[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wsiedli do samochodu, ruszyli powoli.Kiernacki zdawał zwięzłą relację z wydarzeń ostatnich godzin, Iza poprawiała na tylnym siedzeniu swoje ni to chodaki, ni opatrunki.– To znaczy, że nic jej nie jest? – Dopierała wstrzymał się z pytaniem do postawienia przez Kiernackiego ostatniej kropki.– Masz na myśli.?– Nic – ubiegła Kiernackiego Iza.– Kazała cię pozdrowić.– Pożegnać – przypomniał sobie Kiernacki.– To było wczoraj.– Wczoraj pożegnać, dziś pozdrowić.Rozmawiałam z nią, kiedy robiłeś nosze dla Niżyckiego.– Chcieliście go nieść? – zapytał lekko roztargnionym tonem Dopierała.– Pani porucznik sama ledwo.– Mam propozycję – przerwał mu Kiernacki.– Dajmy sobie spokój z tymi „panami” i „paniami”.– Nikt ani nie protestował, ani nie skakał z radości.– Nie przeceniaj nas.Chodziło o to, by dostarczyć go do najbliższej polany.Nie chcę demaskować ziemianki.Uważam, że Baśka powinna tam zostać.Postaram się, by wojsko przysłało śmigłowiec i po cichu zapakowało Niżyckiego do jakiegoś szpitala na uboczu, ale nie można wykluczyć, że informacja wycieknie.Diabli wiedzą, w co gra Zagroda i na które konie postawił.– Chce ją pan.chcesz ją zostawić w lesie? – Dopierała nie był zachwycony pomysłem.– W jednej norze ze zwłokami męża?– Dla mnie to też nowość – zapewniła szybko Iza.– Myślałam, że ma przypilnować Niżyckiego przez godzinę czy dwie.– To twarda dziewczyna – powiedział Kiernacki.– I chyba chce jej się żyć.Mimo wszystko.– No i.?– Niżycki mówi, że mieli uprowadzić ją i Mirka i trzymać w charakterze kart przetargowych.A właśnie – spojrzał na kierowcę.– Całkiem mi z głowy wyleciało.– Bez zmian – rzucił lakonicznie Dopierała.– Paru policjantów ubyło z szeregów, to wszystko.– No tak.Czyli potencjalni zakładnicy nadal są w cenie.Niżycki dostał jakiś narkotyk, by ich uśpić.Wczoraj się zdenerwował, bo mnie nie lubi, ale generalnie nie chodziło o zemstę na rodzinie Darka, tylko o haka na niego.Chyba nie ty jedna wpadłaś na pomysł z trójkątem, brat-brat-bratowa.O Mirku chłopcy Skarpety wiedzieli, że to warzywo, więc trochę bardziej liczyli na dziewczynę.– Ona i Drzymalski.? – Dopierała wlepił w niego spojrzenie.– Nie – Kiernacki powiedział to spokojnie, ale i zdecydowanie.– Taki jesteś pewny? – chyba ta stanowczość sprowokowała Izę.– Darek jej nie kocha, bo gdyby kochał, nie gniłaby w barakowozie.Ona nie kocha jego, bo oczy jej się nie świecą, gdy o nim mówi – uśmiechnął się, zdając sobie sprawę z wagi argumentu.– Zostanę z nią – oznajmił znienacka Dopierała.Na szczęście to on prowadził: każde z pozostałych z wrażenia wpakowałoby wóz w zarośla.– Mówisz.poważnie? – Kiernacki pierwszy wziął się w garść.– Nie, kurwa.Żartuję.– Znów przez jakiś czas było cicho, jeśli nie liczyć pomruków silnika.– Puściłem was wczoraj z tym szczeniakiem, przedtem ta bomba pod samochodem.Chyba już czas zrobić coś sensownego, nie? A takiej dziewczyny.Nie daje się na zmarnowanie takich dziewczyn.* * *Nie rozmawiali o tym, ale Kiernacki czuł, że oczekiwała tego, co on: ludzi, pojazdów, żółtych taśm na słupkach, ruchu.Dopierała jeszcze przed północą zameldował Warszawie o przedłużającej się nieobecności swych oficerów.Widok samotnego szarego forda z otwartymi drzwiami mocno zaskoczył oboje.Choć nie aż tak, jak widok sterty czarnego, pokrytego sadzą żelastwa kilkadziesiąt metrów dalej.Musieli przeciąć całe zdziczałe pole, by dotrzeć na miejsce tragedii.Kiernacki nie miał pretensji, kiedy dziewczyna, nie dochodząc do spalonego honkera, zatrzymała się bez słowa, odwróciła plecami do wraku i usiadła wśród traw.Widok nie był przyjemny.Szeregowy umarł od kuli – może od kilku, ale ten jeden otwór z tyłu obnażonej przez ogień czaszki najbardziej rzucał się w oczy – nie upadł jednak.Tkwił nadal za kierownicą, wyprostowany dumnie jak upieczony na butelce kurczak.Kiernacki nie podszedł ostatecznie do czarnego skwarka, niewiele większego od gimnazjalisty.Skręcił, zajrzał do forda, wygrzebał z kieszeni odebrane Niżyckiemu kluczyki, uruchomił silnik.– Poprowadzisz? – Iza, nie oglądając się, słabo kiwnęła głową.Zostawił ją i poszedł do barakowozu.W środku był rozdęty trup Eleganta i wszystko, co wczoraj zostawili.Laptop Izy także.Zabrał go i wrócił do samochodu.Dziewczyna, starając się nie patrzeć w stronę wypalonego kręgu, wsunęła się za kierownicę.– Nawet o nim nie myślałam.– Jedź.Późno już.– Ani wczoraj, ani w nocy.Spalił się z naszego powodu, a ja nawet jeden raz.– Jedź – powiedział stanowczo i łagodnie zarazem.– Widać było mu pisane.Dogonił go ten pożar.* * *Zygmunt Schabek nie lubił Petrochemii.Ta dawna, jeszcze komunistyczna, zabrała mu kawał ziemi, płacąc jakieś śmieszne grosze.Jego rośliny faszerowała kwaśnymi deszczami, a młodszemu z synów zafundowała raka, na którego leczenie były dyrektor zakładów, a późniejszy administrator płockiego szpitala poskąpił środków do tego stopnia, że chłopak zmarł przed trzydziestką.Szwagra zarząd Petrochemii posłał na wcześniejszą emeryturę, pozbawiając prywatyzacyjnych konfitur, a siostrzeniec miesiąc temu znalazł się na liście zredukowanych, bo zabrał głos na związkowym zebraniu.Na koniec, jak większość rolników, Schabek podjeżdżał czasem ciągnikiem czy starą ładą pod stację benzynową i mógł sobie popatrzeć, co koncern Orlen, nowy właściciel płockiego giganta, wyczynia z cenami.Krótko mówiąc, miał swoje powody.Ale jeszcze pół godziny wcześniej pewnie zachowałby się jak na chrześcijanina przystało, darował krzywdy i sięgnął po telefon.Pech chciał, że po kościele Schabek włączył telewizor i dowiedział się, że już za późnego Buzka polskie paliwo z rzepaku stało się potencjalnie tańsze od arabskiego.I że z winy lobbystów z branży naftowej – czytaj: jego sąsiad Orlen i inni – dziesiątki tysięcy rolników patrzą na zarastające chwastami pola, zamiast siać rzepak i zbierać złotówki.O zdrowym powietrzu nie wspominając.Mądrala profesorek, który zbijał argumenty chłopskich liderów, przyznał nieopatrznie, że pracował przy modernizacji płockich zakładów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL