[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy zeszliœmy jeszcze ni¿ej, dziwna mg³a zniknê³a, a drzewa i wysokie krzewyust¹pi³y miejsca du¿ym, otwartym polanom.Wiele z nich porasta³a gruba warstwaszarego mchu.Nie bardzo chcia³o mi siê po nim iœæ, chocia¿ mech t³umi³ odg³oskroków i u³atwia³ chodzenie.S³yszeliœmy ptasie trele i widzieliœmy niewielkie zwierzêta zamieszkuj¹ce têkrainê mchów.Mieliœmy teraz szansê napolowanie, ale naszym g³Ã³wnym celem pozosta³a woda.PóŸniej natrafiliœmy napierwsze œlady ludzkiej dzia³alnoœci - resztki muru, wiêcej ni¿ w po³owiezapadniêtego w ziemiê czy te¿ zburzonego, który niegdyœ ogradza³ pole.Kiedyœby³o tu gospodarstwo rolne.Wybrawszy czêœæ tego muru za przewodnika wyszliœmy na otwart¹ przestrzeñ.Upa³jeszcze powiêkszy³ nasz¹ niedolê, lecz œlady cz³owieka oznacza³y, ¿e gdzieœ wpobli¿u jest woda.Nagle Kaththea potknê³a siê i uchwyci³a muru.- Przykro mi - powiedzia³a cicho, z trudem.- Ale nie s¹dzê, ¿ebym mog³a iœædalej.Mia³a racjê.Ale jak tu rozdzieliæ siê w niebezpiecznym miejscu.Kemoc podtrzyma³ j¹.- Tam! - Wskaza³ kêpê drzew, która mog³a daæ nieco ciênia.Kiedy tam dotarliœmy, okaza³o siê, ¿e znów sprzyja³o nam szczêœcie, po murzepiê³a siê bowiem winna latoroœl uginaj¹ca siê pod ciê¿arem owoców.Rozpozna³emw owych czerwonych kulkach ten rodzaj winogron, które, choæ dojrza³e jak te,pozostawa³y cierpkie i kwaœne, teraz jednak sta³y siê po stokroæ bardziejpo¿¹dane z powodu wilgoci, któr¹ zawiera³y.Kemoc pocz¹³ zrywaæ wszystkie winnegrona znajduj¹ce siê w zasiêgu jego rêki, przekazuj¹c je Kaththei.- Tu gdzieœ w pobli¿u jest woda, musimy j¹ znaleŸæ.Po³o¿y³em baga¿ na ziemi,sprawdzi³em stan magazynka w pistolecie, a potem przewiesi³em przez ramiêrzemienie dwóch manierek.- Kyllanie! - Kaththea poœpiesznie prze³knê³a cierpki mi¹¿sz.- Pamiêtaj o³¹cznoœci myœlowej.Kemoc pokrêci³ wszak¿e g³ow¹.- Myœlê, ¿e lepiej nie, chyba ¿e bêdziesz naspotrzebowa³.Nie powinniœmy budziæ licha.Wiêc i on czu³, ¿e nie podró¿ujemy w pustym œwiecie, ¿e jest tutaj coœ, co wieo nas, czeka, ocenia, bada.- Bêdê myœla³ o wodzie i tylko o niej.- Nie wiem dlaczego, ale to zapewnieniewyda³o mi siê bardzo wa¿ne.Odszed³em koncentruj¹c siê na Ÿródle, potoku,buduj¹c w myœli wyraŸny obraz tego, czego szuka³em.Ogrodzone murem pole oddzielono od innego, podobnego; mo¿liwe, ¿e przerwa miêdzy nimi stanowi³a pozosta³oœæ dawno zaroœniêtejdrogi.Wewn¹trz drugiego ogrodzenia zauwa¿y³em pas¹c¹ siê rodzinê antylop.Samiec by³ wiêkszy ni¿ jakikolwiek osobnik tego gatunku widziany przeze mnie wEstcarpie, mierzy³ oko³o czterech stóp w k³êbie, a jego rogi po³yskiwa³y ws³oñcu niczym para czerwonawych zawi³ych spiral.Mia³ trzy samice; ichpozbawione zwojów mniejsze ró¿ki lœni³y czerni¹.Pas³y siê tam te¿ czterycielaki i niemal wyroœniêty roczniak.Ten nale¿a³ do mnie.Strza³ki mkn¹ bezg³oœnie z wyj¹tkiem s³abego syku, jaki wydaj¹ tu¿ powystrzale.Roczniak wyprê¿y³ siê w konwulsyjnym skoku i run¹³ na ziemiê.Towarzysz¹ce mu dwa cielaki podnios³y na chwilê ³by i spojrza³y na niego zezdumieniem.PóŸniej przestraszy³y siê i wielkimi susami umknê³y w najdalszy k¹tdawnego pola, ja zaœ przeskoczy³em przez mur i podszed³em do swojej zdobyczy.Kiedy oprawia³em j¹, us³ysza³em odg³os p³yn¹cej wody, równomierne szemraniebystrego potoku.Zawin¹wszy miêso w zdart¹ skórê antylopy, zarzuci³em je naplecy i wyruszy³em na poszukiwanie wody.Zsun¹wszy siê z wysokiego brzegu znalaz³em nie potok, lecz rzekê.Silny pr¹domywa³ rozrzucone szeroko spore g³azy.Podbieg³em, ukl¹k³em i nabra³em wody w d³onie, by ugasiæ pragnienie.Rzekabra³a pocz¹tek w górach, gdy¿ woda by³a zimna.Dobrze mi zrobi³a, gdynape³niwszy ni¹ usta spryska³em spocon¹ twarz i obna¿on¹ g³owê.Przez d³ug¹chwilê rozkoszowa³em siê tylko dotykiem i cudownym smakiem wody.Wreszcieop³uka³em manierki, nape³ni³em ka¿d¹ po brzegi i mocno wcisn¹³em korki, ¿ebynie uroniæ nawet kropli.Mia³em pokarm i napój - a Kaththea i Kemoc czekali na jedno i drugie.Obci¹¿onydwoma manierkami i pakunkiem z miêsem antylopy, ruszy³em w powrotn¹ drogê.Wiedzia³em, ¿e nie bêdzie mi ³atwo wspi¹æ siê na brzeg.Potrzebowa³em obu r¹k -skrêci³em wiêc w prawo, szukaj¹c wyrwy w ziemnym wale.Obszed³szy zakole rzeki, natrafi³em na jeszcze jeden œladœwiadcz¹cy o tym, ¿e niegdyœ mieszkali tu ludzie.Nie by³y to ruiny domu anijakiegokolwiek budynku.Zobaczy³em platformê z masywnych kamiennych bloków,czêœciowo zaroœniêt¹ traw¹ i mchem.Z tej solidnej podstawy wyrasta³ las kolumn- nie ustawionych jednak rzêdami, ale w koncentryczne ko³a.Przyjrzawszy siêim zw¹tpi³em, czy kiedykolwiek podtrzymywa³y jakiœ dach.Nie rozumia³em te¿powodu takiego ich ustawienia.Zgubi³a mnie najzwyklejsza ciekawoœæ, gdy¿zst¹pi³em ze œwie¿ej ziemi na platformê i wszed³em pomiêdzy dwie najbli¿szekolumny.Potem.maszerowa³em powolnym, równym krokiem we wnêtrzu kamiennego krêgu, niemog¹c siê z niego wyrwaæ.Zatacza³em ko³a po spirali, coraz bardziej zbli¿aj¹csiê do œrodka labiryntu.Nadesz³o stamt¹d - nie tyle powitanie - ile coœ wrodzaju triumfalnego rozpoznania, ¿e oto zdobycz zbli¿a siê do paszczy ukrytegodrapie¿cy, oblizywanie siê w oczekiwaniu na tê chwilê, przeciwko którejbuntowa³a siê ca³a moja natura.By³o to ca³kowite, ohydne z³o.Wydawa³o mi siê,¿e poliza³a mnie czarna zgnilizna, której œlady nadal plugawi³y mi skórê.Atak ten by³ tak straszny, i¿ myœlê, ¿e wstrz¹œniêty nim do g³êbi, krzykn¹³emprzeraŸliwie.I jeœli wrzasn¹³em na g³os, tak samo zawo³a³em w myœlach,szukaj¹c jakiejkolwiek pomocy.I pomoc nadesz³a - nie pozostawiono mnie swemu losowi.Z zewn¹trz nap³ynê³asi³a, z³¹czy³a siê ze mn¹, zacisnê³a uœcisk, ¿eby wytrzymaæ atak z³ej mocyzamieszkuj¹cej kamienn¹ pu³apkê.Jeszcze jedna próba obrzydliwego kontaktu idotyk ust¹pi³.Zadowolenie i po¿¹danie zamieni³y siê w gniew.Opar³em rêkê ojedn¹ z kolumn, cofn¹³em siê i wypad³em z rytmu miarowego kroku.Czepiaj¹c siê kolumny za kolumn¹, wycofywa³em siê powoli, albowiem niez³omnietrwa³ we mnie wci¹¿ bastion oporu przeciw szalej¹cej niewidzialnej istocie.Wœciek³oœæ karmi³a siê os³upieniem i zawiedzionymi nadziejami.Wkrótcezadufanie to poczê³o s³abn¹æ.Stwór, który tu siê czai³; odnosi³ wy³¹czniesukcesy, nigdy nie napotka³ oporu.I teraz zaniepokoi³o go to, ¿e nie móg³ mniezgarn¹æ na posi³ek.Przedar³em siê do zewnêtrznego rzêdu kamiennego krêguwtedy, kiedy nast¹pi³ ostatni atak.Czerñ - widziaiem falê czarnej mazi p³yn¹c¹ku mnie.Myœlê, ¿e znów krzykn¹³em, kiedy resztkami si³ rzuci³em siê przedsiebie.Zaczepi³em o coœ nog¹ i pad³em - w mrok, w czerñ, w zupe³neprzeciwieñstwo tego wszystkiego, czym by³o dla mnie ¿ycie.By³em chory, bardzo chory - zda³em sobie z tego sprawê ju¿ na samym pocz¹tku,jak gdyby w moim ciele kry³a siê jakaœ substancja, któr¹ ono gwa³townieodrzuca³o.Wymiotowa³em, a kiedy otworzy³em oczy, spostrzeg³em, ¿e Kemocpodtrzymuje mnie podczas tych skrêcaj¹cych ca³e cia³o spazmów.A potem, kiedymój brat po³o¿y³ mnie na ziemi, opar³em siê na ³okciu i rozejrza³em doko³a zprzera¿eniem, gdy¿ obawia³em siê, ¿e nadal znajdujê siê w kamiennej pu³apce.Spoczywa³em na otwartym polu, du¿ym i czystym, oz³oconym promieniamizachodz¹cego s³oñca, w których nie czai³y siê ¿adne z³owrogie cienie.KiedyKaththea pochyli³a siê nade mn¹ i przy³o¿y³a mi do ust jedn¹ z manierek,próbowa³em podnieœæ ku niej rêkê, ale uœwiadomi³em sobie, ¿e przekracza tomoje si³y.Moja siostra mia³a dziwnie stê¿a³¹ twarz, zaciœniête usta.Za ni¹ Kemocprzyklêkn¹³ na jedno kolano, omiataj¹c oczami otoczenie, jak gdyby spodziewa³siê ataku.- Z³o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL