[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zajmowałem się redakcj ą, sprawdzałem korektę, przeglądałem ilustracje i elementy okładki, a po nocach, tępo wpatrując się w dziewiczo czysty ekran, usiłowałem powiązać rozbiegane myśli.Dopiero gdy zostało mi czasu tyle co nic, wpadłem na pomysł, który ratował wcześniej i innych: jeśli nie masz o czym pisać, pisz właśnie o tym.Tak urodziło się pierwsze zdanie tego posłowia.Następnie przyszedł mi do głowy i tytuł: pożyczyłem go z książki Strugackich, która „wiele wycierpiała”, kisząc się od 1972 do 1980 roku w wydawnictwie Mołodaja Gwardia.A potem wszystko stało się proste.Zrozumiałem, o czym można, warto i należy pisać – właśnie o tym, jak powstawała ta książka.Książka, o której marzyłem od dzieciństwa.Książka, która była dla mnie takim „nie umówionym spotkaniem”.Czy – dokładniej – jednym z nich.W dziwny sposób wszystkie ważne momenty w moim życiu były jakoś związane ze Strugackimi.Zupełnie serio twierdzę, że ich twórczość była tym „palcem losu”, który bezbłędnie przeprowadził mnie przez pole minowe przypadku.Słowo honoru, jest w tym coś mistycznego.Osądźcie sami.Dlaczego w czasie, kiedy krąg mego czytelniczego zainteresowania – a pewnie i całego spektrum zainteresowań – dopiero się formował, ojciec, który nie przepadał za fantastyką, poradził mi przeczytać Hotel „Pod Poległym Alpinistą”, który opublikowała prenumerowana przezeń „Junost”, a zaraz potem Koniec akcji „Arka” i Piknik na skraju drogi z „Aurory”? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale wiem, co z tego wynikło: zakres mojego czytelniczego zainteresowania ustalił się natychmiast i na bardzo, bardzo długo.Jak również zakres czytelniczych poszukiwań.Dlaczego książki Strugackich, w owym czasie ogromnie trudne do zdobycia, trafiały w moje ręce regularnie i niezawodnie?Doprowadziło to do tego, że światy braci Strugackich były dla mnie bardziej realne niż otaczający świat, w nich przebywałem stale, tylko czasem porzucając je dla załatwienia spraw życiowych.W miarę zdobywania nowych książek światy owe stopniowo rozszerzały się, a w miarę kolejnego czytania starych (sądzę, że Poniedziałek przeczytałem jakieś pięćdziesiąt razy) światy te coraz łatwiej było mi osiągnąć.Dlaczego entuzjastyczny, naiwny list, wysłany w 1975 roku przez młodego fana do swoich idoli z adnotacją „pisz na Berdyczów” (na adres miesięcznika „Aurora”), nie zaginął po drodze i nie wpadł do redakcyjnego kosza, lecz został uczciwie przekazany Borysowi Natanowiczowi, który życzliwie – choć krótko – nań odpowiedział? W rezultacie list od „samych Strugackich” wyraźnie wzmocnił mój autorytet wśród znajomych, natomiast nauczyciele zaczęli z większą wyrozumiałością odnosić się do tego, że zamiast na lekcjach wpisywać do zeszytów wzory i równania, wypisywałem zupełnie co innego.Później, kiedy w Nikołajewie kończyłem pedagogikę, „palec losu” pokazał mi i drugą stronę medalu: w 1984 roku, po trwających półtora miesiąca „rozmowach” w KGB, z hukiem wylano mnie z leninowskiego komsomołu za „apolityczność i ideową niedojrzałość”, a w istocie za Klub Miłośników Fantastyki „Argo”, który utworzyłem, aby rozszerzyć krąg bliskich mi ludzi.Powiatowa partyjna gazeta „Jużnaja Prawda” wydaliła z siebie wówczas duży artykuł pod tytułem Brzydki łabędź.Oprócz wielu zabawnych zarzutów znajdował się tam i taki: że niby poszczególni miłośnicy fantastyki, naczytawszy się Brzydkich łabędzi, „patrzą na świat oczami ekshumowanego białogwardzisty”.Taak.Jednakże nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: w tym momencie straciłem resztki złudzeń co do świata, w którym przyszło mi żyć.Potem również punkty zwrotne mego życia rozpracowywał „palec losu” z godną pozazdroszczenia regularnością.Swój pierwszy, jak uważam, prawdziwie profesjonalny wywiad, zrobiłem w 1987 roku właśnie z Arkadijem Natanowiczem Strugackim; był on następnie przedrukowany w kilku młodzieżowych periodykach od Symferopola do Chabarowska.A kiedy w 1988 roku zacząłem wydawać fanzin „Oversun” (tytuł zaczerpnięty zresztą z twórczości Strugackich), to jeden z numerów trafił do rąk Nikołaja Jutanowa, pisarza wywodzącego się z seminarium Borysa Strugackiego, który robił pierwsze kroki w roli wydawcy.Wynik: przeniosłem się z Symferopola do Leningradu, sam zacząłem uczestniczyć w seminarium, zająłem się zawodowo redakcją i wiele rzeczy wydałem, na czele z książką, z której jestem szczególnie dumny.Nietrudno domyśleć się, że to również byli Strugaccy – pierwsze wydanie nowel Poniedziałek zaczyna się w sobotę i Bajka o Trójce w pełnej autorskiej wersji.A teraz ta oto książka – najważniejsze obecnie moje „nie umówione spotkanie”.Pomysł tego zbioru utworów „na motywach Strugackich” powstał, o ile dobrze pamiętam, wiosną 1991 roku.Muszę przyznać, że pomysł wydał się nieco… obrazoburczy.Ale po pierwsze, przypomniałem sobie dzieciństwo, kiedy usiłowałem kontynuować ukochane rzeczy Strugackich – nieumiejętnie i nieciekawie, ale szczerze.Może będzie inaczej, jeśli wezmą się do tego prawdziwi mistrzowie? Po drugie, intensywnie badałem w owym czasie amerykański rynek księgarski i przekonałem się, że tam podobne wydania to rzecz zwyczajna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL