[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.97Musia³em siê cofn¹æ w czasie, gramol¹c siê z zadowolon¹ min¹ w kierunku tegookresu mojego ¿ycia, kiedy by³em ca³kowicie szczêœliwy, a doskona³oœæ by³aporz¹dkiem wszechœwiata.Dotar³em do godziny, która by³a moj¹ przewodni¹gwiazd¹, moim centrum, moim o³tarzem.Do chwili, o której marzy ka¿dy ¿yj¹cy.Tej jednej minuty, kiedy wszystkie sny i fantazje maj¹ moc spe³nienia, a tymusisz tylko rozpoznaæ tê chwilê i pochwyciæ j¹ w u³amku sekundy, aby twoje¿ycie sta³o siê pe³ne.Taka chwila nadesz³a dla mnie prawie w rok pozakoñczeniu oblê¿enia w Dejagore.I niemal j¹ zmarnowa³em.Potem, prawie przez ca³y czas, Nyueng Bao byli czêœci¹ mojego ¿ycia.Ledwie wtrzy tygodnie, od kiedy Konowa³ ujawni³ zamiary Mogaby i tym samym spowodowa³jego ucieczkê, ci zaœ, którzy prze¿yli, dalej wlekli siê na pó³noc w kierunkuTaglios, udaj¹c zwyciêskich bohaterów, którzy uwolnili przyjacielskie miasto ioczyœcili œwiat z bandy ³otrów, obudzi³em siê któregoœ dnia i odkry³em, ¿eznajdujê siê pod w¹tpliw¹ i sta³¹ ochron¹ Thai Deia.Nie by³ bardziej gadatliwyni¿ zwykle, ale w paru s³owach stwierdzi³ stanowczo, ¿e ma u mnie d³ug izostanie przy mnie na zawsze.Myœla³em, ¿e to przenoœnia.Ch³opie, jaki by³em wzruszony.Nie by³em w nastroju, ¿eby poder¿n¹æ mu gard³o,wiêc pozwoli³em mu siê pêtaæ wolno.Poza tym mia³ siostrê, któr¹ pragn¹³emwidywaæ czêœciej ni¿ jego, chocia¿ nigdy nie starczy³o mi odwagi, ¿eby mu o tympowiedzieæ.A nawet gdyby.Tak wiêc usadowiony z powrotem w pa³acu, w moim maleñkim pokoju, z moimipapierami i ksi¹¿kami, z Thai Deiem sypiaj¹cym na trzcinowej macie przed moimidrzwiami, utrzymuj¹cym, ¿e To Tan jest pod dobr¹ opiek¹ swojej babci, wiod³emniepewny ¿ywot, próbuj¹c wyobraziæ sobie, co siê stanie z nami wszystkimi, idoprowadziæ do ³adu pisaninê Pani.Nie myœla³em ca³kowicie jasno, kiedy dotar³do mnie d¿entelmen o imieniu Bahn Do Trang, który by³ krewnym jednego zpielgrzymów Dejagore.Mia³ dla mnie wiadomoœæ.By³a tak zaszyfrowana, ¿e mo¿naby j¹ uznaæ za jedn¹ z najbardziej og³upiaj¹cych sybilliñskich przepowiedniwszechczasów.— Jedenaœcie wzgórz, ponad skrajem, ona ca³uje go — oznajmi³ mi brat Bahn,okraszaj¹c wszystko szerokim, zupe³nie nietypowym dla Nyueng Bao uœmiechem.—Ale inni nie s¹ do wynajêcia.Postanowi³em podaæ has³o.— Szeœæ b³êkitnych ptaszków na krzewie miêty wyæwierkuje niemrawe limeryki.— Co? — Uœmiech zgas³.— To mój wierszyk, dziecino.Powiedzia³eœ ch³opakom na dole, ¿e masz dla mnieniezwykle wa¿n¹ wiadomoœæ.Wbrew zdrowemu rozs¹dkowi pozwoli³em ci wejœæ nagórê i zaraz po wejœciu zaczynasz gadaæ bzdury.Tamal! — wrzasn¹³em naporz¹dkowego, który pilnowa³ mnie i kilku innych pracuj¹cych w s¹siednichpokojach.— Wska¿ temu b³aznowi drogê do wyjœcia.Do Trang chcia³ siê opieraæ, ale spojrza³ na mego przybocznego i spuœci³ ztonu.Thai Dei przyjrza³ siê uwa¿nie staruszkowi, nie wygl¹da³o jednak na to,¿e poczytywa³by sobie za zaszczyt osobiste wywleczenie jego enigmatycznegoty³ka na ulicê.Biedny Bahn.To musia³o byæ dla niego wa¿ne.Poczu³ siê chyba dotkniêty.Tamal by³ ogromnym Shadarem podobnym do niedŸwiedzia.By³ kosmaty, mia³cuchn¹cy oddech i pomrukiwa³.Najchêtniej ok³ada³by Nyueng Bao piêœciami przezca³¹ drogê na ulicê, a stamt¹d na skraj miasta.Bahn wyszed³ bez sprzeciwu.Nieca³y tydzieñ póŸniej otrzyma³em podobn¹ wiadomoœæ.By³a to odrêczniespisana notatka, wygl¹daj¹ca, jakby nabazgra³ j¹ szeœciolatek.Przyniós³ j¹ nagórê jeden ze stra¿ników Mathera.— Wych³oszczcie tego starego g³upca i powiedzcie mu, ¿eby nie zawraca³ mi g³owy— rozkaza³em po jej przeczytaniu.Stra¿nik spojrza³ na mnie rozbawiony.Zerkn¹³ na Thai Deia i wyszepta³:— Ani stary, ani on, ale pewnie g³upi.Na twoim miejscu zaj¹³bym siê tym.Zrozumia³em.W koñcu.— A zatem sam natrê mu uszu.Thai Dei, spróbuj nie wpuszczaæ tu z³ych ludzi.Bêdê za parê minut
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL