[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Ale jak wam się jednak zdaje, co się mogło z nim stać? – spytałem, chcąc jakoś załagodzić sytuację.Roman w milczeniu wzruszył ramionami, a Borys machnął ręką i powiedział:– Czy to teraz nie wszystko jedno?– Może woda go zniosła – wtrącił Walery – ale raczej sam odpłynął.– No, jeśli uniosła go woda, to głupstwo – powiedziałem umyślnie beztrosko.– Nie zauważyłem tam żadnych wirów ani silnych prądów dennych – powiedział Roman.– Chyba nie mogło go znieść daleko…– W takim razie na pewno go znajdziemy! Najlepiej dajmy na razie spokój zgadywaniu: a co, a jak, a dlaczego, a po co.Złapiemy diabła i dowiemy się wszystkiego.– Tak, złapiecie… akurat! Szukaj wiatru w polu! – mruknął Borys, który jakoś nie mógł się uspokoić.– Już raz złapaliśmy – powiedział z goryczą Roman.– Złapaliśmy i dowiedzieliśmy się wszystkiego…– No, dajcie spokój – ujął się za mną Walery.– Przecież Artur Wikientiewicz nie jest winien niczemu.– W tym właśnie cała bieda, że nikt tu niczemu nie jest winien – ponuro powiedział Borys.Zachód słońca zalał łąki złotem.A potem trawa.zszarzała muśnięta sinością wieczoru.Pierwsze mleczne smugi mgieł rozpełzły się po dolinach.Krzyczał bąk.Pomyślałem przygnębiony, że znów czekają nas dni zatrute goryczą nieudanych poszukiwań.Czy trafimy jeszcze raz na sordonnoskiego diabła? Czasu mamy już niewiele.Za dwa tygodnie powinien przylecieć po nas śmigłowiec i przewieźć nas na Wielką Ziemię.– Wiecie co – powiedziałem – do diabła z asekuracją! Będziemy pływać w pojedynkę.Roman w północnej części, a ja w południowej.W ten sposób będziemy mieli większe szansę.Nikt się nie odezwał, każdy siedział zamyślony.Roman zgadzał się ze mną, Walery nie miał właściwie żadnego prawa, by mi zabronić.Borysa obchodziło tylko jedno: pochwycenie jaszczura, wszystko inne było mu obojętne.Dopiero w jedenaście dni później znowu zobaczyłem jaszczura.Trwał nieruchomo nad samym dnem z podkulonymi łapami i złożonym grzebieniem.Przełknąłem ślinę i sprawdziłem, czy nóż mocno przytwierdzony jest do tyczki.Postanowiłem, że do potwora podpłynę z lewej strony, ze strony wykłutego oka.Jakież było moje zdumienie, gdy ujrzałem, że tam, gdzie przed jedenastu dniami krwawiła otwarta rana – teraz było zupełnie zdrowe, osłonięte świeżą, różowawą, skórzastą błoną oko.Ależ to właśnie w to oko wbił wtedy Roman swój improwizowany oszczep! A może się pomyliłem… Podpłynąłem z drugiej strony, ale drugie oko miał najzdrowsze w świecie! Wprost niepojęte! Do głowy przychodziły mi najfantastyczniejsze pomysły.„A jeśli są tu dwa potwory?… Albo więcej?!” – pomyślałem nurkując w głąb.Nade mną, jak nieruchomy balon, wisiał przedziwny stwór.Płynąc na wznak, z niezwykłym trudem dojrzałem pomarszczonej, miękkiej skórze gardła ledwo już widoczne ślady niedawnych, jak się zdawało, śmiertelnych ran.Nie mogło być wątpliwości; jaszczur był sam.Skądże więc brała się taka witalność, taka ł potężna zdolność regeneracji?Sfotografowałem zwierzę ze wszystkich stron.Nawet groźny ogon utrwaliłem na kliszy z odległości czterech metrów.Prawdę mówiąc nie wiedziałem, co robić dalej.Nie miałem ochoty zabijać tego dziwnego stworzenia, które nie wiadomo jakim sposobem znalazło się w jeziorze płaskowyżu sordonnoskiego.Kto wie, może taki sam stwór żyje od Bóg wie ilu wieków w szkockim jeziorze Loch Ness?Owładnęła mną nieprzeparta chęć, by odciąć jaszczurowi kawałek tkanki.Było to zupełnie zrozumiałe i nawet nieodzowne.Żaden naukowiec nie przeszedłby przecież obojętnie obok takiego przypadku pełnej i niemal natychmiastowej regeneracji.Wykonać to zadanie nie było jednak łatwo.Potwór nie będzie przecież czekał pokornie, aż ktoś wytnie mu kawałek mięsa! Nie zapomniałem jeszcze skaleczeń, jakie jaszczur pozostawił na mojej ręce.Gdyby skafander, nie wylizałbym się tak szybko.To był po prostu szczęśliwy przypadek.Niewiele miałem szans, by mi się teraz udało.A jednak postanowiłem zaryzykować.Tuż pod okiem jaszczura sterczała ogromna narośl.Mój plan był prosty: wbijam oszczep w tę narośl, przez chwilę wiercę nim tam, po czym podpływam jeszcze bliżej, ręką wyrywam kawał mięsa i umykam pośpiesznie.Oczywiście plan był równie prosty, co idiotyczny.Poczuwszy cios zwierzę gwałtownie szarpnęło się i wytrąciło mi z rąk broń.Ze zwinnością delfina jaszczur ruszył na mnie, rozwarłszy olbrzymią, pomarańczową paszczę, pełną drobnych, ostrych zębów.Rzuciłem się w bok.Wściekle bijący ogon przepłynął tuż koło mojej twarzy.Jaszczur zrobił obrót i natarł powtórnie.Znów udało mi się wymknąć.Wtedy zauważyłem, że mój przeciwnik zaczyna wreszcie słabnąć.Jakby już nie chciał mnie zabić, jakbym mu zobojętniał.Gdyby nie to, kto wie, czy potrafiłbym się nadal wymykać i ujść straszliwym zębom.Gdy jaszczur przepływał koło mnie zdążyłem znów pochwycić dzidę.Tym razem położyłem mu się na głowie.Zwierz włóczył mnie tuż ponad dnem.Zacząłem się zastanawiać, czy nie byłoby lepiej odczepić się od potwora i wypłynąć na powierzchnię.Nieoczekiwanie jaszczur szarpnął gwałtownie, a ja ześliznąłem się na bok.Starałem się znów wleźć mu na głowę i odruchowo objąłem go rękami.Ciało miał pokryte wstrętnym, lepkim śluzem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL