[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Czuję się zawstydzony, że zwątpiłem w pańską sztukę.Wyświadczył mi pan wiele dobrego,zwracając tego konia.Rad byłbym jeszcze bardziej, gdyby pan odnalazł zabójcę JohnaStrakera.– Już go odnalazłem – rzekł Holmes spokojnie.Pułkownik i ja spojrzeliśmy na niegozdziwieni.– Znalazł pan? Gdzie? Kto on jest?– Tu jest.– Gdzie? Tu? Ależ tu – obok!Pułkownik zaczerwienił się gniewnie.– Wiem o tym, że jestem panu wielce zobowiązany – rzekł hamując się – muszę jednakoświadczyć, że pańskie powiedzenie uważam za niesmaczny żart.Holmes parsknął śmiechem.– Zapewniam pana, że nie miałem pana na myśli, pułkowniku! – rzekł wesoło.– Zabójcastoi tuż za panem.To rzekłszy, odwrócił się i położył rękę na szyi konia.– Koń?! – wykrzyknęliśmy obaj jednocześnie.– Koń, we własnej postaci! Muszę jeszcze dodać, że wina nie jest tak znaczna.Działał wobronie własnej i obronie własnego honoru.Co się tyczy Johna Strakera, mogę tylko powiedzieć,nie był wart pańskiego zaufania.Ale oto dzwonek.A ponieważ mam zamiar wygraćjeszcze na tych wyścigach, odkładam zatem opowiadanie na chwilę wolniejszą.Tegoż wieczoru, gdyśmy we trzech, Holmes, ja i pułkownik, wracali pociągiem do Londynu,nie zauważyliśmy nawet, jak czas nam przeleciał, bo Holmes opowiadał zarówno szczegóływypadku w Dartmoorze, jak również przedstawił sposób odkrycia tajemnicy.– Dziś to mogę powiedzieć – przyznał się nam – że przeświadczenie, jakie wyrobiłem sobieo tym wypadku, czytając sprawozdania gazet, było z gruntu fałszywe.Można by było –mniemam – wyciągnąć z nich prawdę, gdyby nie obfitość maskujących szczegółów.Jechałemna miejsce wypadku z przeświadczeniem, że Ficroy Simpson rzeczywiście jest zabójcą, chociażzdawałem sobie najzupełniej sprawę z tego, że dowody jego winy nie są dostateczne.Gdyśmy we czterech jechali powozem i gdyśmy zbliżali się do domu trenera, zwróciłemuwagę na szczegół z baraniną.Pamiętacie zapewne: byłem wtedy bardzo roztargniony i pozostałemw powozie, gdyście już wszyscy wyszli.Nie mogłem się dość nadziwić, że na takważny fakt nie zwróciłem dotychczas uwagi.– Przyznam się panu, że i teraz jeszcze niewiele rozumiem – rzekł pułkownik.– Otóż – było to pierwsze ogniwo, koniec nitki tego kłębka, który mnie dalej poprowadził.Bo proszę rozważyć.Proszek opium nie jest pozbawiony smaku.Smak jego nie jest nieprzyjemny,ale bardzo wyraźny i zastanawiający.Gdyby był dosypany do jakiejś potrawy, od razudałby się wyczuć.Tylko baranina pochłania ten smak w zupełności.Rzecz prosta, FicroySimpson nie mógł chyba tak zarządzić, żeby tego dnia w domu trenera było właśnie to daniena kolację; tak jak mniej jeszcze prawdopodobne, by tego dnia wsypał ów proszek bez żadnegoprzygotowania.To niemożliwe, a więc przestaje nas interesować.Cała nasza uwaga musisię teraz skupić na Strakerze i na jego żonie, oni jedni mogli bowiem tego dnia zadysponowaćbaraninę.Opium zostało wsypane wtedy, gdy już wydzielono porcję dla dyżurującego chłopca;dwaj inni jedli baraninę bez żadnych złych następstw.Któż mógł mieć dostęp do wydzielonegojedzenia – tak żeby służąca nie spostrzegła?Zanim odpowiedziałem na to pytanie, zwróciłem uwagę na zastanawiający spokój psa tejnocy.Pies był w stajni; tymczasem, gdy ktoś wchodził do stajni i gdy wyprowadzał konia,pies nie szczekał zupełnie, byliby się bowiem pobudzili chłopcy na strychu.Widocznie tegonocnego gościa pies dobrze znał.Byłem przekonany, że John Straker chodził w nocy do stajni i wyprowadził konia.Lecz wjakim celu? Cel był widocznie bardzo ważny, bo inaczej po co by miał usypiać własnego sługę?Mimo to nie mogłem z tym wszystkim dojść do ładu.Zdarza się nieraz, że trenerzy zarabiająogromne sumy, stawiając przeciw własnym koniom.Korzystając z pomocy innych, samitylko czuwają nad tym, żeby ich koń nie wziął nagrody.Czasami do tych sprawek przypuszczasię dżokeja.Czasami znowu używa się środków bardziej pewnych i delikatnych.Zczym mamy do czynienia w tej sytuacji? Miałem nadzieję, że zawartość kieszeni naprowadzimnie na ślad.I tak się stało w istocie.Pamiętacie panowie zapewne, jaki to dziwny nóż znajdowałsię w ręce zabitego.Nóż ten nąjoczywiściej nie był użyty do obrony.Nóż taki, jakoświadczył nam doktor Watson, służy do bardzo subtelnych i bardzo trudnych operacji naciele.W tę noc miał właśnie spełnić takie zadanie.Wiadomo zapewne panu, panie pułkowniku,z praktyki gospodarskiej, że na końskiej nodze w pewnym miejscu pod pęciną możnazrobić drobniutkie cięcie, po którym po upływie czasu nie zostanie najmniejszy ślad.Nietrzeba długo czekać.Rany nie ma, a koń zaczyna kuleć; przypisuje się to zazwyczaj chwilowemurozdęciu żył albo reumatyzmowi, nigdy zaś ludzkiemu łotrostwu.– A gałgan! Nikczemnik! – oburzył się pułkownik.– Tym się właśnie tłumaczy, dlaczego Straker postanowił wyprowadzić konia nieco dalejna błota.Zwierzę tak czujne na pewno by pobudziło wszystkich, gdyby poczuło ukłucie noża.– Ślepy byłem! – wykrzyknął pułkownik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL