[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozwolił pracownikowi hotelu zabrać tylko niewielką torbę podróżną.- Czy tego wieczoru będzie pan potrzebował samochodu? - spytał portier, uchylając drzwi.Adam znów skinął głową.- Świetnie, w takim razie zaparkuję go przy wejściu - po wiedział portier, gestem zapraszając Adama do recepcji.Adam nie potrzebował wskazówek, gdyż hotelowe wnętrze niewiele się zmieniło w ciągu dwudziestu lat, podczas których często odwiedzał to miejsce.Zatrzymał się przy centralnym stole z wazonem kwiatów i objął wzrokiem znajome otoczenie, w tym fotele, kanapy i stoliczki dla oczekujących, ustawione trochę wyżej po prawej stronie.Meble były głównie angielskie, dziewiętnastowieczne.Tak jak się tego spodziewał, nie czuł nic.Ta sceneria nie obudziła w nim żadnych emocji.Jeśli naszły go jakieś wspomnienia, równie dobrze mogłyby one należeć do kogoś innego.Formalności przebiegły z godną pochwały sprawnością, po czym recepcjonista zawołał boya.- Hector, to jest pan Bramford z Connecticut.Zaprowadź go do pokoju.Pozwolę sobie zauważyć, panie Bramford, że zarezerwowaliśmy panu piękny pokój z widokiem na park.Bramford to było jedno z kilku nazwisk, którymi Adam miał się posługiwać podczas tej misji, oczywiście również wyposażony w stosowne zestawy dokumentów tożsamości.Jego waszyngtońscy mocodawcy prowadzili dyskretną firmę zabezpieczeń i zarządzania ryzykiem.Miała oddziały w największych metropoliach świata i Adam pracował dla niej jako niezależny realizator operacji specjalnych.Zleceniodawcy tej konkretnej misji, byli prawnicy i politycy, mieli kontakty na najwyższych szczeblach aparatu państwowego, tak że uzyskanie dokumentów było stosunkowo łatwe.- Tędy, panie Bramford - powiedział Hector, wskazując windy.Kabina była niesłychanie wykwintna, utrzymana w stylu francuskim, i Adam przypomniał ją sobie, gdy tylko do niej wszedł.Jej frywolność i czystość tak diametralnie różniły się od jego wojennych doświadczeń, że się zdumiał, iż coś takiego może być na tej samej planecie, na której jest Irak.Kiedy sunął w górę w tym wysmakowanym otoczeniu, samo zderzenie przeszłości i teraźniejszości przywołało wspomnienie uwolnienia z niewoli.Zabrano go z porośniętej karłowatą roślinnością, porytej wojennymi bliznami pustyni.Miał wtedy na sobie tylko brudne bokserki i kulał na źle zrośniętej nodze.Po kilku godzinach lotu wylądował w niemieckim szpitalu.Nogę powtórnie złamano, złożono i rozpoczęto leczenie „zaburzeń wywołanych stresem pourazowym”.Pod kierunkiem psychiatry Adamowi udało się poczynić znaczne postępy.Zaczął sobie radzić ze stanami lękowymi, brakiem koncentracji, apatią i bezsennością.Jednak okazało się, że znacznie mniej zależy mu na powrocie do dawnego życia, rodzinnej firmy i studiów, nawiązania stosunków z rodziną i narzeczoną.Również nie potrafił sobie poradzić z utratą więzi z towarzyszami z Delta Force, brakowało mu wyjątkowego, wręcz uzależniającego ryzyka, jakie niosło zabijanie ludzi.Lekarka, coraz bardziej sfrustrowana brakiem postępów w tych dziedzinach, w końcu zaproponowała mu nową strategię leczenia: powinien zaakceptować te cechy osobowości, które w sobie wykształcił czy przyswoił podczas przeżyć w armii, zamiast je odrzucać czy tłumić.I nie kto inny, ale właśnie ona, lekarka w szpitalu w Alexandrii w stanie Wirginia, przedstawiła go założycielowi i dyrektorowi firmy Risk Control and Security Solutions, który z wielkim zainteresowaniem przyjął byłego żołnierza Delta Force i byłego jeńca wojennego.Chroniąc tożsamość Adama, zatrudniono go potajemnie, sowicie płacąc za usługi.Winda zatrzymała się na właściwym piętrze.Hector przepuścił Adama i otworzył drzwi do pokoju.Oprowadził gościa po apartamencie, wyjaśnił obsługę prostego systemu audio-wideo, wskazał minibar, po czym się wycofał, uniżenie dziękując za napiwek.Adam przez chwilę stał przed oknem wychodzącym na Central Park.Rozległa przestrzeń była ciemna, nie licząc jasno oświetlonego lodowiska w środku.Odwrócił się do pokoju.Zdjął z ramienia torbę, otworzył zamek błyskawiczny.W środku spoczywało kilka jego ulubionych sztuk broni, starannie owiniętych w ręczniki i oklejonych taśmą.Wyjął je po kolei, rozwinął i sprawdził, czy działają równie sprawnie jak przed zapakowaniem.Upewniwszy się, że jego arsenał nie uległ uszkodzeniu podczas jazdy, wyjął kartkę z wewnętrznej, zamykanej na zamek kieszeni torby.Na kartce było nazwisko obiektu i krótki, zapewne zbędny opis, a także nieco nietypowy adres.Biuro Głównego Inspektora Medycyny Sądowej dla miasta Nowy Jork.Rozdział 153 kwietnia 2007 roku 22.15- To nie wygląda dobrze - stwierdził doktor Tom Flanagan, zwracając się do doktor Marlenę Ravelo, internistki, ordynatora oddziału chorób zakaźnych kliniki uniwersyteckiej.- To wcale nie wygląda dobrze.Był jednym ośmiu lekarzy zatrudnianych wielkim kosztem na oddziale intensywnej opieki medycznej.Jeśli nie przebywał w klinice, dyżurował pod telefonem dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.- Niestety, muszę się z tym zgodzić - powiedziała Ravelo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL