[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie jestes bowiem Passamaquody i imie twoje nie Izmael.I tym razem Indianin nie dal poznac po sobie niczego.- Nie jestes Passamaquody i imie twoje nie Izmael - powtórzyla spiewnie FaithClarke.- Jestes z rodu Losi, z plemienia Wampanoagów, a zwiesz sie Pokumtuk,syn Wahunsy, który byl synem Ninigreta.Ta, która uwazales za matke, ukrylatwoje prawdziwe imie i pochodzenie, zataila je, by nie dowiedziano sie, zejestes dzieckiem Menomini, siostry Metacometa, wielkiego sachema Wampanoagów.Tak, tak, tego samego, którego Jengizi nazywali Królem Filipem, przywódcewielkiego powstania w roku tysiac szescset siedemdziesiatym piatym.Tego, czyjeimie wciaz budzi wsród Jengizów strach.Które kojarzy im sie z krwia i pozoga.Eia ei ei, eia eiEia ei, ho oho eiAte, heie loAte, heie loNawet nie zlowil momentu, w którym zaczal kolysac sie i cicho spiewac dowtóru.- Drzyjcie, Jengizi! Nadciagaja Wampanoagowie, ida Narraganseci, ida Naszuowie,ida wojownicy Nipmuków i Pequotów! Zemsta! Wytoczymy wasza krew, Jengizi,potopimy was w morzu, zza którego przybyliscie, by ukrasc nam ziemie, bymordowac nas i zarazac chorobami.Zemsta! Dobry bialy to martwy bialy! Czypamietasz, Pokumtuku, synu Wahunsy? Miales tylko szesc lat, ale musiszpamietac! Jak lala sie krew Jengizów pod nozami i tomahawkami wojowników, jakpierzchali w poplochu, jak plonely ich osiedla! Musisz pamietac, jak ogienszalal na dachach domostw Swansea, Taunton, Middlefrantic, jak plonelyBrookfield, Hadley, Northfield, Deerfield, Medfield i Wrentham.Eia ei ei, eia eiakue-de, ate loaia-ku, eia hoAte, eia ho- Plonely - ciagnela kobieta mówiaca juz w jezyku, który Izmael zaczynal sobiez trudem przypominac - nie tylko ich domy.Ogien pozeral ich szkaradneangielskie nazwy.Przechrzczone przez Jengizów miejscowosci oczyszczaly sie wogniu, odradzaly, stawaly sie na powrót tym, czym byly: Opechancanough,Nonantum, Natick, Kiskimin, Pohkopopuk, Wapange, Massapequa, Muttamussimsack,Tawakoni, Lapowinsa.Eia ei ei, eia eiEia ei, ate loAte, heie loAte, eia ho- Rychlo jednak runely nadzieje, zwyciestwo zamienilo sie w kleske, a kleska wrzez.Wielkiego sachema Metacometa, zwanego Królem Filipem, zdradzieckozamordowal przekupiony przez Jengizów renegat.Twojego ojca, Wahunse, rannegoJengizi zakluli szpontonami na Wielkich Bagnach Okeefenokee.Twojej prawdziwejmatce, Menomini, córce Kinikwy, roztrzaskali glowe kolba muszkietu.Wez wampum.Wez pokomokon.Wez i to.Izmael Sassamon - Pokumtuk - zobaczyl na pienku tomahawk.I nóz, piekny, dlugi,ostry stalowy nóz, taki, jakimi handlowali niegdys Holendrzy z Albany.- Dobry Jengiz - powiedziala kobieta - to martwy Jengiz.Eia ei, eia eiAte, heia loEia ei, ate hoIzmael Sassamon, wciaz tanczac, rozpial i zrzucil kaftan.Schenectady, myslalgoraczkowo, nie zadne Albany.Nie Worcester, lecz Quisingamon, nie Belmont,Lynn i Arlington, lecz Pequoset, Saugus i Menotomi.I Shawmut, nie Boston.Precz z Bostonem.Rozdarl i rozerwal na sobie koszule.Precz z shirt.Precz z boots.Precz zbreeches i stockings.Ate, heia loEia, eia ei.Izmael Sassamon odradzal sie i oczyszczal, pozbywajac imion i nazw.* * *Adam Stoughton przyslonil oczy dlonia, na moment oslepilo go slonce.I tegomomentu wystarczylo.Annabel Prentiss, czarnowlosa pieknisia, która sledzil,znikla.Zwyczajnie znikla.Postal chwile, porozgladal sie.Malomówni ciesle cudzoziemcy znikli z budowy.Teraz przy szkielecie wznoszonego spichrza ustawiono dlugi stól, krzataly sieprzy nim trzy kobiety.Dwie z nich, bardzo mlode, czarniutka i jasniutka,widzial juz.To byly te dwie, które tak wpatrywaly sie w Jasona Riveta, gdypoprzednio chodzil tu z chlopcem.Na werandzie pobliskiego domu, wsród pekówziól, siedziala trzecia z tych, które juz widzial - ta korpulentna, palacafajke.Zawrócil.Przez moment rozwazal koncepcje powrotu do swietlicy, nie zebyposilac sie czy sluchac pastora, ale by zdrzemnac sie, oparlszy plecami obielona sciane.Ale nie zrobil tego.Z mysli nie schodzil mu widok osio wcietejtalii Annabel Prentiss.I zgrabnego tyleczka, zarysów którego nie moglazamaskowac spódnica.Przestapil z nogi na noge i poprawil pludry w kroczu.We wrotach stodoly blysnela biel.Adam Stoughton dokladnie nie widzial, co tobylo.Ale podejrzewal.Cos, jakas nieodparta chec, jakis rozkaz czy mus kazalymu wejsc.Jego podejrzenia byly sluszne.Okazalo sie to natychmiast, gdy tylkowzrok przyzwyczail mu sie do pólmroku.- Wiedzialam - powiedziala Annabel Prentiss.- Wiedzialam, ze przyjdziesz zamna.Ciesla przelknal sline, czujac, ze sie czerwieni.Kobieta zasmiala sie, lekko,swobodnie, perliscie.Stala wsparta o slup stodoly, zmyslowo przechylona.- Alez - zmienila poze na jeszcze bardziej zmyslowa - nie ma sie czegowstydzic, mój panie.To przeciez normalne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL