[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niezliczone skarby w maleńkim pokoju.Jego obowiązki dozorcowskie nie były zanadto uciążliwe, zwłaszcza latem; zostawiały mu masę czasu na dokonywanie wynalazków oraz na jedyną jego inną przyjemność, którą było przy dobrej pogodzie wylegiwanie się, relaksowanie i rozmyślanie na placu U Czubków.Plac U Czubków to nieduży miejski park u zbiegu ulic i nosi inną nazwę, ale nikt się nią nie posługuje.W znacznej części zamieszkany jest przez łazęgów, pijaczków i rąbniętych.Atoli postawmy sprawę jasno, pan Oberdorffer nie był żadnym z nich.Miał stałą pracę i pił wyłącznie piwo, a i to w rozsądnych ilościach.Na wypadek zarzutu o chorobę umysłową mógł udowodnić, że jest przy zdrowych zmysłach.Miał papiery, żeby się tym wykazywać, wręczone mu przy zwolnieniu z zakładu psychiatrycznego, w którym niegdyś, kilka lat wcześniej, został na krótko zamknięty.Panu Oberdorfferowi Marsjanie sprawiali o wiele mniej kłopotu niż większości ludzi; nadzwyczaj szczęśliwym zrządzeniem losu był kompletnie głuchy.No trochę kłopotu mu sprawiali.Chociaż nie mógł słuchać, uwielbiał rozmawiać.Ktoś mógłby nawet powiedzieć, że pan Oberdorffer głośno myślał, skoro zwykle rozmawiał ze sobą przez cały czas, kiedy robił wynalazki.W takim wypadku, rzecz jasna, wykręty Marsjanina nie były żadną niedogodnością; aczkolwiek nie słyszał swojego głosu, doskonale wiedział, co do siebie mówi, czy będąc zagłuszanym, czy nie.Miał jednak pewnego przyjaciela, z którym lubił pogawędzić, mężczyznę zwanego Pete’em.Doszedł do wniosku, że Marsjanie faktycznie wtrącali się czasem w jego jednostronne konwersacje z przyjacielem.Latem Pete zawsze mieszkał na placu U Czubków i kiedy to tylko możliwe – na czwartej ławce po lewej stronie alejki prowadzącej skosem od środkowego skwerku w stronę południowo-wschodniego rogu parku.Jesienią Pete znikał; pan Oberdorffer przypuszczał, nie bez pewnej racji, że Pete odlatywał na południe z ptakami.Ale wiosną zjawiał się z powrotem i pan Oberdorffer mógł wrócić do przerwanej rozmowy.To była w samej rzeczy jednostronna konwersacja, gdyż Pete był niemy.Ale z rozkoszą słuchał pana Oberdorffera wierząc, że ma przed sobą wielkiego myśliciela i wielkiego uczonego, z którym to poglądem pan Oberdorffer zgadzał się w zupełności, a do zakończenia rozmowy wystarczało kilka prostych gestów – skinienie albo potrząśnięcie głową oznaczało tak lub nie, uniesienie brwi – prośbę o dodatkowe wyjaśnienie czy naświetlenie sprawy.Ale nawet owe sygnały były rzadko potrzebne; wyraz twarzy pełnej zachwytu albo wytężona uwaga zwykle starczały za wszystko.Jeszcze większą rzadkością było uciekanie się do ołówka i bloku papieru, które to nieodzowne rzeczy pan Oberdorffer zawsze nosił przy sobie.Tego szczególnego lata coraz częściej wszakże Pete stosował nowy sygnał, przykładanie dłoni do ucha.Kiedy Pete po raz pierwszy posłużył się nowym sygnałem, wprawiło to pana Oberdorffera w zakłopotanie, wiedział bogiem, że mówi jednakowo głośno, podał więc Pete’owi papier i ołówek z prośbą o wyjaśnienie, a Pete napisał: – Nic nie słyszę.Marsjany hałasujom.W związku z tym pan Oberdorffer poczuł się w obowiązku mówić głośniej, ale fakt, że musi to robić, nieco go zdenerwował.Nie aż tak dalece jednak, jak mieszkańców przyległych ławek zdenerwowało jego głośne mówienie, chociaż dogadywanie Marsjan dawno ustało, albowiem pan Oberdorffer nie mógł się w żaden sposób zorientować, kiedy Marsjanie dali spokój.Nawet gdy owego szczególnego lata Pete nie dawał sygnału o wzmocnienie siły głosu, rozmowy nie były tak satysfakcjonujące jak kiedyś.Nader często mina Pete’a wskazywała, aż nadto wyraźnie, że słuchał czegoś innego, zamiast – albo oprócz – słów, które do niego kierował pan Oberdorffer.A ilekroć w takim wypadku pan Oberdorffer rozejrzał się dookoła, spostrzegał Marsjanina albo Marsjan i wiedział już, że Pete nie ma spokoju, co go musi doprowadzić do rozstroju nerwowego, a więc pośrednio musi doprowadzić do rozstroju nerwowego również i jego.Pan Oberdorffer jął przemyśliwać, czy nie zrobić by czegoś z tymi Marsjanami.Lecz dopiero w połowie sierpnia postanowił ostatecznie, że coś z nimi zrobi.W połowie sierpnia Pete zniknął nagle z placu U Czubków.Kilka dni z rzędu panu Oberdorffowi nie udawało się tam odnaleźć Pete’a i zaczął wypytywać mieszkańców sąsiednich ławek – tych, których widywał na tyle często, że miał prawo ich uznać za stałych mieszkańców – co się z nim stało.Przez jakiś czas nie uzyskiwał niczego oprócz potrząśnięć głową albo innych wyraźnych oznak zapierania się, na przykład wzruszenie ramionami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL