[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Toczyli mnie gdzieś po nierównym podłożu.- Ruszać się! - głośny ryk i odgłos uderzenia świadczyły, że tych dwóch ktoś pilnował.- Ale ci przylał - znów szept za cienką ścianą.- Zabiję go kiedyś.- Wszystkich ich wyrżniemy.Numerowane małpoludy.Czułem, że pot cieknie mi po plecach i drżą mi dłonie.Ostatecznie też byłem „srebrniakiem”.- Idzie magazynier, pryskajmy - gorączkowe szarpnięcia za pokrywę świadczyły, że mimo ryzyka próbowali jednak ukraść parę puszek.Chciałem zapobiec dekonspiracji, ale śliski plastik wyrwał mi się z rąk.Zobaczyłem twarz szarą, źle ogoloną, oraz oczy, które na mój widok zrobiły się zwierzęco dzikie.- Co jest? - odległy ryk spowodował, że ciężka pokrywa zatrzasnęła się gwałtownie o mało nie miażdżąc mi ciemienia.- Wszystko gra, panie magazynierze - padła odpowiedź.Tylko mi nie grzebać w pojemnikach, bo zastrzelę na miejscu! - ciężka pałka znacząco uderzyła w bok mojego kontenera.- Co stoicie, ruszać się śmierdziele!- Tak jest, panie magazynierze! - odgłos toczenia i przesuwania świadczył, że wyładunek trwał nadal.Po paru minutach klapa kontenera uchyliła się i powtórnie zobaczyłem tamtego.Tym razem nie patrzył na mnie, lecz gdzieś w głąb magazynu.- Pryskaj koleś - szepnął - zaraz będą szukać kontrabandy.Dzisiaj jest dzień wyrywkowej kontroli Urzędu Celnego.- Zatłukę cię ty złodzieju! - krzyk i odgłos uderzeń zlały się w jeden dźwięk.Wystawiłem głowę.Mój informator leżał na ziemi kryjąc głowę w ramionach.Rozjuszony facet ubrany w zielony drelich wymachiwał karabinem szykując się do egzekucji.Jeden mój ruch i salę zaległa cisza.Teraz ten w zielonym leżał na ziemi i przebierał nieporadnie nogami.- Jak stąd wyjść? - spytałem stając nad pobitym ładowaczem.- Najlepiej kanałami - szepnął tamten z trudem dźwigając się z betonu.- Czy macie tutaj spalarkę do opakowań? - spytałem.- Jest - wskazał na odległy kąt magazynu.Dźwignąłem zielonego i włożyłem go do kontenera.Zauważyłem, że miał numer szósty.- Dasz radę iść? - spytałem - widząc, że rude włosy mojego pechowego wspólnika ciemnieją od krwi.- Dam radę - szepnął.- To idziemy - ruszyłem pierwszy.- Gdzie twój kolega? - spytałem tocząc pojemnik między wysokimi regałami.- Stoi na lipie.- Zawołaj go - powiedziałem - galopem.- Się robi szefie - rudzielec uśmiechnął się niewyraźnie i zniknął w pobliskim przejściu.Spalarka była nowego typu, o zwiększonej dynamice dysz udarowych.Otworzyłem ceramitowe wrota i wepchnąłem kontener na ruszt.Potem, kiedy już wszystko było gotowe do spalenia, włączyłem prąd.Piec sapnął głęboko i było po wszystkim.W temperaturze dziesięciu tysięcy stopni ciało ludzkie rozpada się na atomy szybciej niż zdążymy o tym pomyśleć.Dotyczy to również pojemników.Rudy wrócił z kolegą.Głowę miał teraz obwiązaną jakimś gałganem, a zakrwawioną twarz obtarł pewno rękoma, bo widać było brązowiejące smugi na policzkach.- Pożegnajcie pana magazyniera minutą ciszy - powiedziałem wskazując na spalarkę.Milczeli, patrząc na mnie cokolwiek zdziwionym wzrokiem.- Wystarczy pięć sekund, to była wyjątkowa kanalia! A teraz gdzie ten kanał? - dziabnąłem rudzielca palcem w pierś.- Pokażę - powiedział jego koleś i skinął w stronę pobliskiej windy.Zjechaliśmy do podziemi.Tutaj w zatęchłej sali składowano farby i lakiery.W rogu rozpierał się nieczynny komin wentylacyjny.Rudy pogrzebał w jednym z boków komina i bezszelestnie uchylił sprytnie zamaskowane wejście do kanału.- Będzie ciasno - powiedział mierząc mnie wzrokiem.Istotnie byłem od nich o głowę wyższy i dużo lepiej odżywiony.- Tylko do łącznika, dwadzieścia metrów - dodał, widząc że waham się czy wpełznąć w tę krecią jamę.- Ty pierwszy - wskazałem na Rudego.Ten bez słowa zniknął w otworze.Poszedłem jego śladem.Sądząc po tym jak gładkie i nie zakurzone były ścianki kanału, nie ja jeden wędrowałem tą drogą w tym tygodniu.Kiedy dotarliśmy do łącznika kanał rozszerzał się na tyle, że można było swobodnie klęknąć.- Poczekajmy aż się ściemni - powiedział Rudy siadając na dnie.- To niemożliwe - dziabnąłem go palcem w pierś, a może w plecy.W panującym tutaj mroku byłem zdany tylko na słuch i dotyk.- Chcąc teraz wyjść musielibyśmy defilować przez cały dworzec - wtrącił się wspólnik rudzielca.- A wieczorem?- Wieczorem zamykają biura i można tamtędy przejść do zewnętrznych schodów i drzwi.Automat dozorujący jest cokolwiek zepsuty, tak że.- Wystarczy! - Wyciągnąłem paczkę papierosów i zapaliłem jednego.Cwane koty - myślałem - mają opracowane wszystko do ostatniego szczegółu.- Tędy idzie szmugiel? - nie tyle spytałem co stwierdziłem, a fakt że mi nie odpowiedzieli upewnił mnie, że mam rację.- Wasza sprawa - mruknąłem i położyłem się tak, że nogami dotykałem rudzielca a ramieniem jego kolesia.Milczeli i nie pytali mnie o nic.Było to denerwująco dziwne.- Wasze imiona?! - powiedziałem tonem polecające - rozkazującym.- Gówno ci do tego kolego! - odpowiedź była niepokojąco brutalna.Złapałem Rudego nogami za szyję, a jego kolesia rękoma i zgiąłem się w kabłąk.Ich czaszki jednocześnie uderzyły głucho w niski strop.Puściłem bezwładne ciała i ruszyłem w dalszą drogę.- Inspektor Teodoryk prowadzi śledztwo - parsknąłem śmiechem.Bolały mnie kolana i na dodatek wlazłem w gromadkę szczurów grzebiących się w odpadkach.Pojaśniało.Pionowa rura nade mną otwarła się na tyle, że mogłem stanąć.Ginące w górze jasne punkty kratek wentylacyjnych świadczyły, że dotarłem do pomieszczeń biurowych.Zacząłem się wspinać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL