[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czytali sztuki teatralne i,œmiej¹c siê, popijali mleczko kokosowe prosto z orzechów.W powietrzu fruwa³yb³êkitne papu¿ki faliste i przysiadywa³y Kvidowi i Jarušce Mackovej naopalonych ramionach, lecz zamiast pazurków mia³y na nogach malutkie aksamitneprzyssawki, tote¿ ani Kvida, ani Jaruški wcale nie drapa³y.Razem chodzili siêk¹paæ i zbieraæ muszle, a kiedy byli zmêczeni, k³adki siê w s³oñcu na futerkachz bobrów i norek; kiedykolwiek Kvido zechcia³, Jaruška pokazywa³a mu p³eæ.Wizja owej krainy zaabsorbowa³a go do tego stopnia, ¿e bardzo czêsto j¹przywo³ywa³ i rozwija³ tak¿e w nastêpnych dniach.Ba³ siê jednak, czy abyzapamiêta wszystkie te cudowne rzeczy, które sobie w tej krainie stworzy³.Pewnego razu pod wieczór postanowi³, ¿e na zawsze utrwali obraz swej krainy:wzi¹³ do ³Ã³¿ka notatnik i d³ugopis i wszystko to, co mia³ jasno przed oczami,dok³adnie opisa³.– Dzisiaj oczywiœcie nie mog³oby siê to ukazaæ drukiem – rzek³ Kvido doredaktora z odrobin¹ sarkazmu w g³osie.– Nawet bez Kohouta.Pojawia siê tu surrealizm i dzieciêca pornografia, a tagrupa ludzi pod palmami jest ca³kowicie wyjêta ze struktury stosunkówspo³ecznych.– To dziecko marzy o cieple! – powiedzia³a matka Kvida do mê¿a, przeczytawszypo kryjomu dzie³ko syna.– Zrób coœ!– Zrób coœ! – wybuchn¹³ ojciec Kvida, który powróciwszy z pracy do domu, a¿ dotej pory milcza³ i, prawdê powiedziawszy, mia³ ku temu wystarczaj¹co du¿opowodów.– £atwo ci mówiæ, ale co?! PoradŸ mi jedn¹ jedyn¹ rzecz, jak¹ mog³em zrobiæ, ajakiej jeszcze nie zrobi³em.O ile mo¿esz – doda³ skwaszony.– Z wyj¹tkiemwst¹pienia do partii komunistycznej!– Nie krzycz! – matka Kvida spojrza³a na œpi¹cego syna.– Nie by³eœ, na przyk³ad, u Šperka.Wszyscy mówi¹, ¿e to jest najistotniejsze.– By³em u Šperka, i to nawet dwa razy.Oczywiœcie nic na to nie poradzê, ¿e anirazu mnie nie przyj¹³.– Ale Zvárê podobno przyj¹³?– To prawda.Zvárê Šperk przyj¹³ – rzek³ ojciec Kvida.– Pewnie Zvára mia³ dlaniego jakieœ atrakcyjne doniesienie…– Ze co? – matka Kvida opad³a na ³Ã³¿ko.– Chcesz powiedzieæ, ¿e Zvára…– Tak – powiedzia³ ojciec z jak¹œ zadziwiaj¹c¹ cierpliwoœci¹.– Zvára.– No wiesz… nigdy bym nie przypuszcza³a…– Podobno nudz¹ go ju¿ cierpi¹cy ludzie – powiedzia³ ojciec.– Zrozumia³, ¿e dotego, aby szerzyæ prawdê, potrzebny jest podstêp.Takie nasta³y czasy.Oni s¹naszym przeciwnikiem, a wobec przeciwnika nale¿y zastosowaæ taktykê, wprzeciwnym razie bêdziemy mieli do czynienia z donkiszoteri¹.Istota ¿ywaprze¿ywa dziêki temu, ¿e stapia siê z t³em.Ca³y ten czerwony kolor to nicinnego jak tylko barwa ochronna.Cz³owiek po prostu musi iœæ z duchem czasu,tym bardziej kiedy w tym transformatorze zachorowa³ na nerki.– No tak – westchnê³a matka Kvida.– Ja podobno nie posiadam ani odrobiny instynktu samozachowawczego…– I tu ma racjê.Nagle sobie coœ uœwiadomi³a:– Zatem choæ spodziewaj¹ siê dopiero pierwszego dziecka, dostan¹ mieszkanie!Ojciec Kvida zawaha³ siê przez chwilê.– Nie dostan¹ – odpowiedzia³, patrz¹c w bok.– Ju¿ je dostali.Matka Kvida zaœmia³a siê gorzko.Po³o¿y³a siê ponownie i, milcz¹c, obserwowa³apopêkany sufit.– A ich pokój w domu noclegowym? – spyta³a po chwili cicho.– Zosta³ ju¿ przydzielony…– Havelkom?– Nie.– Tondlom?– Nie.– Na trzecim miejscu w kolejce jesteœmy my – powiedzia³a matka Kvida.– Ich w ogóle nie by³o na liœcie.– Œwiñstwo – powiedzia³a matka Kvida.– Œwiñstwo, œwiñstwo, œwiñstwo.– Masz racjê.To rzeczywiœcie œwiñstwo.– A ty nic nie zamierzasz z tym zrobiæ?! Powiedz mi w takim razie, jak w ogólemam ciê potem szanowaæ?– Przeczytam panu – rzek³ Kvido do redaktora – co twierdzi profesor Michai³Biedny: „Dziewczyna wychodz¹ca za m¹¿ powinna pamiêtaæ o tym, ¿e najkrótszadroga do wdowieñstwa i sieroctwa jej dzieci prowadzi poprzez nieustanne naciskina mê¿a: »Jesteœ mê¿czyzn¹, musisz.Ja jestem s³ab¹ kobiet¹, nie muszê«.Psychologowie natomiast wiedz¹, ¿e te w³aœnie s³abe kobiety s¹ z regu³ynajbardziej wymagaj¹ce”.I co pan na to?– Ze niepotrzebnie tracimy czas.Uzgodniliœmy, ¿e bêdzie to powieœæhumorystyczna, a pan mi tymczasem szczegó³owo opisuje, jak to panu by³o wdzieciñstwie zimno, nie mówi¹c ju¿ o tym, ¿e, Bóg jeden wie dlaczego win¹ za toobarcza pan cz³onków partii.– Dobrze wiem dlaczego – powiedzia³ Kvido.– Oboje z Bogiem dobrze o tym wiemy.– No to niech mi pan tym nie zawraca g³owy! – zdenerwowa³ siê redaktor.–Wiêkszoœæ z tych rozdzialików, które mi pan do tej pory przyniós³, nigdy nieuka¿e siê drukiem, czy pan tego nie rozumie? Je¿eli rzeczywiœcie nie jest pan wstanie napisaæ dwóch akapitów, nie atakuj¹c przy tym z piêæ razy komunistów, toniech mi pan to powie i damy sobie z tym spokój.Niech pan siê na mnie wykichai pisze sobie do szuflady albo z bo¿¹ pomoc¹ wyœle to sobie do Sixty-EightPublishers.Bo to naprawdê nie ma sensu.3Grudzieñ tysi¹c dziewiêæset szeœædziesi¹tego dziewi¹tego roku nie by³ zbytmroŸny, lecz mimo to wszystkie weekendy i, rzecz jasna, œwiêta Bo¿egoNarodzenia matka Kvida spêdza³a u swych rodziców w Pradze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL