[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Twarz wyrażała głęboki, nie udawany smutek; zapewne starzec miał złamane serce, ale umysł zdrów.Jego ubiór był sfatygowany, ale czysty, choć stary, błękitny płaszcz poznał się ze szczotką przed półwieczem.Pospiesznie rzuciłem jakąś uwagę na temat wyjątkowo ładnej pogody w tym dniu i zdumiałem się, gdy z tych surowych ust wypłynął w odpowiedzi łagodny, aksamitny głos.— To bardzo przyjemne miejsce — dorzucił po chwili.— Lubię spacerować po cmentarzach — oświadczyłem z rozmysłem, pochlebiając so-bie, że uderzyłem w strunę, która wyda dźwięk.I nie zawiodłem się: starzec utkwił we mnie swoje ciemne, błyszczące oczy i powiedział niezwykle poważnie:— Spacerować, owszem.Niech pan zażywa teraz jak najwięcej ruchu.Pewnego dnia będzie pan musiał pozostać na cmentarzu w nieruchomej pozycji.— Tak, to prawda — odrzekłem.— Ale wie pan, podobno niektórzy ludzie zażywają ruchu nawet po tym dniu.Patrzył wciąż na mnie, lecz na te słowa odwrócił głowę.— Pan mnie nie zrozumiał? — zapytałem cicho.Nadal patrzył wprost przed siebie.— Niektórzy ludzie, wie pan, spacerują po śmierci — ciągnąłem.Wreszcie zwrócił się ku mnie i rzucił mi złowieszcze spojrzenie.— Pan w to nie wierzy — stwierdził po prostu.— Skąd pan wie, że nie wierzę?— Bo jest pan młody i niemądry.Powiedział to bez zgryźliwości, tonem człowieka, który ma za sobą tak ciężkie przeży-cia, że wszystko inne wydaje mu się błahostką.— Z pewnością jestem młody odpowiedziałem.— Jednak nie sądzę, żebym był, ogólnie biorąc, niemądry.Powiedzmy, że nie wierzę w duchy.Ależ większość ludzi byłaby po mojej stronie.— Większość ludzi to głupcy! — wybuchnął stary.Dałem temu spokój i zaczęliśmy rozmawiać o czym innym.Mój towarzysz zachowywał rezerwę; spoglądał na mnie groźnie, dawał krótkie odpowiedzi na moje pytania, ale mimo to odniosłem wrażenie, że nasze spotkanie sprawia mu przyjemność, a nawet stanowi dosyć wa-żne wydarzenie towarzyskie.Był na pewno samotnikiem i rzadko miewał okazję do pogawęd-ki.Musiał przeżywać kiedyś poważne zmartwienia, które oddaliły go od świata i kazały za-mknąć się w sobie, ale towarzyska struna jego staroświeckiej duszy nie została całkowicie zerwana i jestem pewien, iż z zadowoleniem stwierdzał, że potrafi jeszcze na niej grać.W końcu sam zaczął zadawać pytania.Chciał wiedzieć, czy jestem studentem.— Studiuję teologię.— Teologię?— Tak, chcę zostać duchownym.Spojrzał na mnie ze szczególną uwagą, a potem znów odwrócił wzrok.— W takim razie — powiedział w końcu — powinien pan o pewnych rzeczach wie-dzieć.— Jestem spragniony nauki odparłem.— A jakie rzeczy ma pan na myśli?Patrzył na mnie przez chwilę, ale nie zwracał uwagi na moje pytanie.— Podoba mi się pan z wyglądu — oświadczył.— Myślę, że jest pan opanowanym człowiekiem.— O tak, jestem doskonale opanowany! — wykrzyknąłem, tracąc na chwilę opanowa-nie.— Sądzę, że jest pan rozumnym młodzieńcem — ciągnął.— A więc nie wydaję się już panu niemądrym? — spytałem.— Nie cofam tego, co powiedziałem o ludziach, którzy uważają, że duchy zmarłych nie mogą tu powracać! To głupcy! — gwałtownie uderzał laską w ziemię.Wahałem się przez chwilę, a potem powiedziałem nagle:— Pan widział ducha!Wcale nie wydał się tym wstrząśnięty.— Ma pan rację, młodzieńcze — powiedział z wielką pewnością.— Dla mnie nie jest to sprawa suchej teorii.Nie potrzebuję szperać w starych księgach, aby wiedzieć, w co mam wierzyć.Ja wiem! Na własne oczy widziałem ducha zmarłej osoby, który stał tak blisko przede mną, jak pan teraz!Kiedy to mówił, oczy jego miały taki wyraz, jak gdyby rzeczywiście oglądały dziwy.Zrobił na mnie nieprzeparte wrażenie — zaczynałem mu wierzyć.— Czy to było straszne? — spytałem.— Jestem starym żołnierzem! Ja się nie boję!— Gdzie to było? — chciałem wiedzieć.Spojrzał na mnie nieufnie i zrozumiałem, że posunąłem się za daleko.— Proszę mi wybaczyć, że poniecham szczegółów — powiedział.— Nie mam prawa mówić więcej.Powiedziałem panu o tym, ponieważ nie znoszę, gdy się lekko traktuje ten temat.Proszę pamiętać, że spotkał pan bezwzględnie uczciwego starego człowieka, który twierdził.ręcząc słowem honoru.że widział ducha!Wstał, jakby uznał, że powiedział już dość.Właściwa mu powściągliwość, duma, oba-wa, by nie zostać wyśmianym, może nawet wspomnienie złośliwych kpinek nie byłyby tu bez znaczenia, z drugiej jednak strony, jak przypuszczam, rozwiązała mu język starcza gadatli-wość, poczucie samotności, potrzeba zrozumienia przez drugiego człowieka, a zapewne i sympatia dla mnie, do której sam się przyznał.Niemądrą byłoby rzeczą wywierać na niego nacisk.Miałem jednak nadzieję, że się z nim kiedyś znowu zobaczę.— Aby nadać większą wagę moim słowom oświadczył — pozwolę sobie podać panu moje nazwisko.Jestem kapitan Diamond, proszę pana.Służyłem w wojsku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL