[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Marianna była jeszcze ładniejsza.Figura, choć nie tak nieskazitelna jak Eleonory, sprawiała lepsze wrażenie, gdyż panna była wyższego wzrostu, a buzię miała tak uroczą, że pospolite określenie „piękna dziewczyna” użyte w stosunku do niej mniej obrażało prawdę niż zazwyczaj.Płeć miała ciemną, cerę olśniewającą, rysy drobne, słodki, pociągający uśmiech, a w bardzo ciemnych oczach iskrzyło się życie, werwa i budzący zachwyt temperament.Z początku skrywała wyraz tych oczu przed młodym człowiekiem, zaambarasowana wczorajszym wspomnieniem.Kiedy jednak i to minęło, kiedy zdołała zapanować nad sobą i stwierdziła, że ich gość łączy z doskonałym wychowaniem otwartość i żywość usposobienia, a przede wszystkim, gdy usłyszała, jak mówi, że uwielbia muzykę i taniec - rzuciła mu spojrzenie pełne takiego uznania, że młody człowiek przez resztę wizyty do niej zwracał się najczęściej.Aby ją wciągnąć w rozmowę, wystarczyło wymienić jedną z jej ulubionych rozrywek.Nie potrafiła wówczas zachować milczenia, a w rozmowie obca jej była nieśmiałość czy rezerwa.Szybko stwierdzili, że oboje znajdują przyjemność w tańcu i muzyce i że wypływa to z ogólnej zgodności poglądów we wszystkim, co tyczy obu tych dziedzin.Zachęcona, zaczęła sondować jego opinie co do książek; wymieniła ulubionych pisarzy i rozwodziła się nad nimi z tak entuzjastycznym zachwytem, że każdy dwudziestopięcioletni młody człowiek musiałby być z kamienia, gdyby nie przyznał natychmiast, iż to znakomite dzieła, bez względu na to, co o nich dotychczas myślał.Gusta mieli uderzająco podobne.Ubóstwiali te same książki, te same ich ustępy - jeśli zaś wystąpiła jakakolwiek różnica, podniósł się najmniejszy sprzeciw, trwało to tylko, dopokąd Marianna nie wytoczyła swoich argumentów wspartych roziskrzonym spojrzeniem.On przychylał się do wszystkich jej wniosków i zarażał się jej entuzjazmem, toteż na długo przed końcem wizyty rozmawiali już z sobą ze swobodą, jaką daje wieloletnia, bliska znajomość.- Sądzę, Marianno - zwróciła się do niej Eleonora, kiedy drzwi zamknęły się za gościem - że dokonałaś nie byle czego jak na jedno przedpołudnie.Poznałaś poglądy pana Willoughby'ego niemal we wszystkich istotnych sprawach.Wiesz, co sądzi o Cowperze i Scotcie, jesteś pewna, że ocenia ich piękno jak należy, i zostałaś najrzetelniej zapewniona, że nie zachwyca się Pope'em bardziej niż to właściwe.Czymże jednak wasza dalsza znajomość będzie się mogła pożywić, jeśli dalej w takim tempie wyczerpywać będziecie tematy rozmowy? Niedługo zbraknie wam pomysłu.Przy następnym spotkaniu poznasz jego poglądy na malownicze piękno i powtórne małżeństwo - no i co ci jeszcze zostanie?- Eleonoro! - zawołała Marianna.- Czy to ładnie? Czy sprawiedliwie? Doprawdy, taka jestem uboga w pomysły? Ale rozumiem, o co ci chodzi.Byłam zbyt swobodna, zbyt szczera.Popełniłam wykroczenie przeciwko pospolitym pojęciom o tym, co pannie przystoi: byłam otwarta i szczera, kiedy powinnam być powściągliwa, zobojętniała, nudna i zakłamana, powinnam rozmawiać tylko o pogodzie i stanie dróg, a usta otwierać raz na dziesięć minut - wówczas nie zasłużyłabym na twoją naganę.- Moja najmilsza - uspokajała ją matka - nie obrażaj się na Eleonorę, przecież ona tylko żartowała.Sama bym ją napomniała, gdyby zdolna była pragnąć powstrzymania toku twojej zachwycającej konwersacji z naszym nowym przyjacielem.- Marianna natychmiast zmiękła.Willoughby jawnie okazywał, jak miła mu jest ta znajomość, i starał się ją pogłębić.Składał im codzienne wizyty.Z początku pretekstem było zdrowie Marianny, lecz życzliwość, z jaką został przyjęty, rosnąca później z każdym dniem, sprawiła, że ów pretekst stał się zbędny, jeszcze nim przestał istnieć - to znaczy, nim Marianna wróciła całkiem do zdrowia.Przez kilka dni musiała pozostawać w czterech ścianach domu, ale nigdy te cztery ściany nie były mniej przykre.Willoughby był młodzieńcem pełnym zalet, miał żywą wyobraźnię, wesołe usposobienie i otwarte, serdeczne obejście.Był jakby stworzony po to, by zawładnąć sercem Marianny, łączył bowiem z wymienionymi zaletami nie tylko urzekający wygląd, ale wrodzoną wewnętrzną żarliwość, pobudzoną jeszcze pod wpływem młodej panny, co nade wszystko zyskiwało mu jej sympatię.Towarzystwo młodego człowieka stało się stopniowo jej największą przyjemnością.Wspólnie czytali, rozmawiali i śpiewali; Willoughby miał świetny słuch, czytał też z przejęciem i czuciem, których niestety nie dostawało Edwardowi.Pani Dashwood, podobnie jak Marianna, nie dostrzegała w nim żadnych wad, Eleonora zaś miała mu za złe jedynie pewną właściwość, którą podzielała i uwielbiała jej młodsza siostra, mianowicie, że za dużo mówił przy każdej okazji, nie bacząc na to, kto słucha i w jakich okolicznościach.Jego pochopnie formułowane i wygłaszane opinie o ludziach, lekceważenie ogólnie przyjętych zasad grzeczności po to, by zdobyć niepodzielną uwagę osoby, do której wiodło go serce, świadczyły o braku rozwagi, którego Eleonora nie mogła pochwalać, mimo wszystkich argumentów i pana Willoughby'ego, i Marianny.Marianna zaczynała teraz rozumieć, że chyba niesłusznie i przedwcześnie biadała w siedemnastym roku życia, iż nigdy nie spotka mężczyzny, o jakim marzy.Willoughby uosabiał wszystko, co stało przed oczyma jej duszy zarówno w chwilach zwątpienia, jak i nadziei, kiedy wyobrażała sobie mężczyznę zdolnego wzbudzić jej uczucie.On zaś wymownie okazywał swoim zachowaniem, że - jeśli o to idzie - jego pragnienia są równie poważne, jak jego zalety
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL