[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To widzę, że masz chody w niebie.I dobrze ci siępowodzi.- Zgadłeś.Coraz lepieji.- A Krzysiek?- Dzięki Bogu zdrowy.- To świetnie.Powiedz mu, że chciałbym się z nim zobaczyć.W tej samej chwili zrozumiałem, że rodzinie Fuksińskich, a raczej ŁankoFuksińskich grozi wielkie niebezpieczeństwo.Oto znowTi zjawił się zły duch, czyhający na piętę niewinnegoKrzysia.W wyobraźni zobaczyłem przerażoną twarz ciotkii rozkapryszoną gębę mego kuzyna, pożal się Boże, i pojąłem, że cała histeria zaczyna się od początku.- Ty, Rysiek - zacząłem z rozwagą - zostaw tego zamazanego Krzyśka w spokoju.Spojrzał na mnie ostro i dociekliwie.- Nie udawaj niewinnego.Właściwie o co ci chodzi?- Wiesz dobrze, o co.Nie będę ci tłumaczył.- Mam do niego sprawę.- Ale on nie ma do ciebie.- Mylisz się.Zrozumiałem, że w ten sposób niczego nie osiągnę.Wzbudzę w nim tylko sprzeciw i rozdrażnię.Zagrałem na inną nutę.- Rysiek, zrozum, że to nie tylko o Krzyśka chodzi.Wiesz, w jakiej jestem sytuacji.- Przyzwoitka - zaśmiał się kpiąco.- Bądź sprawiedliwy.Ja wobec ciebie postąpiłem uczciwie.Zeznałem w milicji, tak jak było.Dzięki moim zeznaniom niemiałeś grubszych kłopotów, więc zostaw nas w spokoju.- Boisz się o własną skórę, żeby ci ciocia nie odmówiłagarnuszka.- Nie o to chodzi, Rysiek.Zakotwiczyłem się tutaj i niemam ochoty szukać wiatru w polu.Chcę się uczyć.A ty znajdziesz przecież odpowiednich kumpli.Po co ci ten mięczak Krzysiek?Szajba cofnął się o pół kroku i przyjrzał mi się uważniej.Z jego warg znikł nagle drażniący uśmieszek, a oczy mu złagodniały.- Prosisz mnie?- Nie.Nigdy o nic cię nie prosiłem.Chciałem tylkoprzemówić ci do rozsądku.Ty masz swoje sprawy, a ja swoje.Czy nie możemy o sobie zapomnieć?W jego oczach znowu zapaliły się migotliwe ogniki.- Ja tak łatwo nie zapominam.Nastąpiłeś mi na odciski.- Ale teraz chcę zblatować.- To nie takie proste.Tego się nie zapomina.- A gdybym cię poprosił?- To musiałbym się zastanowić.- No więc zastanów się, bo dla mnie to bardzo ważne.Szajba trącił mnie w ramię.- Wiesz, że nawet mi się podobasz, tylko chciałbym ciętrochęprzygiąć, bo za wysoko nosisz łepetynę.- To ci się nigdy nie uda.- Zobaczymy.- Skinął mi ręką, odwrócił się i odszedłwolnym krokiem.Ruchy miał miękkie, swobodne i byłow nich dużo siły i elegancji.Nagle skręcił, przeciął jezdnię, zbliżył się do ciemnej bramy starej kamienicy.W bramie ktośczekał na niego.Panował mrok, więc początkowo nie mogłempoznać tego drugiego, lecz gdy za chwilę razem ruszyliw kierunku rynku, zdumiałem się.Obok Szajby kroczyłSzpagat.Niech to gęś kopnie, piękna sprawa - Szpagat znów z Szajbą.I znowu wszystko zacznie się od nowa.Zaraz spikną sięz Krzyśkiem, a przez Krzyśka z innymi chłopcami.Szajbaprzecież tak łatwo nie ustąpi.Będzie starał się rozbić paczkęMagoga.I co zostanie z „Dziury w Niebie”? Co będzie zemną?Dopóki Krzysiek trzymał się paki i nie robił swych zwykłych numerów, miałem w domu spokój, a na Słonecznikowejwszystko układało się znośnie.Niech tylko spróbuje podskakiwać i bruździć - marny mój los.Zacznie się zwariowanapolka z prysiudami.A tego bałem się najwięcej.Te i podobne myśli osaczyły mnie, kiedy stałem przedpocztą i z wrażenia nie mogłem ruszyć się z miejsca.Ruszyłemjednak.Wpadłem do zegarmistrza.Zostawiłem mu do naprawy moją starą pobiedę, a potem pełen wątpliwości i złychprzeczuć wróciłem do domu.W domu jak w domu - stryj skończył już betonowaniepodjazdu, babcia w kuchni przygotowywała kolację, ciotkijeszcze nie było.Pewno w „Kolorowej”, obliczając kasę, marzyła o nowym fiacie lub polonezie.Krzysiek natomiastleżał na tapczanie i ciężko wzdychał.Ostatnio właściwie nicnie robił, tylko wylegiwał siej gapił w sufit i marzył.Żal było na niego patrzeć.Kiedy wszedłem, nawet mnie nie zauważył.Dopiero gdy ściągnąłem z ręki stryjkową omegę i położyłemna swoim stoliku, zerknął mopsowatym oczkiem.- Ty, skąd masz taki fantastyczny zegarek?- Stryj mi pożyczył, bo stłukłem szkiełko.Uniósł się leniwie, wziął do ręki omegę i zaczął jej sięprzyglądać sroczym oczkiem.Kręcił przy tym z niedowierzaniem głową.- Bujasz! Nigdy u stryja nie widziałem tego zegarka.- Jak nie wierzysz, to cześć.Nje ma sprawy.- Stryjek nosi radziecki zenit.Nie stać go na taką szwajcarską cebulę.Mama mówiła.- Typrzerwałem mu, bo zaczął mnie drażnićodczep sięod mojego stryja.Krzysiek skrzywił się muminkowato.- No bo fakt, że jak się żenił z mamą, miał tylko to, co nasobie.- I jeszcze coś - dodałem kpiąco.- Ciekawe co?- Miał wszystkich Fuksińskich w nosie.Nie myśl sobie, żewygrał wielki los na loterii.- Urwałem.Co ja mu będętłumaczył i stawał w obronie godności rodziny.Stryjaszek teżprzecież nie rycerz bez skazy i nie dla ideałów ożenił sięz wdową po właścicielu warsztatu samochodowego.Zresztą, co mnie to obchodziło.Nie lubię roztrząsać spraw dorosłych.A jednak strasznie mnie wpieklił ten dorobkiewiczowskimuminek.Bo z jakiego tytułu tak lekceważąco odzywał sięo moim stryju?Syn wdowy po Euzebiuszu Fuksińskim zareagował zupełnie nieoczekiwanie.Zgarnął zegarek z biurka i zamigał mi nimprzed oczami.- Ciekawe, ile by za niego można dostać?- Raz w ucho.Spojrzał na mnie kpiąco.- A może trochę więcej.Dobry na „czejndż”.Może byśmypohandlowali?Gadaj tu z takim.Zobaczy, skalkuluje i zaraz chciałby robić „czejndż”: Muszę przyznać, nie miałem do niego podejścia.Zawsze czymś mnie zaskoczył.- Niedoczekanie twoje! - Wyrwałem mu zegarek z ręki.- Wybij sobie z głowy „czejndż”.Zegarek jest stryja, rozumiesz.- Phi - prychnął.- Po co mu dwa zegarki? - Wzruszyłramionami.- Nie znasz się na rzeczy.Nadajesz się tylko napogrzeby i uroczyste akademie.- Machnął ręką, jak gdybychciał zlekceważyć mnie, omegę i stryja jednocześnie, ale, dajęwam słowo, nie zapomniał o tej cebuli, a ja wkrótce musiałemza to ciężko odpokutować.Tymczasem jednak zrobił żałośniesentymentalną gębę, wbił wzrok w sufit i westchnął: - Widziałeś Kajtkę?Byłem na niego porządnie cięty, więc nie zwracając uwagina dyplomację i właściwie wbrew sobie rzuciłem:- Myślisz, że ona marzy tylko o tym, żeby się z tobązobaczyć?- A skąd wiesz, że nie?- Czy ty nie masz oczu, człowieku? Ona przecież wodzi cięza nos i robi z ciebie żałosnego pajaca.Nie mogłem mu lepiej dosolić.Zzieleniał, przywiądł i strasznie posmutniał.Żal mi się go zrobiło, bo - jeśli tkwiło w nimjakieś ludzkie uczucie - to objawiało się tylko w tych beznadziejnych westchnieniach do Kajtki.Chciałem go jakoś pocieszyć, powiedziałem więc łagodnie:- Ty, stary, wybij sobie Kajtkę z głowy.Ona nie dla ciebie.Po jaką Anielkę męczysz się i wzdychasz?Trafiłem w najczulszy punkt.Tym razem Krzysiek zrobiłsię szkarłatny.Krew go zalała.- A ty co myślisz - natarł na mnie - że dla własnejprzyjemności przystąpiłem do tego waszego klubu, że dla twojego widzimisię pętam się jak przedszkolak i udaję niewiniątko? Grubo się mylisz.Mnie by tam już dawno nie było.Przedszkole dobre dla takich jak ty.A Magog? Wielki miwychowawca! Umrzeć można z nudów.Flaki się przewracają.On Szajbie nie dorósł nawet do pępka.Gdy Szajba wróci, tozobaczysz, ten cały klub rozleci się w ciągu jednego dnia.a ty.- Zachłysnął się bezsilnie, stracił oddech.Otwierałem już usta, żeby mu oficjalnie oznajmić o powrocie Szajby, ale zanim wydukałem jedno słowo, pod oknamirozległo się głośne wołanie:- Krzysiek! Krzysiek!Poznałem głos Szpagata.Do licha, wszystko zaczyna się odnowa.Czekałem chwilę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL