie wyczerpane jej zasoby miasto czerpa³o zsystemu ogromnych turbin znajduj¹cych siê w jaskiniach wyciêtych w skale,przetwarzaj¹cych w œwiat³o i ciep³o wielk¹, nie wyczerpan¹ energiê p³ywówmorza.To dawa³o ¿ycie Krwawnikowi i jego mieszkañcom.Wed³ug obliczeñ powinnobyæ doœæ mocy, by zaspokoiæ tworzone przez nich w okolicy nowe potrzeby.A jednak spotykali siê z przestojami zasilania, ograniczeniami, przerwami iopóŸnieniami, powoduj¹cymi powa¿ne zak³Ã³cenia w tempie produkcji.Znajdowa³jeden tylko sposób sprawdzenia, jakie to k³opoty nêka³y ów staro¿ytny, niezbadany system.– O co chodzi? – zapyta³a Moon z lekk¹ niecierpliwoœci¹.– Có¿ to musimy omówiætak pilnie, ¿e nie mo¿e to zaczekaæ, a¿.– Urwa³a, jakby uœwiadomi³a sobie,¿e wszystkie jej s³owa i tak nie maj¹ znaczenia.Sparks zastanowi³ siê, jak¹nie istniej¹c¹ chwilê dnia ma na myœli; kiedy to mog¹ byæ naprawdê razem.Niezdarzy³o siê tak od bardzo dawna i nie wiedzieli, czy zdarzy znowu.– O cochodzi?– O Otch³añ – powiedzia³.Spojrza³a na niego, nic nie pojmuj¹c.– Chcê do niejzejœæ, zbadaæ j¹.Jeœli jest jakieœ lekarstwo na problemy z zasilaniem, jakiezdarzaj¹ siê ostatnio, to mo¿na je znaleŸæ tylko tam.Moon podnios³a rêkê do twarzy, zamruga³a, jakby powiedzia³ o czymœ poci¹gaj¹cymj¹ lub przera¿aj¹cym.Opuœci³a d³oñ, jej oczy wróci³y do jawy.Dotknê³awisiorka sybilli ko³ysz¹cego siê na br¹zowym materiale koszuli.– Nie – mruknê³a.– Nie s¹dzê, by by³ to dobry pomys³.– Czemu? – rzuci³ z równym gniewem.Nie móg³ siê powstrzymaæ, poniewa¿ jegoz³oœæ ma³o mia³a wspólnego ze s³owami ¿ony, a tak wiele z czymœ znacznieg³êbszym.– Otch³añ to szyb prowadz¹cy do uk³adów podtrzymuj¹cych istnienieKrwawnika – tylko w ten sposób mo¿na je zepsuæ lub zmieniæ.Po to w³aœnie jestOtch³añ – umo¿liwia dostêp ekipom dokonuj¹cym napraw i regulacji.– Gdy by³ wpa³acu z Arienrhod, uczeni z innych planet czêsto tam schodzili, usi³owalizbadaæ zasady dzia³ania systemu, lecz bez widocznych sukcesów.Uk³ad nigdydot¹d nie wymaga³ wyregulowania – a¿ do teraz, w ka¿dym razie nic o tym nies³ysza³.Ale w czasach pozaziemców os³ony sztormowe Sali Wichrów by³y otwarte,powoduj¹c w szybie straszliwe pr¹dy wstêpuj¹ce.Wszyscy schodz¹cy do Otch³animusieli siê zamykaæ w kapsu³ach windy, inaczej zostaliby porwani i zabici.Mo¿edlatego w³aœnie urz¹dzono wszystko tak dziwacznie – stanowi³o to rodzajwiecznego zabezpieczenia, chroni¹cego przed grzebaniem w urz¹dzeniach.Moon zamknê³a Salê Wichrów.Otch³añ pozosta³a Otch³ani¹, oœwietlon¹ na zielonostudni¹ opadaj¹c¹ a¿ do morza.Bez zdradzieckich wiatrów powinno siê udaæzbadanie widocznych z góry pomostów, pó³ek, wystêpów z ekranami iurz¹dzeniami.– Nic przecie¿ nie wiesz o technice Starego Imperium – powiedzia³a Moon.Wzruszy³ ramionami w gwa³townym, ledwo opanowanym geœcie.– A czy siê dowiem, skoro jej nie zbadam? Istniej¹ pewne podstawowe zasadyrz¹dz¹ce dzia³aniem wszystkich urz¹dzeñ, bez wzglêdu na ich poziom.Nie mo¿emyzacz¹æ studiowaæ systemu, jeœli mu siê bli¿ej nie przyjrzymy.Pokrêci³a g³ow¹, zobaczy³, ¿e w jej oczach pojawia siê coœ nienazwanego.– To zbyt niebezpieczne.Nie chcê, byœ próbowa³.Nie chcê, byœ tam schodzi³.Nie chcê, by ciê.by coœ ci siê sta³o.– Bez wiatru nie ma niebezpieczeñstwa.Nic mi siê nie stanie.To przecie¿ szybumo¿liwiaj¹cy dostêp.– Nie wiesz, co tam grozi.Skrzywi³ siê w jeszcze wiêkszym zdenerwowaniu.– Czy wiesz coœ, o czym mi nie powiedzia³aœ? – Przypomnia³ sobie, jakzatrzyma³a wiatry.Spojrza³a na niego z udrêk¹ i niepokojem, lecz tylko pokrêci³a g³ow¹.– Nawet Ngenet uwa¿a, ¿e mam racjê.Chce pójœæ ze mn¹.Moon spojrza³a ze zdziwieniem na Jerushê.Ta potwierdzi³a kiwniêciem g³owy.– Zgadzasz siê z nim? – zapyta³a Moon.Jerusha wzruszy³a ramionami.– Uwa¿am, ¿e Miroe jest za stary na coœ takiego, ale wolê daæ mu skrêciæ kark,ni¿ o tym powiedzieæ.– S³aby, zmêczony uœmieszek rezygnacji zjawi³ siê na jejtwarzy.– A czy wierzê, ¿e to, co chc¹ zrobiæ, jest konieczne i potrzebne.tak, wierzê.– Opuœci³a wzrok, podnios³a go znowu.– Moon, ochrona merów sta³asiê dla mnie wa¿niejsza ni¿ wszystko inne, lecz s¹ rzeczy, które nie przesta³ybyæ przez to równie wa¿ne co dotychczas.Musimy zrobiæ coœ wiêcej dla ludzi,którzy ciê dot¹d popierali.Ich k³opoty s¹ zbyt powa¿ne, by je lekcewa¿yæ.– Tak.Tak s¹dzê.– Moon unios³a d³onie w geœcie niemal bezradnoœci,beznadziejnoœci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL