[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dosta³a telefon od swego ojca.Jejmatka mia³a w dzieñ po nowym roku wypadek samochodowy i lekarze nie rokowaliwiêkszych nadziei.Pojecha³a tam nocnym autobusem.Jej matka nie umar³a, choæ w stanie krytycznym by³a bardzo d³ugo.przez dwamiesi¹ce.Wynaj¹³em kobietê do opieki nad Andym.Strzegliœmy nocami domu.Drzwido szafy zaczê³y siê otwieraæ.Billings zwil¿y³ jêzykiem wargi.Dzieciak sypia³ ze mn¹ w pokoju.To te¿ œmieszna rzecz.Kiedy mia³ dwa lata,Rita spyta³a, czy nie zamierzam go przenieœæ do innej sypialni.Rozumie pan,jedna z tych bzdur, ¿e dziecko nie powinno spaæ z rodzicami w tym samym pokoju;mo¿e nabraæ urazu do seksu i takich tam rzeczy.Ale nigdy nie robiliœmy tego,dopóki dzieciak nie zasn¹³.A poza tym nie chcia³em, ¿eby spa³ sam.Ba³em siêpo tym, co przytrafi³o siê Denny’emu i Shril.Ale w koñcu pan go przeniós³ – ni to spyta³, ni to stwierdzi³ doktor Harper.Tak.– Billings przes³a³ mu blady, pe³en udrêki uœmiech.– Przenios³em.Znów zapad³a g³ucha cisza.Pacjent najwyraŸniej mocowa³ siê ze wspomnieniami.Musia³em! – b¹kn¹³ w koñcu.– Musia³em! Wszystko by³o w porz¹dku, dopóki by³a znami w domu Rita.Kiedy wyjecha³a, to sta³o siê odwa¿niejsze.Zaczê³o.–Wywróci³ oczyma i zacisn¹³ zêby, wykrzywiaj¹c twarz w paskudnym grymasie.–Och, nie uwierzy pan.Wiem, ¿e traktuje pan mnie jak kolejnego przyg³upa wpañskiej kartotece.Tak, wiem o tym, ale pana tam nie by³o.Jest pan kolejnymparszywym zagl¹daczem do ludzkich g³Ã³w.Pewnej nocy z hukiem otworzy³y siê wszystkie drzwi w domu.Innego ranka, kiedysiê obudzi³em, odkry³em biegn¹ce od frontowych drzwi do szafy œlady b³ota iziemi.Czy to wysz³o? A mo¿e przysz³o? Nie wiem.Zaklinam siê na ranyChrystusa, ¿e nie wiem! Wszystkie p³yty by³y porysowane i pokryte szlamem,lustra popêkane.i te dŸwiêki.te dŸwiêki.Przeci¹gn¹³ d³oni¹ po w³osach.Budzi siê pan o trzeciej nad ranem, patrzy w ciemnoœæ i od razu mówi pan sobie:„To tylko zegar”.Ale tak naprawdê to pan wie, ¿e coœ siê skrada.Niezbytczujnie, poniewa¿ chce, ¿eby pan to us³ysza³.Wilgotny, oœliz³y dŸwiêk jak zkuchennej kanalizacji.Albo klekot, jakby to coœ przeci¹ga³o szponami pobalustradzie schodów.Zamyka pan oczy, bo ju¿ sam dŸwiêk jest wystarczaj¹cookropny, wiêc gdyby pan to jeszcze zobaczy³.I ca³y czas boi siê pan, ¿e ha³asy nagle ustan¹ na d³u¿ej, a póŸniej rozlegniesiê tu¿ przy uchu œmiech, na twarzy poczuje pan oddech œmierdz¹cy zgni³¹kapust¹, a na gardle d³onie.Billings by³ blady i dr¿a³.Wiêc przenios³em Andy’ego.Widzi pan, wiedzia³em, ¿e to pójdzie do niego, boby³ s³abszy.Wiêc zrobi³em to.Zaraz pierwszej nocy zbudzi³ mnie jego krzyk i wkoñcu, kiedy wreszcie zebra³em siê na odwagê, ¿eby tam wejœæ, dzieciak sta³ w³Ã³¿eczku i wrzeszcza³: „Czarny Lud, tatusiu.Czarny Lud.chciê do tatusia,do tatusia”.Billings krzycza³ dyszkantem, jak dziecko.Oczy mia³ wielkie jak spodki, prawiekurczy³ siê do dzieciêcych rozmiarów.Nie mog³em – krzycza³ wysokim g³osikiem Billings.– Nie mog³em.A w godzinêpóŸniej us³ysza³em wrzask.Okropny, gulgocz¹cy wrzask.Tak bardzo kocha³emsynka, ¿e pobieg³em do niego, nie zapaliwszy nawet œwiat³a; bieg³em, bieg³em,bieg³em, Jezu Bo¿e Mario, to go trzyma³o; potrz¹sa³o nim jak terier potrz¹saszmat¹ i widzia³em odra¿aj¹ce, oklap³e ramiona i g³owê stracha na wróble, iczu³em smród gnij¹cej myszy, i s³ysza³em.Urwa³, a kiedy po chwili podj¹³ opowieœæ, mówi³ ju¿ normalnym g³osem doros³egomê¿czyzny.S³ysza³em, jak to z³ama³o Andy’emu kark – ci¹gn¹³ obojêtnym, g³uchym tonem.–Zupe³nie jakby na stawie lód z³ama³ siê pod ³y¿wiarzem.Co by³o póŸniej?Och, uciek³em – odpar³ tym samym obojêtnym, g³uchym tonem.– Poszed³em doca³onocnej knajpy.Zupe³ne tchórzostwo, prawda? Uciec do ca³onocnej knajpy iwypiæ szeœæ fili¿anek kawy.PóŸniej wróci³em do domu.Ju¿ œwita³o.Zanimwszed³em na górê, zadzwoni³em po policjê.Le¿a³ na pod³odze i patrzy³ na mnie.Oskar¿a³ mnie.Z ucha wyciek³a mu odrobina krwi.Tylko kropelka.A drzwi odszafy by³y uchylone.odrobinê; zaledwie szpara.Umilk³.Harper popatrzy³ na zegarek.Minê³o piêædziesi¹t minut.Proszê ustaliæ z siostr¹ termin nastêpnej wizyty – powiedzia³.– Tak naprawdê,to kilku.Pasuj¹ panu wtorki i czwartki?Przyszed³em tylko po to, ¿eby opowiedzieæ tê historiê – odpar³ Billings.–Zrzuciæ to z serca.Bo widzi pan, ja sk³ama³em policji.Powiedzia³em, ¿edzieciak chcia³ pewnie w nocy wydostaæ siê z ³Ã³¿eczka i.przyjêli tot³umaczenie.Oczywiœcie ¿e tak.Wszystko wskazywa³o na to, ¿e tak w³aœnie by³o.Przypadek, jak inne.Ale Rita wiedzia³a.Rita.w koñcu.wiedzia³a.Zakry³ twarz praw¹ rêk¹ i wybuchn¹³ p³aczem.Panie Billings, musimy jeszcze odbyæ ze sob¹ wiele rozmów – odezwa³ siê pochwili doktor Harper.– Wierzê, ¿e potrafiê zniszczyæ w panu poczucie winy, alenajpierw pan sam musi tego chcieæ.Nie wierzy pan, ¿e chcê?Billings oderwa³ rêkê od twarzy.Oczy mia³ czerwone, dzikie, malowa³ siê w nichból.Jeszcze nie – odpar³ spokojnie Harper.– Wiêc jak wtorki i czwartki?Po d³ugim milczeniu Billings mrukn¹³:Cholerny psychiatra.No dobrze.No dobrze.Proszê umówiæ siê z siostr¹, panie Billings.I mi³ego dnia.Billings rozeœmia³ siê ponuro i szybko, nie ogl¹daj¹c siê za siebie, wyszed³ zgabinetu.Biurko pielêgniarki by³o puste.O bibularz oparta by³a kartka z napisem: „Zachwilê wracam”.Billings odwróci³ siê i wszed³ z powrotem do gabinetu.Doktorze, siostra.Pokój by³ pusty.Ale drzwi szafy by³y uchylone.Odrobinê.Zaledwie szpara.Jak mi³o – dobieg³ z niej g³os.– Jak mi³o.S³owa brzmia³y tak, jakby wychodzi³y z czyichœ ust wype³nionych zgni³ymi,morskimi wodorostami.Billings sta³ w miejscu jak s³up soli.Drzwi otworzy³y siê na oœcie¿.Poczu³,¿e puœci³ mu pêcherz, poczu³ w kroku gor¹c¹ wilgoæ.Jak mi³o – powtórzy³ Czarny Lud, gramol¹c siê niezdarnie z szafy.W przegni³ej d³oni z d³ugimi jak sztylety szponami ci¹gle jeszcze trzyma³ maskêdoktora Harpera.Przepisywa³: Mando
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL