[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naraz zatrzasnął drzwi.- To wy pewno kurier z Budapesztu? - zagadnął bez wstępu.Bukowy wzruszył ramionami.- Po prostu wracam do Polski.Bo chyba wiecie, że w Budapeszcie już Niemcy.- Wiem, wiem - rzucił pojednawczo.- A wy niepotrzebnie się boicie.My swoi.Siadajcie - szerokim ruchem wskazał ławę.- Właśnie - powiedział z rozwagą Bukowy - nie wiem, z kim rozmawiam.- Nie domyślacie się?.No, siadajcie, siadajcie.Bukowy usiadł na skraju.- Domyślać to się domyślam.Partyzanci?- No.widzicie.- Przysunął bliżej opleciony wikliną gąsiorek.- Napijecie się?- Nie, dziękuję.Jestem cholernie zmęczony.Już tydzień jak wyszedłem z Pesztu.- Rozumiem - mruknął tamten i napełnił aluminiowy kubek.Zapachniało cierpkim winem.Pił drobnymi łykami.- Pewno mieliście ciężką drogę.- Cholernie ciężka.- Spotkaliście naszych?- Tak.I ruskich spadochroniarzy.- Tak.Teraz już niemal co dzień nowe zrzuty.- Nagle jego połyskliwe oczy baczniej drasnęły Bukowego: - A wy do Zakopanego?- Tak.Naraz jego głos nabrał ostrości.- Jak się nazywacie? Bukowy spojrzał zdziwiony.- Czy to ma jakieś znaczenie? Tamten uśmiechnął się przekornie.- Może.Bo to zawsze lepiej wiedzieć, z kim człowiek ma do czynienia.Bukowy mimo woli spojrzał na drzwi.Przez szpary widać było zalany słońcem śnieżny stok i zwisające z okapu sople.Były tak jasne, jak gdyby toczone z samego blasku.- Ten, który mnie tu przyprowadził, mówił, że mnie zna.I ja znam jego ojca, gajowego ze Stabejki.Więc.- Wiem - przerwał mu człowiek w skórzanej kurtce.- Ale ja dużo słyszałem o waszych kurierach.- Od kogo?- Od pewnego szofera z Dobszyny.- Mika? - zawołał zdumiony Bukowy.- Właśnie od Mika - powiedział tamten, potrząsając głową.- A wy to tacy ostrożni, że aż dziw.- Od Mika? - powtórzył wesoło Bukowy.- A gdzie on teraz? W Budapeszcie mówili, że go aresztowali.To były wiadomości sprzed dwóch miesięcy.- To prawda, że go aresztowali, ale po tygodniu puścili.Widocznie chcieli go śledzić, żeby znaleźć ślad do was, ale on prysnął w góry, do partyzantów.- Gdzie on teraz jest? - zapytał Bukowy radośnie podniecony.Człowiek w skórzanej kurtce rozłożył ręce.- Żebym to ja wiedział.Pewno gdzieś w Niżnych Tatrach, pod Diumbirem.Byłem z nim razem w brygadzie Janosika.Świetny chłop.A potem przenieśliśmy się tutaj.- Jeżeli go zobaczycie, to powiedzcie, żeście spotkali Bukowego.I pozdrówcie go ode mnie, ale tak od serca.Mężczyzna wyciągnął wielką, osypaną ciemnym włosem dłoń.- To wy Bukowy.Miko najwięcej o was opowiadał.Ale się chłop ucieszy, ale się ucieszy.W tym momencie za drzwiami usłyszeli zbliżających się ludzi.Ktoś kogoś głośno zawołał.Ktoś mówił przytłumionym głosem.Człowiek w skórzanej kurtce zerwał się, podszedł do drzwi i pchnął je mocno.- Co tam, chłopcy? - zawołał nie wychodząc z koliby.- Panie kapitanie, panie kapitanie - wołał ktoś z dołu.- Nasi rozbili pod Pribeliną cały oddział hlinkowców.Trzech zabitych.Jeden ranny.A jednego prowadzą.Wnet w jasnej ramie drzwi Bukowy zobaczył trzech zbliżających się ludzi.Dwóch młodych słowackich górali prowadziło mężczyznę ubranego w zielony, myśliwski strój.Jeniec jak tylko ujrzał przed sobą dowódcę oddziału, zawołał wzburzonym głosem:- Panie kapitanie, to jakieś nieporozumienie.Ja nic nie mam wspólnego z hlinkowcami.Ja tam byłem zupełnie przypadkowo.Bukowy drgnął.Głos zbliżającego się człowieka wydał mu się dziwnie znajomy.Wytężył więc wzrok i przyglądał się jego sylwetce odbijającej się ostro od oślepiającego tła śnieżnych pól.Pod światło nie mógł zobaczyć jego twarzy, lecz i sylwetka przypominała mu kogoś.Dopiero gdy tamten wszedł do koliby i obrócił się bokiem, Bukowy zdumiał się jeszcze bardziej.Poznał Hubla.Ten był tak wzburzony, że nie zauważył siedzącego za stołem Bukowego.- Ja tam byłem zupełnie przypadkowo - zawołał - Prosiłem ich, żeby mnie podwieźli autem.- A kto wy jesteście? - zapytał ostro kapitan.- Ja.- zastanowił się na ułamek chwili.- Urzędnik z Bratysławy.Byłem w Mikulaszu i prosiłem ich, żeby mnie podwieźli do Pribeliny.Przyjechałem w sprawie kupna drzewa.- Kłamiesz! - zawołał młody góral, ciemny, ogorzały, o twarzy rumianej jak u dziecka.- On kłamie, panie kapitanie - zwrócił się do dowódcy.- Słyszeliśmy, jak im rozkazywał.- Siedział w szoferce, na honorowym miejscu - dodał z boku drugi partyzant, niski chłopiec o kabłąkowatych nogach.- Siedziałem w szoferce, bo tam mnie posadzili - odparł Hubl arogancko.- Spokojnie! - osadził go kapitan.- Macie jakieś dokumenty?Hubl sięgnął do wewnętrznej kieszeni myśliwskiej kurtki tak zamaszystym ruchem, jakby za chwilę miał wyjąć niezbity dowód swej niewinności, lecz dłoń jego utknęła jak w smole.- Co za pech - powiedział już ciszej.- Może wypadły mi podczas tej szarpaniny.- Kłamiesz - prychnął mu w twarz partyzant.- Pewno je wyrzuciłeś w krzaki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL