[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bez słowa ruszyła śladem Okrągłej Twarzy.Chyba powinienem pójść z nią, jednak wizja Szamockiego odjeżdżającego w siną dal w charakterze zakładnika trochę za bardzo mną wstrząsnęła.Wybrałem naszego bewupa.– Czarek?Nic, żadnej reakcji.Błysnąłem mu w twarz światłem latarki.I od razu pożałowałem: wyglądała jak prześcieradło z reklamy najlepszego proszku, a zaschnięte plamy krwi na bandażach zdążyły nabrać brudnego odcienia starej rdzy.Inaczej mówiąc: aż się prosił o najszybszą z karetek świata.Byłem zły na Kaśkę, zrozumiałem jednak, dlaczego wyskoczyła z tak dziwaczną propozycją.Powlokłem się w kierunku wozu trzeciej drużyny.Kierowca UAZ-a zerknął na mnie ponuro znad żarzącego się papierosa.Patrycja, pochłonięta oględzinami kolejnego banknotu, nawet nie podniosła wzroku.Miałem ochotę przystanąć na chwilę i opowiedzieć kawał o blondynce, sprawdzającej autentyczność forsy pięć minut po odjeździe ciężarówki, którą za ową forsę sprzedała.W porę jednak przypomniało mi się, że wciąż mamy karty przetargowe: dwóch potencjalnych zakładników i bewupa na sprzedaż.Gdyby trafiła na pomalowany zieloną farbą papier toaletowy.Chybabym się zbłaźnił z tym dowcipem.Darowałem go więc i sobie, i Patrycji.Pomysł na zrobienie z siebie dużo większego głupka już wykluwał się w mojej głowie.Niesprecyzowany jeszcze, lecz wyczuwalny.Czułem, że zrobię coś idiotycznego, i chyba chciałem zostawić sobie jakiś skromny zapas wiary we własną inteligencję.–.bo to mimo wszystko bardziej ryzykowne – usłyszałem mało radosny głos Studenta.Nigdy jakoś nie kojarzył mi się z eksplozjami świetnego humoru i nie od razu zdałem sobie sprawę, na czym w tym akurat przypadku polega różnica.Ale była i natychmiast ją wyczułem.–Nie znamy ich, a na rogatkach różnie bywa.Może dojść do strzelaniny i wtedy naprawdę mogą potraktować naszych chłopaków jak zakładników.– Może – zgodziła się Kaśka.– Ale to przynajmniej szansa.Większa – poprawiła się niechętnie.– Za parę godzin mogą już nie żyć.Obaj.– Bez przesady.Lechowski dostał tylko w nogę.Wiem, że to boli, ale.Jak sądzisz, Adam?Adam.No proszę.Pyta mnie o zdanie i martwi się o rannych.Bo to było to – wyraźnie akcentowana troska o nich.Już wiedziałem, co mi tak nie pasuje.Tyle że nie czyniło mnie to dużo mądrzejszym.Fakt, nigdy przedtem nie przyłapałem go na zaprzątaniu sobie głowy losem kolegów.Ale też pierwszy raz mieliśmy na karku takich, którzy akurat umierali.I o których życiu lub śmierci to nam przyszło decydować.– Nie jestem w temacie – mruknąłem.– Zastanawiamy się, ile osób ma jechać z Turkmenami – wyjaśniła Kaśka.– Czy Lechowski też, czy tylko my troje.Powiedziała to tak zwyczajnie, że nie od razu zrozumiałem.Dotarło do mnie jednak na tyle wcześnie, że darowałem sobie złośliwe pytanie o cudowną przemianę Afgańczyków w Turkmenów.– Troje? My?– Mam z nimi jechać.– Nie siliła się na sztuczny spokój i właśnie tym zbiła mnie z tropu.Udawanie czegokolwiek uruchomiłoby wszelkie możliwe dzwonki alarmowe w mej głowie, ale ona niczego nie udawała: wyglądała jak ktoś, komu kazano podjąć trudną decyzję i kto podjął ją, a teraz się martwi.– Ich warunek – wtrącił szybko Student, wskazując milczącego Azjatę, stojącego trzy kroki dalej.– Kobietom łatwiej się ufa i trudniej się do nich strzela.Wezmą wóz po dobrej cenie i podrzucą Szamockiego w bezpieczne miejsce, ale tylko jeśli Kaśka z nimi pojedzie.– Odbiło ci? – Zignorowałem go: patrzyłem na nią.– Jest jeszcze druga sprawa – pociągnął Student.– Kleczko.Facet zupełnie nie nadaje się do takiej roboty.Pierwsze pytanie – i po nich.Wsypie najpierw Turkmenów, a potem nas wszystkich.Tam musi być ktoś.– zawahał się, po czym lekko uśmiechnął – ktoś z jajami.– Ona nie ma jaj.– Nadal kleiłem się spojrzeniem do nieruchomej, kobiecej twarzy.– Coś o tym wiem.Księżyc świecił, nieopodal Patrycja posługiwała się latarką, z otwartego włazu bewupa sączył się słaby poblask.Ale było zbyt ciemno na zaglądanie w głąb oczu i dalej, w ludzką duszę.Nie, wróć: w kobiecą.Intencje faceta łatwiej byłoby mi rozgryźć.– Pojadę z nimi – powiedziała cicho.Zbyt cicho, bym potrafił odróżnić spokój i stanowczość od rezygnacji.– Chyba zgłupiałaś.– Też chce coś z tego mieć – wzruszył ramionami Student.– A umowa była jasna: nadplanowi łapią się na dolę ze sprzedanych bewupów.Daj dziewczynie zarobić.Cholera.Zupełnie o tym zapomniałem.Nie miała jaj, więc myślała głową.Nie tak jak faceci.To, co brałem za współczucie, mogło być podszyte chłodną kalkulacją.Tylko podszyte – już trochę zbyt wysoko ją ceniłem, by wątpić, że od współczucia się zaczęło – ale jednak.Chciała pomóc rannym, zaczęła negocjować, rozmowa zeszła na pieniądze no i.– Nie musisz tego robić.Miałem za dużo bezradności w głosie.Oboje od razu wyczuli okazję.– Adam, bezdomnej sąd nie przyzna opieki nad dzieckiem.Jak sprzedamy wóz i te programatory, będę miała i na mieszkanie, i na dobrego prawnika.Strzał w okienko bramki, nie do obrony.Ilona powiedziałaby dokładnie to samo.Rozdarłaby na strzępy każdego, kto stanąłby między nią a Olafem.– Powinna dostać tę forsę – dorzucił od siebie Student.– Zostawią rannych, więc nie ma cudów, by koło sprawy nie zrobił się jeszcze większy smród.Musimy być jedną drużyną, by przetrwać śledztwo.A ona nikogo nie zabiła.Bez pieniędzy nie ma powodu być lojalna.– Odczekał chwilę.– Ja jak ja, ale Patrycja, Chudzyński, reszta.Nie pójdą na takie ryzyko.– Znów odczekał chwilę.– Zabiją ją, jeśli nie udowodni, że jest z nami.Popatrzyłem na zegarek.Fosforyzował w ciemności, ale chyba tyle z niego odczytałem: że nadal go mam na przegubie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL