[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skrzyde³ pilnowali ciê¿kozbrojni.Lecz wielkiej,prze³amuj¹cej szar¿y jeŸdŸców na wehfetach nie zdo³a³y zatrzymaæ strza³y z³uków — i dosz³o do wybuchu paniki.Paniki! Na ogromnej przestrzeni le¿elizabici ludzie, którzy uciekali.Rany najczêœciej w plecach, prawie ¿adnychtrupów nieprzyjaciela.Ucieczka, powszechna, wielka ucieczka donik¹d, byledalej.Potem ci, co prze¿yli, potwierdzili ¿e tak by³o naprawdê.Z po³¹czonychsi³ okrêgu ocala³o to tylko, co zdo³a³ wyprowadziæ stoj¹cy na prawym skrzydleAmbegen.Jedyny, który stan¹³ na wysokoœci zadania.Bo ona i Rawat zawiedli.SpóŸnili siê.Prawda, ¿e nie z w³asnej winy.Przez trzy dni siedzieli wlesie, bez ma³a z d³oñmi na chrapach koni — bo bywa³y chwile, gdy byleparskniêcie mog³o zdradziæ ich obecnoœæ przed zgrajami srebrnych Alerów.Setkii tysi¹ce maszerowa³y pod Alkawê.Mogli tylko patrzeæ, a i to ukradkiem.Tereza wci¹¿ pamiêta³a wyraz twarzy Ambegena, gdy razem z Rawatemprzyprowadzili mu piêædziesiêciu jeŸdŸców, trochê koni jucznych i luŸnych, orazdwudziestu paru, zgarniêtych po drodze, ocala³ych z pogromu niedobitków.Woczach zmêczonego, przygnêbionego klêskami komendanta jedynej ocala³ej stanicy,by³a to istna armia.I to dowodzona przez dwoje — a¿ dwoje! — dobrych,doœwiadczonych oficerów.Nie mog¹c siê uwolniæ od ponurych wspomnieñ, odrzuci³a przykrycie i wsta³a.Podesz³a do ognia, gdzie pó³nadzy ¿o³nierze suszyli odzienie i buty.Ciep³o,panuj¹ce w szopie, by³o ciep³em zdradliwym.Przynosi³o ulgê przemarzniêtymcia³om, ale roztapia³o zlodowacia³y œnieg, nadaj¹cy sztywnoœæ p³aszczom,derkom, spódnicom i obuwiu.Pospiesznie zrobiono jej miejsce.Usiad³a i tak¿e œci¹gnê³a przemoczone buty.Wysunê³a bose stopy w stronê ognia.Rozmowy, jeszcze przed chwil¹ ¿ywo prowadzone, przygas³y.¯o³nierze milczeli,unikaj¹c jej wzroku, zapatrzeni w p³omienie.Wreszcie ten, który w zagajnikumówi³, ¿e mu zimno, mo¿e œmielszy, a mo¿e g³upszy po prostu od innych,powiedzia³:— Wasza godnoœæ, my.nie chcemy siê buntowaæ, to nie dlatego.Ja, to znaczymy, byœmy chcieli wiedzieæ, po co tu w³aœciwie jeŸdzimy? Jak bêdziemywiedzieæ.— To co? — przerwa³a spokojnie.Znów zaleg³a cisza.— To nic, pani — mrukn¹³ wreszcie ¿o³nierz.— To.bêdziemy wiedzieæ.— Setnik Rawat przyzwyczai³ was do pogawêdek — stwierdzi³a.— JeŸdzimy tutaj,bo tak mi siê podoba.Dowodzê tym oddzia³em i jeœli jutro wydam taki rozkaz, touderzymy na piêciuset Alerów, albo uciekniemy przed dwoma.Czy jest tutaj ktoœ,kogo do wojska wcielono na si³ê?Odpowiedzia³a jej cisza.— A mo¿e jest ktoœ, kto nie wiedzia³, ¿e w wojsku oficerowie wydaj¹ rozkazy,gdy ¿o³nierze je tylko wykonuj¹? Cisza.— Jednoosobowe dowodzenie nie jest moim wymys³em — podsumowa³a.— Nieudolnychdowódców usuwa siê, i w ten sposób nie mog¹ dowodziæ.A dlaczego mnie nieusuniêto?Cisza.— Bo nie jestem nieudolnym dowódc¹ — znowu sama udzieli³a odpowiedzi.—Dlaczego nikt nigdy nie przyszed³ do mnie w stanicy, poza s³u¿b¹, ¿eby sobiepogadaæ? Nie pamiêtam, bym kiedykolwiek tego zabroni³a.Powiem wam, dlaczego:bo w stanicy nie dowodzê wami tak, jak na wyprawie, wy zaœ chcielibyœcie gadaæze mn¹ tylko o moim dowodzeniu.A tego jednego nie lubiê, bo dowodzê dobrze inie znam nikogo, kto móg³by mi udzieliæ lepszej rady, ni¿ udzielê sama sobie.Bêdziecie wiêc robiæ to, co wam ka¿ê i wtedy wszystko bêdzie dobrze.Nigdy nieskarci³am ¿o³nierza, który wykona³ rozkaz.Ale mo¿e to ma³o? Mo¿e powinnamnagradzaæ?Wsta³a.— No dobrze, wystarczy — orzek³a, zabieraj¹c swoje, wci¹¿ jeszcze mokre, buty.— Wyt³umaczy³am siê przed wami, ale tylko ten jeden raz.Wróci³a na swoje siano, owinê³a siê p³aszczem i derk¹, po czym szybko zasnê³a,nie martwi¹c siê o nocne warty, których wystawienie by³o obowi¹zkiemdziesiêtników.10.Ambegen chcia³ wracaæ do Erwy — i nie móg³.Najpierw nie rozumia³, dlaczego po raz drugi wzywa siê go do Toru, gdynajbardziej potrzebny jest w stanicy.Ale szybko sta³o siê jasne, ¿e zosta³g³Ã³wnym kandydatem do objêcia funkcji komendanta okrêgu, z czym zwi¹zany by³awans do stopnia nadsetnika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL