[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pas bolesnie wpil musie w piers.- Yen? Mozesz zlapac oparcie? Nogami? Mozesz cos zrobic nogami?- Tak - jeknela.- Pomajtac.Geralt spojrzal w dól, na rzeke, kotlujaca sie wsród ostrych glazów, o któreobijaly sie, wirujac, nieliczne belki mostu, kon i trup w jaskrawych barwachCaingorn.Za glazami, w szmaragdowym, przejrzystym odmecie, zobaczylwrzecionowate cielska wielkich pstragów, leniwie poruszajacych sie w pradzie.- Trzymasz sie, Yen?- Jeszcze.tak.- Podciagnij sie.Musisz zlapac oparcie.- Nie.moge.- Dajcie line! - wrzeszczal Jaskier.- Co wyscie, poglupieli? Spadna obydwoje!- Moze i dobrze? - zastanowil sie niewidoczny Gyllenstiern.Most zatrzeszczal i obsunal sie jeszcze bardziej.Geralt zaczal tracic czucie wpalcach, zacisnietych na rekojesci sztyletu.- Yen.- Zamknij sie.i przestan wiercic.- Yen?- Nie mów tak do mnie.- Wytrzymasz?- Nie - powiedziala zimno.Nie walczyla juz, wisiala mu na plecach martwym,bezwladnym ciezarem.- Yen?- Zamknij sie.- Yen.Wybacz mi.- Nie.Nigdy.Cos pelzlo w dól, po balach.Szybko.Jak waz.Emanujaca zimna poswiata lina, wyginajac sie i zwijajac, jak zywa, namacalaruchliwym koncem kark Geralta, przesunela sie pod pachami, zamotala w luznywezel.Czarodziejka, pod nim, jeknela, wciagajac powietrze.Byl pewien, zezaszlocha.Mylil sie.- Uwaga! - krzyknal z góry Jaskier.- Wyciagamy was! Niszczuka! Kennet! W góreich! Ciagnijcie!Szarpniecie, bolesny, duszacy ucisk naprezonej liny.Yennefer westchnelaciezko.Pojechali w góre, szybko, szorujac brzuchami o szurpate dyle.Na górze Yennefer wstala pierwsza.VII- Z calego taboru - rzekl Gyllenstiern - ocalilismy jeden furgon, królu, nieliczac wozu Rebaczy.Z oddzialu zostalo siedmiu luczników.Po tamtej stronieprzepasci nie ma juz drogi, jest tylko piarg i gladka sciana, jak dalekopozwala widziec zalom.Nie wiadomo, czy ocalal ktokolwiek z tych, co zostali,gdy most sie zawalil.Niedamir nie odpowiedzial.Eyck z Denesle, wyprostowany, stanal przed królem,utkwiwszy w nim blyszczace, zgoraczkowane oczy.- Sciga nas gniew bogów - powiedzial wznoszac rece.- Zgrzeszylismy, króluNiedamirze.To byla swieta wyprawa, wyprawa przeciw zlu.Bo smok to zlo, tak,kazdy smok to wcielone zlo.Ja zla nie mijam obojetnie, ja rozgniatam je podstopa.Unicestwiam.Tak, jak kaza bogowie i Swieta Ksiega.- Co on plecie? - zmarszczyl sie Boholt.- Nie wiem - rzekl Geralt, poprawiajac uprzaz klaczy.- Nie pojalem ni slowa.- Badzcie cicho - powiedzial Jaskier.- Staram sie to zapamietac, moze da siewykorzystac, gdy sie dobierze rymy.- Mówi Swieta Ksiega - rozwrzeszczal sie na dobre Eyck - ze wynijdzie zotchlani waz, smok obrzydly, siedem glów i dziesiec rogów majacy! A nagrzbiecie jego zasiadzie niewiasta w purpurach i szkarlatach, a puchar zlotybedzie w jej dloni, a na czole jej wypisany bedzie znak wszelkiego iostatecznego kurewstwa!- Znam ja! - ucieszyl sie Jaskier.- To Cilia, zona wójta Sommerhaldera!- Uciszcie sie, panie poeto - rzekl Gyllenstiern.- A wy, rycerzu z Denesle,mówcie jasniej, jesli laska.- Przeciw zlu, królu - zawolal Eyck - trzeba wystapic z czystym sercem isumieniem, z podniesiona glowa! A kogo my tu widzimy? Krasnoludów, którzy sapoganami, rodza sie w ciemnosciach i klaniaja sie ciemnym mocom! Czarownikówbluznierców, uzurpujacych sobie boskie prawa, sily i przywileje! Wiedzmina,który jest wstretnym odmiencem, przekletym, nienaturalnym tworem.Dziwicie sie,ze spadla na nas kara? Królu Niedamirze! Siegnelismy granic mozliwosci! Niewystawiajmy na próbe bozej laskawosci.Wzywam was, królu, byscie oczyscili zplugastwa nasze szeregi, zanim.- O mnie ani slowa - zalosnie wtracil Jaskier.- Ani slówka o poetach.A taksie staram.Geralt usmiechnal sie do Yarpena Zigrina glaszczacego powolnym ruchem ostrzezatknietego za pas topora.Krasnolud, ubawiony, wyszczerzyl zeby.Yenneferodwrócila sie demonstracyjnie, udajac, ze rozdarta az po biodro spódnicafrasuje ja bardziej niz slowa Eycka.- Przesadzilismy nieco, panie Eyck - odezwal sie ostro Dorregaray.- Chociazniewatpliwie ze szlachetnych pobudek.Za niepotrzebne zgola uwazamuswiadamianie nam, co myslicie o czarodziejach, krasnoludach i wiedzminach.Choc, jak sadze, wszyscysmy juz przywykli do takich opinii, ani to grzeczne,ani rycerskie, panie Eyck.A juz zupelnie niepojete po tym, kiedy to wy, niekto inny, biegniecie i podajecie magiczna elfia line zagrozonym smierciawiedzminowi i czarodziejce.Z tego, co mówicie, wynika, ze raczej powinnisciesie modlic, by spadli.- Psiakrew - szepnal Geralt do Jaskra.- To on podal te line? Eyck? NieDorregaray?- Nie - mruknal bard.- To Eyck, to faktycznie on.Geralt pokrecil glowa z niedowierzaniem.Yennefer zaklela pod nosem,wyprostowala sie.- Rycerzu Eyck - powiedziala z usmiechem, który kazdy prócz Geralta mógl wziacza mily i zyczliwy.- Jakze to? Jestem plugastwo, a wy ratujecie mi zycie?- Jestescie dama, pani Yennefer - rycerz sklonil sie sztywno.- A waszaurodziwa i szczera twarz pozwala wierzyc, ze wyrzekniecie sie kiedysprzekletego czarnoksiestwa.Boholt parsknal.- Dziekuje wam, rycerzu - rzekla sucho Yennefer.- I wiedzmin Geralt tez wamdziekuje.Podziekuj mu, Geralt.- Predzej mnie szlag trafi - wiedzmin westchnal rozbrajajaco szczerze.- Za coniby? Jestem plugawy odmieniec, a moja nieurodziwa twarz nie rokuje zadnychnadziei na poprawe.Rycerz Eyck wyciagnal mnie z przepasci niechcacy, tylkodlatego, ze kurczowo trzymalem sie urodziwej damy.Gdybym sam tam wisial, Eycknie kiwnalby palcem.Nie myle sie, prawda, rycerzu?- Mylicie sie, panie Geralcie - powiedzial spokojnie bledny rycerz.- Nikomubedacemu w potrzebie nie odmawiam pomocy.Nawet komus takiemu jak wiedzmin.- Podziekuj, Geralt.I przepros - powiedziala ostro czarodziejka.- Wprzeciwnym razie potwierdzisz, ze przynajmniej w odniesieniu do ciebie Eyckmial zupelna racje.Nie potrafisz wspólzyc z ludzmi.Bo jestes inny.Twójudzial w tej wyprawie jest pomylka.Przygnal cie tu bezsensowny cel.Sensowniebedzie wiec odlaczyc sie.Sadze, ze sam juz to zrozumiales.A jezeli nie, towreszcie zrozum.- O jakim to celu mówicie, pani? - wtracil sie Gyllenstiern.Czarodziejkaspojrzala na niego, nie odpowiedziala.Jaskier i Yarpen Zigrin usmiechneli siedo siebie znaczaco, ale tak, by czarodziejka tego nie dostrzegla.Wiedzmin spojrzal w oczy Yennefer.Byly zimne.- Przepraszam i dziekuje, rycerzu z Denesle - sklonil glowe.- Wszystkim tuobecnym dziekuje.Za pospieszny ratunek udzielony bez namyslu.Slyszalem,wiszac, jak jeden przez drugiego rwaliscie sie do pomocy.Wszystkich tuobecnych prosze o wybaczenie.Wyjawszy szlachetna Yennefer, której dziekuje, onic nie proszac.Zegnam.Plugastwo z dobrej woli opuszcza kompanie.Boplugastwo ma was dosyc.Bywaj, Jaskier.- Ejze, Geralt - zawolal Boholt.- Nie strój fochów niby dzieweczka, nie rób zigly widel.Do diabla z.- Ludzieeeee!Od strony gardzieli wawozu biegl Kozojed i kilku holopolskich milicjantówwyslanych na zwiady.- Co jest? Czemu on tak sie drze? - uniósl glowe Niszczuka.- Ludzie.Wasze.milosci.- dyszal szewc.- Wykrztusze, czlowieku - powiedzial Gyllenstiern, zaczepiajac kciuki o zlotypas.- Smok! Tam, smok!- Gdzie?- Za wawozem.Na równym.Panie, on.- Do koni! - zakomenderowal Gyllenstiern.- Niszczuka! - wrzasnal Boholt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL