[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Buras! Przyjął na miecz uderzenie od góry od młodziaka, nawet nie zerknął na chudego, który leciał już ku Kawce i Korzeniowi wyzywając ich od najgorszych.Kawka też krzyczał, za to Korzeń stał spokojnie, bez słowa.Bolk dostrzegł szansę.Podczołgał się ostrożnie, by zajętego walką Skrę ciąć od tyłu.Usłyszał krzyki Białka i Lekkiego zbiegających z sąsiedniego wzgórza, zobaczył, że trzech kolejnych najmitów wybiega spomiędzy skał i odetchnął.Tak czy owak – wygrali.Teraz chodziło tylko o to, żeby Buras nie dał się zabić, zanim przybędzie odsiecz.Podniósł się na kolana, a wtedy Skra odepchnął Burasa, który grzmotnął o pień drzewa.Młodzieniec odwrócił się błyskawicznie i kopnął Bolka.Nie zapomniał o jednookim! Bolk klnąc stoczył się ze skarpy prosto pod nogi nadbiegającego Kołka.Ten przeskoczył nad nim, lądując jednak potknął się nagle i upadł na twarz.Z pleców sterczało mu drzewce strzały.– Och, ty ślepy bucu! – wrzasnął Bolk.– Nie w swoich, durniu! W tych na górze!Wtedy jednak zobaczył, jak kolejna strzała powala Jadla, a następna Podleca.– Ty pierdolony zdradziecki skurwysynu! – zawył.– Zabiję cię! Jak to wszystko się skończy, przysięgam, że zabiję!Przypomniał sobie o trzech bezużytecznych mężczyznach na skałach.– Miłach! Bydlę! – zawołał.– Postronek! Zajebcie tego przeklętego zdrajcę!Sam pognał pomóc Buremu Jokowi.Minął trupy Lekkiego i Białka.Przeskoczył nad konającym Rusym, w którego plecach tkwiły aż dwie strzały.Poprzysiągł sobie, że będzie zabijał tego skurwiela Miłka długo, bardzo długo.O ile Miłach i Bydlę nie skończą z nim wcześniej.Oby nie.Dotarł zdyszany na miejsce w samą porę, by zobaczyć, jak Elek ginie rozpłatany szerokim cięciem od dołu.Dostrzegł, że Buras Jok leży oparty o pień sosny zdumiewająco spokojny i cichy jak na tego krewkiego olbrzyma.Nie widział u niego żadnej rany, a jednak poczuł nagły chłód.Znali się z Burasem od małego, razem podkradali jabłka z sadu Głupiej Dolki i kluski ze stołu Ciotki Ujrchry.Razem uciekli ze wsi i załapali się do bandy podobnych im wyrostków.Wszyscy zginęli przy pierwszym napadzie na kupców, tylko im dwóm udało się ujść z życiem.Nie patrzył, jak Korzeń resztkami sił broni się przed Duchem.Wrzeszcząc szaleńczo i nawet jakąś cząstką siebie dziwiąc się sobie, że nie zapanował nad żalem i furią, nie przemyślał sprawy, nie zaplanował jakiejś zdrady czy pułapki, rzucił się na Skrę, unosząc miecz do ciosu ciężko i niezgrabnie.Nawet prawie dotarł do młodego Kohlraba czy może Narra, kiedy strzała Miłka trafiła i jego.– I po sprawie.– Duch ścierał krew z miecza strzępem korzeniowego kaftana.Przeszukał już trupy uwalniając je od tego, co uznał za najcenniejsze.– Ktoś nam pomógł.– Aha.Zejdźmy poznać naszego niespodziewanego sprzymierzeńca.Miłek czekał na nich na drodze.Nie sam.– Szukałem cię na targu – poskarżył się Skra.– Uciekłeś.– Nie chciałem, by zwrócili na mnie uwagę – wyjaśnił stary handlarz amuletami.– Ci kapłani.Wiedziałem, że i tak tu dotrzesz.Jesteś uparty.I gna cię coś więcej.– Łuczniku – wtrącił się Duch.– Dziękujemy.Bez ciebie byłoby ich.więcej.– Zapłacono mi – odparł łucznik.– Nie liczcie na to, że pójdę z wami dalej.I nic nie jesteście mi winni.– Zapłacono? – Skra posłał starcowi pytające spojrzenie.– Mam w pobliżu chatę.Zaraz za skałami.Proponuję tam kontynuować rozmowę.Wiecie, moje stare kości coraz gorzej znoszą taki zimny wiatr.– Zaraz za skałami? – upewnił się Duch.– Bardzo blisko?– Martwisz się o swoją magię, chłopcze? Pozwól jeszcze trochę pospać mieczowi.Obu wam się to przyda.V.Chata była iście niewielka, maleńka wręcz, acz zbudowana solidnie.Na kamiennej podmurówce z solidnych drewnianych bali wzniesiono dom, który od dziesięcioleci stawiał czoło lodowatym wiatrom i zawiejom.Gości zdumiał luksus panujący wewnątrz.Podłogę wyłożono skórami zwierząt, od przerażających niedźwiedziaków i ich mniej groźnych kuzynów niedźwiedzi po rysie, tureny i wilki.Skóry zwierząt, jakich nawet nie potrafili nazwać, wisiały na ścianach, pomiędzy nimi zaś tkwiły starożytne miecze, szable, długie noże zwane bagnetami, a nawet tajemnicza magiczna broń pierwszych bogów, która odmówiła służby w najważniejszym momencie.Ogień żwawo płonący w kominku ogrzewał całe to bogate, choć niewielkie wnętrze.– Usiądźcie.– Stary wskazał im nie ławy, ale krzesła zrobione na starożytną modłę.Kto wie, może nawet rzeczywiście tak stare, jak sugerował ich wygląd? – Zaraz dostaniecie gorącego gulaszu.Musicie być zmęczeni i przemarznięci.On doda wam sił.– Nie pierwszyzna to – zbagatelizował Duch
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL