[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Śpieszy nam się.- Zrobię, co w mojej mocy.Rudy uśmiechnął się.- Koleś, będziesz musiał wycisnąć z tej gabloty, ile się da, żeby gnała tak, jak my tego chcemy.- Uhm - dodał mały.- W El Portal mam chorą żonę.Dostaliśmy telegram, że kto wie, czy nie kopnie w kalendarz, więc chcę się tam dostać jak najszybciej.- Bardzo mi przykro - rzekł na to Johnny i zaraz dodał: - Nie boję się dać po garach.- To dobrze - powiedział duży.- Poznajmy się.Mów mi Rudy; to praktycznie jedyne imię, jakie mam.Ten tu chudzielec, mój kolega, to George.A ty jak się nazywasz?- Johnny.- Dobra, Johnny.Szamiemy i jedziemy.Przyszedł barman z kanapkami.Spałaszowali je i wlali w siebie kawę.Barman obserwował ich z uniesionymi brwiami: nigdy w życiu nie widział nikogo, kto by jadł w takim pośpiechu.Wstali.Rudy rzucił na ladę dolara.- W porządku? - spytał.- Jeszcze będzie dla pana reszta.- Zatrzymaj ją.Idź do jakiejś dobrej restauracji i zamów sobie lunch.Tamci dwaj szli tak szybko, że Johnny ledwo mógł za nimi nadążyć.Rudy zapłacił za benzynę, następnie on i George usiedli na tylnym siedzeniu.Johnny wskoczył za kierownicę i z rykiem zapuścił motor.Co to była za fura! Nie prowadził takiej od czasu, gdy był na pierwszym roku w college’u, kiedy jeszcze rynek nieruchomości miał się dobrze i jego tato dysponował kupą pieniędzy.Barman stanął w drzwiach wejściowych, kiedy Johnny mijał budynek restauracji.- Szczęściarz, co? - zawołał.- Ma się rozumieć - odparł Johnny.W kilka chwil Johnny zostawił to małe arizońskie miasteczko z przydrożną knajpą daleko za sobą.We wstecznym lusterku widział, jak Rudy i George, rozprostowawszy nogi, rozwalili się na poduszkach, z kapeluszami nasuniętymi na oczy.Oba ptaszki były rzeczywiście nieźle zmordowane; już prawie spali.W pewnym momencie Rudy usiadł nagle i wychyliwszy się do przodu, rzucił okiem na deskę rozdzielczą.- Dobra robota, koleś - powiedział.- George miał rację - nie wyglądasz na takiego, co to boi się, że mu opona eksploduje.No i bez obaw.To są świetne gumy.Pruj dalej.Johnny przytaknął i Rudy ponownie ułożył się do snu.Johnny zwalniał, gdy przejeżdżali przez meksykańskie wioski.W kilku miejscach widział niskie indiańskie chaty i siedzące przed nimi grube kobiety.Nie było miast w tej wyludnionej okolicy; tylko garść Meksykan i Indian w gigantycznej dolinie, otoczonej pasmem gigantycznych lawendowych gór.Z jakiegoś powodu ruch na międzystanowej drodze był niewielki i gdy Johnny zobaczył wolno jadący samochód, zmniejszył nieco szybkość, następnie zwalniał stopniowo, aż prawie stanął.George ani na moment nie przestał chrapać, ale Rudy usiadł natychmiast.- Nie zatrzymuj się - polecił szorstko.Johnny wskazał palcem: autostopowiczka w luźnych, brązowych spodniach i zielonym swetrze walczyła z dwoma mężczyznami, usiłującymi wciągnąć ją do swego auta.Za kierownicą siedział trzeci mężczyzna; prowadził wóz z minimalną prędkością, przyśpieszając nieznacznie, ilekroć dziewczyna, próbując uciec, wyrwała się do przodu.- Nieźle sobie radzi - skomentował Rudy.- Mała przejażdżka dobrze jej zrobi.Jedź dalej.- Nie - odparł Johnny, wciskając pedał hamulca.- Nie pojadę dalej.Odwrócił się i spojrzał prosto w chłodne, szare oczy Rudego.Ujrzał, jak zaciskają się pięści tamtego; jak falują olbrzymie mięśnie pod rękawem marynarki, ale nie przeląkł się.Dziewczyna potrzebuje pomocy i ją otrzyma.- Dobra - powiedział Rudy ze znużeniem, odwracając głowę.Potem uśmiechnął się i dodał: - To twoja zabawa, Johnny, ty stary draniu.Zobaczymy, jak sobie dajesz radę.Johnny wyskoczył z auta i pobiegł w stronę walczącej z napastnikami dziewczyny.Mężczyźni puścili ją, widząc, że Johnny się zbliża, i jeden z nich uniósł pięści.- Trzymaj się od tego z dala, przyjacielu.Tak będzie lepiej dla ciebie - powiedział jeden z nich.- To moja dziewczyna i właśnie próbowała nawiać.Johnny zawahał się.Mężczyźni wyglądali na twardych.Ale nie dziewczyna; wprost przeciwnie.Przypominała mu niektóre z tych dziewcząt, z którymi chodził do szkoły tam, w Ohio.- Co ty na to, siostrzyczko? - zapytał.- Nigdy wcześniej nie widziałam tych mężczyzn.- To kłamstwo.- Dobra - powiedział Johnny.- Zostawcie dziewczynę w spokoju.Spadajcie stąd.- Co ty powiesz! - odezwał się mężczyzna w samochodzie.Dwaj, którzy zmagali się wcześniej z dziewczyną, doskoczyli teraz do Johnny’ego.Jeden uderzył go za uchem, aż nim obróciło o sto osiemdziesiąt stopni; drugi trzykrotnie mocno go kopnął.W pewnej chwili któryś z nich uderzył go w szczękę i Johnny upadł.Ale wszystko w nim już wrzało, podniósł się więc, by walczyć dalej.Trzeci mężczyzna wyskoczył z samochodu i przyłączył się do bójki.Johnny nigdy wcześniej nie widział tylu atakujących pięści naraz, ale w końcu udało mu się wyprowadzić solidny cios i jeden z mężczyzn wycofał się z walki, trzymając się za brzuch.Johnny ponownie znalazł się na ziemi.Siedział oszołomiony, patrząc na rażący błękit nieba.Ku jego wielkiemu zaskoczeniu Rudy z szerokim uśmiechem na piegowatej twarzy pojawił się w polu widzenia.- Niezbyt ci to wychodzi, Johnny - powiedział.Następnie zwrócił się do dwóch mężczyzn, czekających, aż Johnny wstanie: - Hola, hola.Wy dwaj, chłopcy, robicie się zbyt nieokrzesani.Nie wolno tak się bawić.- Odrzucił do tyłu głowę i wybuchnął śmiechem.Mężczyźni spojrzeli po sobie niepewnie.Rudowłosy był wielki jak wół i sprawiał wrażenie niezłego twardziela.- Ty, dziecinko - zwrócił się Rudy do dziewczyny - oświeć nas w kilku słowach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL