[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem okaza³o siê, ¿e mia³ i tak sporoszczêœcia - szerokopupa urzêdniczka za³atwi³a jego sprawê w rekordowym czasieszeœciu godzin.Odmownie.Holgarowi pociemnia³o w oczach, w bia³y dzieñ zobaczy³ mrugaj¹ce filuterniegwiazdy, wszystko zawirowa³o jak szalone.Ostatkiem tchu szepn¹³ „mg³awica."- Mg³awica Andromedy? - pobrzêkuj¹cy metalicznie urzêdowy g³os zza biurkazadŸwiêcza³ nieoczekiwanie ³agodnie - to bêdzie mo¿liwe za jakiœ miesi¹c.Sampan rozumie, taki t³ok na szlakach.To by³a, mizerna bo mizerna, ale zawsze szansa.Zrezygnowane „tak" Holgara,który zamierza³ wybraæ siê w okolice Vegi, zosta³o momentalnie pochwycone przezs³u¿bowy magnetofon, szpule ruszy³y z piskiem i zacz¹³ siê normalny obiegurzêdniczej informacji - jeszcze raz komputery prze¿uwa³y w pamiêciachpersonalia Odkrywcy, symulatory refleksu i elektroniczny traser rozjarzy³y siêkontrolkami - wêdrówka œwiate³ wskazywa³a kierunek cyrkulacji danych.Przegl¹daj¹ca dossier Holgara urzêdniczka z nag³ym zainteresowaniem unios³ag³owê znad papierów: „to pan te krzemowe roœliny.? Po chwili przed odkrywc¹znalaz³a siê fili¿anka najprawdziwszej, pachn¹cej gorzko mocnej kawy i anidziewczyna, ani Jon nie spostrzegli nawet, jak minê³o nastêpnych szeœægodzin.Szerokopupa dziewczyna zosta³a za betonowymi os³onami kosmodromu - zegaryrozdzielni w rakiecie Odkrywcy zab³ys³y zielon¹ poœwiat¹.Rozruch, wstêpnyci¹g, przedmuchiwanie dysz, stabilizatory - wszystko w normie.Kolejn¹ podró¿w kosmos Jon zaczyna³ wspomnieniem kilkunastu ostatnich dni.Kolorowe kiecki blondyny doprowadza³y s¹siada (i jego kota) do sza³u, obajzmykali - jeden z zamkniêtymi oczyma, zaœ drugi z zadartym wœciekle ogonem -kiedy tylko Emi pokazywa³a siê zza rogu ulicy.Dla takiej chwili warto by³oposiedzieæ tê godzinkê czy dwie na ³awce przed domem.Za rzadkim, chuderlawymjak broda m³odzieniaszka ¿ywop³otem miga³ niesamowicie kolorowy, chodz¹cywiecheæ maków i b³awatków, za nim ci¹gn¹³ rój os, pszczó³ i wszelkiego innegolataj¹cego ta³atajstwa - za plecami Holgara s³ychaæ by³o cichy jêk i st³umionemiaukniêcie, a nastêpnie gwa³towny tupot butów i szum powietrza przecinanegowyprê¿onym jak struna ogonem.Ju¿ nawet znajduj¹c siê w centrum mg³awicyAndromedy Holgar uœmiecha³ siê jeszcze na samo to wspomnienie.Warto by³opocierpieæ samemu patrz¹c na to straszliwie niedobrane zbiegowisko kolorów,byle tylko tego cholernego typa z s¹siedztwa trochê podra¿niæ.Zreszt¹ w domudziewczyna doœæ szybko œci¹ga³a sukienkê i stawa³a siê wtedy ca³kiemsympatyczna.Zeby nie te jej kiecki.- Holgar ockn¹³ siê gwa³townie zrozmarzenia.Planeta, do której dolecia³, tak ¿ywo przypomnia³a mu Emi, ¿e jegopierwszym odruchem by³o naciœniêcie hamulca.Dopiero kiedy dziób statkuwykrêca³ siê z wolna w stronê s¹siedniego uk³adu planet, przysz³a refleksja, ¿eprzecie¿ ona siedzi teraz w biurze, i jak zwykle za³atwia interesantów:„niestety, proszê pana.Tam ju¿ nie mamy miejsc.Szlaki s¹ od kilkumiesiêcy zapchane do ostatnich granic, ludzie tylko lataj¹ i lataj¹ bezprzerwy, a wielu z nich nawet z kosmosu na Ziemiê nie wraca.Nie, tutaj tak¿emamy prawie sto tysiêcy zg³oszeñ."Holgar uspokoi³ siê - móg³ œmia³o l¹dowaæ.Wybra³ miejsce i, jak pszczo³a nadekolcie Emi, osiad³ miêdzy dwoma bajecznie kolorowymi wzgórzami.Do samego horyzontu ci¹gnê³y siê przeœwietlone s³oñcem p³yty i dziwaczne,szkliste konstrukcje graj¹ce wszystkimi odblaskami têczy.Feeria barwoszo³omi³a Odkrywcê - kolorowe b³yski narasta³y w jego stronê, rozpryskiwa³ysiê i gas³y, by ponownie zaœwieciæ parê metrów dalej.Ruch barw i blasków by³ jedynym ruchem w tym œwiecie, kolory by³y po prostusamoistne - bez kwiatów, ptaków czy motyli.Nic tutaj nie zmienia³o swojegomiejsca, a jednak zdawa³o siê, ¿e ca³a planeta dr¿y i p³ynie.Trudno to mo¿ezrozumieæ komuœ, kto nigdy nic podobnego nie widzia³, lecz te olbrzymieprzestrzenie szklanych na pozór p³yt i dziwacznych form têtni³y jakimœ utajonym¿yciem, kry³y w sobie - pocz¹tkowo dla Jona niepojête-wyczekiwanie.W tletêczuj¹cych ska³ i fantazyjnych budowli brakowa³o mu tylko mieszkañcówplanety.Przemierza³ j¹ wzd³u¿ i wszerz, bada³ kolejne, coraz dziwniejszedomy - wszêdzie by³y tylko barwne konstrukcje z opalizuj¹cego szkliwa, jedynymdŸwiêkiem by³o echo kroków Odkrywcy i chrzêst delikatnych p³ytek rozgniatanychna miazgê okutymi butami pró¿niowego skafandra.Wszystko tutaj by³oniewiarygodnie kruche i ³amliwe-mozaiki na œcianach maleñkich domków mêtnia³ydotkniête i z krótkim, przenikliwym dŸwiêkiem rozsypywa³y siê w kolorowy py³,pobliskie œwiat³a jak w panice pierzcha³y, gas³y coraz dalej i dalej.Rozczarowany Odkrywca wraca³ do rakiety, przelatywa³ setki kilometrów by winnym miejscu zebraæ nowe dane i.nadal nic nie wiedzia³.Wœcieka³ siêsiadaj¹c przed pulpitem komputera - denerwowa³ go niezmiennie ten elektronicznyidiota, który ubzdura³ sobie, ¿e mieszkañcy planety uznanej przez Holgara zaopuszczon¹ ¿yj¹ i, co by³o jeszcze bardziej nie do przyjêcia, s¹ równie³amliwi, jak ich domy.Z uporem godnym wysoko wykwalifikowanego ziemskiegourzêdnika - specjalisty od Spraw Nikomu Niepotrzebnych wywleka³ wci¹¿ noweargumenty i dowody na poparcie swoich bezpodstawnych domniemañ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL