[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Tę samą obietnicę usiłował niedawno wymusić na mnie Yale Drumgoole.–Mam nadzieję, że go posłuchałeś.To błyskotliwy gość, nawet jeśli trochę denerwujący.Chodźmy do środka.Nie mogę się doczekać!Olbrzymia, oświetlona kryształowymi żyrandolami sala balowa, bogato złocona i udekorowana, zdominowała trzecią kondygnację budynku na Gritsavage-851, ciągnąc się od Broadwayu aż po Tory.Wszystkie okna wychodzące na zawsze odrobinę niepokojący, choć tak znajomy widok Niewłaściwej Strony pozostawały skryte za sięgającą aż do podłogi pofałdowaną zasłoną, służącą zarazem za kulisę niskiej sceny umieszczonej przed nią.Tego wieczoru na scenie, przy nakrytych lnianymi obrusami stołach, zasiadali: mer Jobo Copperknob, jego honorowy gość, mer Moacyr Quine z Palmerdale, i kombinacja innych faworyzowanych urzędników, przyjaciół, krewnych i finansistów z obu obozów.Na lewo od sceny na niewielkiej okrągłej platformie zainstalował się pięcioosobowy zespół, obecnie będący w trakcie próby.Diego z radosnym zaskoczeniem rozpoznał kwintet Rumbolda Prague’a: Lydia Kinch, Scripps Skagway, Lucernę Canebrake, Reddy Diggins.Sam trębacz jednak jeszcze się nie pojawił.Wzdłuż całej ściany od dolnej strony miasta rozciągał się olbrzymi bufet: mrożone krewetki, pieczone udźce wołowe, szynka w plasterkach ananasa i grillowane skrzydełka kurczaka; do tego liczne sałatki i gatunki ponczu.Zwinni i towarzyscy barmani serwowali darmowe napoje i drinki – arcanum, buzzer, cosmopolitan i inne.Pod dwiema ścianami ustawiono trochę składanych krzeseł, ale większość gości stała, żonglując talerzami i szklankami i wędrując od jednego kręgu rozmówców do drugiego.Środkowa część parkietu pozostawała pusta i na razie otoczona welwetowymi linkami rozwieszonymi między mosiężnymi słupkami na szerokich podstawach.–Umieram z głodu! – obwieściła Volusia całej sali.– Diego, czy zdajesz sobie sprawę, że mój dzisiejszy lunch został drastycznie skrócony przez pożar paru skrzynek z towarem przy rampie 833? Ledwie zdążyłam się wykąpać i wystroić przed spotkaniem z tobą.Chodźmy coś zjeść!Diego pozwolił jej zaciągnąć się do bufetu.Skrępowany pożyczonym smokingiem nie czuł się na siłach balansować talerzem i szklanką, więc zadowolił się kubkiem bezalkoholowego ponczu, choć był równie głodny jak jego narzeczona.Volusia naładowała na talerz górę mięsa i bułek, a on poszedł na kompromis i po prostu stanął w pobliżu jednej z tac z kanapkami, co jakiś czas, gdy wydawało mu się, że nikt nie patrzy, wcinając jedną.Tymczasem na podwyższeniu dla gości specjalnych pałaszowano elegantsze potrawy, podawane przez nieprzerwanie płynący strumień kelnerów.Volusia wróciła do niego, wgryzając się w kanapkę zawierającą trzy plastry mięsa i tyleż skibek chleba.–Vol, ja tu nikogo nie znam! Musisz mnie oświecić, kto jest kim.Dziewczyna przełknęła głośno i niedojedzoną kanapką wskazała jednego z gości.–To Tolkan Sinsalida, naczelny kombinator Copperknoba.Ten pulchny elegancik o kilka stóp w lewo od niego to Muzzio Kloves, król loterii planszowej.Gość z aparatem fotograficznym to oczywiście Mason Gingerpane, a jego szef, Ludic Rukenheim, wydawca „Semitara”, to ten typ o wrednych oczkach w białym garniturze.Kogo jeszcze mam ci zidentyfikować?–Na razie wystarczy.Skąd ty znasz tak wielu z nich?–Już ci mówiłam.Odkąd uratowałam sflaczałą kiełbasę Copperknoba, stałam się jego ulubionym projektem, jego „łącznikiem z przeciętnym wyborcą”.Ciągle mnie zaprasza na jakieś oficjalne spotkania.Właśnie tam poznałam większość z tych drętwych gości.Diego pokręcił głową w oszołomieniu.Zdolność Volusi do radosnej akceptacji wszystkiego, co niósł jej los, nie przestawała go zdumiewać.Wydało mu się, że dostrzega po drugiej stronie sali znajomą twarz: surowe, sterane życiem czarne oblicze Rumbolda Prague’a.Na widok muzyka znacznie poweselał.–Vol, widzę Rumbolda.Pójdę z nim pogadać o pewnej sprawie, która mnie męczy.–Baw się dobrze.Ja tymczasem podokuczam zastępcy Copperknoba, Cagneyowi Passwaterowi.Podkochuje się we mnie, wiesz.Ale Diega już nie było.Przedzierając się przez kręgi rozgadanych gości najzwinniej, jak się dało, Diego stracił Prague’a z oczu.Zatrzymał się na moment, by go zlokalizować, i zauważył ze zgrozą, że stoi obok swego wydawcy.Kruchy, lecz władczy Teague Pinney wspierał się lekko na ramieniu olśniewającej brunetki, najwyraźniej będącej jego towarzyszką na ten wieczór, a może nawet żoną.Rozprawiał z zacięciem o sztuce i polityce, w pierwszej chwili nie zauważając Diega.Wdzięczny za to losowi pisarz próbował się oddalić, ale przywołał go nie kto inny jak Yale Drumgoole, zmuszając, by wstąpił do kręgu.Pinney wspaniałomyślnie go rozpoznał.–Pan Patchen! Cóż to za miła niespodzianka spotkać pana na dzisiejszym wieczorku! Panie i panowie, oto jeden z naszych autorów, Diego Patchen.Specjalizuje się w opowieściach nierealistycznych.–To znaczy w „innych światach” – dorzucił Drumgoole.Zdemaskowanie Diega przywitały źle skrywane szydercze uśmieszki i chichoty, a on poczuł falę gorąca i gniewu.–Istotnie.O ile mi wiadomo, ja i moi koledzy po piórze przynosimy panu Pinneyowi największe zyski.Prawdopodobnie to za moje opowiadania kupił sobie te złote spinki do mankietów, z którymi się obnosi.A teraz, jeśli mi państwo wybaczą, muszę odnaleźć swego przyjaciela, narkomana, hazardzistę, degenerata i muzyka.Po tych słowach opuścił oszołomionych biesiadników, przepełniony ogromną satysfakcją i tylko lekkim poczuciem winy oraz wdzięczny losowi za to, że już otrzymał i spieniężył swoją zaliczkę.Nigdzie jednak nie dostrzegał Rumbolda Prague’a.Wyobraził sobie, że muzyk przed występem robi w toalecie zastrzyk, i jego myśli natychmiast pobiegły ku Zoharowi Kushowi i Milagrze Eventyr.Wkrótce odnalazła go Volusia.Szeroki, ponętny front jej sukni znaczyła niewielka plama po musztardzie.–Chodź szybko, Diego, zaraz zaczną się tańce! Chyba nie chcesz, żebym zużyła cały swój karnecik na Passwatera?–W żadnym razie – odparł, podając jej ramię.– Można prosić?Skierowali się ku linkom i dotarli do nich akurat w momencie, w którym zostały oficjalnie opuszczone.Znalazłszy się na parkiecie, obrócili się twarzami do zespołu, który rozgrzewał się w oczekiwaniu na lidera.Wkrótce na scenę wkroczył Rumbold Prague, wnosząc ze sobą atmosferę aroganckiej, autoironicznej beztroski.Przywitał go spontaniczny aplauz.Muzyk uniósł trąbkę do ust (jasnoczerwony metal, przywodzący na myśl krew Miejskiej Bestii, ze złotym tłumikiem) i na sali zapanowała cisza.Pierwsze nuty Prague’a rozdarły serce każdego słuchacza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL